[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SUSAN MALLERY
Modelka i szeryf
ROZDZIAŁ 1
Kari Asbury domyślała się, iż może mieć kłopoty
z realizacją czeku, jednak do głowy by jej nie przyszło,
że z powodu wizyty w banku jej życie miało zawisnąć
na włosku.
Czek, o zgrozo, został wystawiony przez bank
w wielkim złym mieście Nowy Jork, a co gorsza, prawo
jazdy również pochodziło z odległego Wschodniego
Wybrzeża. Ida Mae Montel z pewnością będzie chciała
się dowiedzieć, dlaczego dziewczyna urodzona i wy
chowana w miasteczku Possum Landing w Teksasie
z własnej woli uciekła do tak okropnego miejsca, w któ
rym w dodatku roiło się od Jankesów. A jeśli już zdecy
dowała się na tak desperacki krok, czemu, na litość
boską, zrezygnowała z teksańskiego prawa jazdy? Prze
cież każdy, kto pochodził ze stanu dzielnych szeryfów
i kowbojów, powinien bez ustanku tym się szczycić!
Niewątpliwie Sue Ellen Boudine, kierowniczka dzia
łu, osobiście sprawdzi czek, trzymając go na wyciągnię
cie ręki jak jadowitego węża. Sue oraz Ida wykonają
całą serię telefonów do przyjaciółek, rozpowiadając, że
Kari wróciła na stare śmiecie, w dodatku z nowojorskim
prawem jazdy. Będą parskać i ciężko wzdychać, a po
tem dadzą Kari pieniądze. Najpierw jednak będą ją
namawiać, by otworzyła konto w Pierwszym Banku
w Possum Landing.
Tuż przed szklanymi drzwiami Kari zawahała się.
Czy rzeczywiście aż tak bardzo potrzebowała gotówki?
Może lepiej poświęcić parę groszy na prowizję i pobrać
pieniądze z bankomatu? Z drugiej jednak strony im
szybciej wszyscy zrozumieją, że przybyła do miasta
jedynie z krótką wizytą, tym szybciej skończą się wścib-
skie pytania i zapanuje spokój.
Sama chętnie zdobyłaby kilka intrygujących infor
macji. Na przykład czy Ida Mae nadal układa wło
sy w „pszczeli rój"? Ile lakieru zużywa, by osiągnąć
imponujący efekt? Kari wiedziała z pewnych źródeł,
że Ida czesze się raz na tydzień, a mimo to siódmego
dnia fryzura wygląda równie nieskazitelnie jak pier
wszego.
Uśmiechając się na myśl o koafiurze Idy Mae, wkro
czyła do holu i zatrzymała się, czekając na powitalne
okrzyki i uściski.
Zero reakcji.
Zmarszczyła czoło. Rozejrzała się po wnętrzu wieko
wego, bo założonego w 1892 roku banku. Wysokie,
wąskie okna. Kontuary z solidnego drewna. Eleganckie
boazerie. Ida oczywiście siedziała w pierwszym okien
ku od lewej, jak przystało na główną kasjerkę. Ale nie
rzekła ani słowa, nawet się nie uśmiechnęła. Otworzyła
tylko szerzej oczy, w których pojawiła się panika, i ma
chnęła dłonią.
Zanim Kari zdołała odcyfrować znaczenie tego ges
tu, poczuła na policzku twardy, zimny przedmiot.
- Ho, ho, co tu mamy! Chłopaki, jeszcze jedna klien
tka. Przynajmniej młoda i ładna. Moja mamusia mówi
na takie zgrabne sztuki „dzierlatka". Cudo!
Serce Kari przestało bić. Na zewnątrz było trzydzie
ści stopni Celsjusza, w banku natomiast temperatura
spadła do zera bezwzględnego.
Powoli odwróciła się w stronę uzbrojonego bandyty,
niskiego, krępego osobnika w masce narciarskiej.
- Napadliśmy na bank - oświadczył, jakby można
było mieć co do tego jakieś wątpliwości.
Kari szybko rozejrzała się dokoła. Razem z tym, któ
ry miał ją na muszce, naliczyła czterech napastników.
Dwóch pilnowało personelu i klientów zgromadzonych
w kącie sali, jeden zaś pakował do torby paczki bankno
tów podawane przez Idę Mae.
- Idź przed siebie i połóż torebkę na podłodze - po
lecił krępy facet. - A potem dołącz do pozostałych. Rób,
co ci każę, a nikomu nic się nie stanie.
Kari lekko podniosła ramiona. Jakaś siła ścisnęła jej
żebra, tak że ledwie wydusiła z siebie odpowiedź.
- Ja... ja nie mam torebki.
Faktycznie. Weszła do banku z czekiem i prawem
jazdy włożonym do tylnej kieszeni szortów.
Przestępca przez kilka sekund mierzył ją wzrokiem,
zanim skinął głową.
- Skoro nie masz torebki, idź do reszty.
Zamierzała wykonać polecenie, gdy nagle otwarły się
drzwi wiodące na zaplecze.
- I cóż wy na to, chłopcy? Ktoś tu pomylił godziny.
Jak sądzicie, my czy wy?
Kilka kobiet pisnęło strachliwie, a jeden z bandytów
chwycił za ramię jakąś staruszkę i przystawił jej pistolet
do skroni.
- Cofnijcie się! - zawołał groźnie. - Inaczej ta da-
mulka zginie.
Kari nie zdążyła nawet zebrać myśli. Mężczyzna,
z którym zawarła już niejaką znajomość, znów przycis
nął broń do jej policzka, wolną dłonią objął za szyję
i odprowadził na miejsce.
- Wygląda na to, ze mamy problem - stwierdził.
- Tak więc, szeryfie, cofnij się, tylko powoli, a nikomu
nie stanie się krzywda.
Szeryf westchnął, jakby cierpiał nieludzkie męki.
- Chciałbym to zrobić, ale nie mogę. Chcesz wie
dzieć dlaczego?
Kari zdawało się, że trafiła do świata baśni. Coś takie
go nie mogło się zdarzyć! W jej życiu znów pojawił się
Gage Reynolds. W samym oku cyklonu!
Minęło już tyle czasu. Przed ośmiu laty był młodym
zastępcą szeryfa, wysokim, przystojnym, w mundurze
khaki. Prawdę mówiąc, nadal był wart grzechu. Błysz
cząca odznaka na kieszeni koszuli świadczyła o awansie
na szeryfa. Zarazem jednak, mimo że reprezentował
prawo, nie zdawał się zbytnio przejmować przebiegiem
napadu na bank.
Zdjął popielaty kowbojski kapelusz i zaczął miarowo
stukać rondem o udo. W oczach pojawił się błysk zain
teresowania niecodzienną sytuacją.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]