[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Card Orson Scott
Cie
Endera
Wst
p
Ta ksi
ka,
ci
le bior
c, nie jest sequelem, poniewa
zaczyna si
mniej wi
cej
wtedy, kiedy zaczyna si
„Gra Endera", i równie
ko
czy prawie w tym samym
miejscu. W gruncie rzeczy to inna wersja tej samej historii, z wieloma wspólnymi
postaciami i tłem, tylko opowiedziana z perspektywy innego bohatera. Trudno
znale
dla niej nazw
. Powie
symetryczna? Powie
równoległa? Albo
„paralaksa", je
li mo
na zastosowa
ten naukowy termin do literatury.
W idealnej sytuacji ta ksi
ka nie powinna zawie
zarówno czytelników,
którzy nigdy nie czytali „Gry Endera", jak i tych, którzy czytali j
kilkakrotnie.
Poniewa
to nie jest sequel, nie trzeba zna
adnych szczegółów z „Gry Endera",
których tutaj nie ma. A je
li osi
gn
łem mój literacki cel, te dwie ksi
ki
dopełniaj
si
i wzbogacaj
wzajemnie. Niewa
ne, któr
przeczytacie jako
pierwsz
, druga powinna obroni
si
dzi
ki własnym zaletom.
Przez wiele lat patrzyłem z wdzi
czno
ci
, jak „Gra Endera" zdobywa
popularno
, zwłaszcza w
ród czytelników w wieku szkolnym. Chocia
w
zamierzeniu nigdy nie była ksi
k
młodzie
ow
, trafiła do wielu czytelników w
tym przedziale wiekowym, a tak
e do nauczycieli, którzy wykorzystywali j
na
lekcjach.
Nigdy nie dziwiło mnie,
e istniej
ce sequele - „Mówca umarłych", „Ksenocyd"
i „Dzieci umysłu" - nie przemówiły równie silnie do młodych czytelników. Powód
jest oczywisty: „Gra Endera" koncentruje si
na postaci dziecka, natomiast
se
uele opowiadaj
o dorosłych; co chyba wa
niejsze, „Gra Endera"
przynajmniej w pierwszej warstwie jest przygodow
powie
ci
akcji, podczas gdy
sequele stanowi
zupełnie inny rodzaj literatury, o powolniejszym tempie,
bardziej kontemplacyjnej i skupionej na ideach, poruszaj
cej tematy nie tak
bezpo
rednio wa
ne dla młodego czytelnika.
Ostatnio jednak przyszło mi do głowy,
e przepa
trzech tysi
cy lat pomi
dzy
„Gr
Endera" a jej sequelami pozostawia wiele miejsca na inne se
uele,
ci
lej
zwi
zane z oryginałem. Wła
ciwie w pewnym sensie „Gra Endera" nie ma
se
ueli, poniewa
pozostałe trzy ksi
ki tworz
jedn
ci
gł
histori
, natomiast
„Gra Endera" pozostaje oddzielna.
Przez krótki czas na powa
nie rozwa
ałem pomysł, by otworzy
wszech
wiat
„Gry Endera" dla innych pisarzy, posun
łem si
nawet do tego,
e zaprosiłem
pisarza, którego utwory bardzo podziwiam, Neala Shustermana, do współpracy
ze mn
przy tworzeniu ksi
ek o towarzyszach Endera Wiggina w Szkole Walki.
Z dyskusji na ten temat wyłonił si
oczywisty pomysł,
e na pierwszy ogie
powinien pój
Groszek, dziecko-
ołnierz, którego Ender potraktował tak, jak
jego traktowali doro
li nauczyciele.
A potem stało si
co
jeszcze. Im dłu
ej rozmawiali
my, tym bardziej robiłem
si
zazdrosny,
e to Neal napisze t
ksi
k
, nie ja. Wreszcie za
witało mi,
e
bynajmniej nie sko
czyłem z pisaniem o „dzieciach w kosmosie", jak sam
cynicznie nazwałem ten projekt,
e naprawd
mam wi
cej do powiedzenia,
naprawd
nauczyłem si
czego
przez te lata od pierwszego wydania „Gry
Endera" w 1985 roku. Tote
, nie trac
c nadziei na współprac
z Nealem przy
innej okazji, zr
cznie wycofałem si
z propozycji.
Wkrótce odkryłem,
e opowiedzenie tej samej historii dwukrotnie, tylko
inaczej, jest trudniejsze, ni
my
lałem. Przeszkadzał mi fakt,
e chocia
zmienił
si
punkt widzenia postaci, autor pozostał ten sam, z tymi samymi podstawowymi
przekonaniami. Pomagał mi fakt,
e w mi
dzyczasie nauczyłem si
kilku rzeczy i
mogłem podej
do projektu od innej strony, z gł
bszym zrozumieniem. Obie
ksi
ki spłodził ten sam, ale nie taki sam umysł; opieraj
si
na tych samych
wspomnieniach dzieci
stwa, ale postrzeganych z odmiennej perspektywy. Dla
czytelnika paralaks
tworzy Ender i Groszek, prze
ywaj
cy te same wydarzenia
w pewnej odległo
ci od siebie. Dla pisarza paralaks
stworzyło dwana
cie lat,
podczas których moje starsze dzieci dorosły, a młodsze przyszły na
wiat, i sam
wiat zmienił si
wokół mnie, i dowiedziałem si
kilku nowych rzeczy o ludzkiej
naturze i o sztuce.
Teraz trzymasz, czytelniku, w r
kach t
ksi
k
. Wył
cznie od ciebie zale
y
ocena, czy literacki eksperyment zako
czył si
sukcesem. Dla mnie warto było
zaczerpn
ponownie z tej samej studni, poniewa
woda bardzo si
zmieniła,
mo
e nie w wino, ale przynajmniej nabrała innego posmaku, wypełniła bowiem
inne naczynie i mam nadziej
,
e spodoba wam si
tak samo lub nawet bardziej.
Greensboro, Północna Karolina, stycze
1999
Cz
Pierwsza
Rozdział 1
ULICZNIK
- My
li pan,
e kogo
pan znalazł, wi
c mój program idzie pod topór?
- Nie chodzi o tego dzieciaka, którego znalazł Graff. Chodzi o nisk
jako
znalezisk siostry.
- Wiemy,
e szans
były niewielkie. Ale dzieciaki, z którymi pracuj
,
naprawd
prowadz
wojn
,
eby tylko zosta
przy
yciu.
- Dzieciaki siostry s
takie niedo
ywione,
e wykazuj
objawy degeneracji
umysłowej, zanim jeszcze zacznie je siostra testowa
. Wi
kszo
z nich nie
wytworzyła
adnych normalnych ludzkich wi
zi, s
takie zaburzone,
e nie
mog
prze
y
jednego dnia,
eby czego
nie ukra
, nie zepsu
albo nie
zniszczy
.
- Równie
reprezentuj
mo
liwo
ci, jak wszystkie dzieci.
- Taki sentymentalizm dyskredytuje cały siostry projekt w oczach M. F.
Buch przez cały czas miała oczy otwarte. Młodsze dzieci równie
powinny
pełni
stra
i czasami okazywały si
całkiem spostrzegawcze, ale po prostu nie
zauwa
ały wszystkiego, co powinny zauwa
y
, a to oznaczało,
e w kwestii
zagro
enia Buch mo
e liczy
tylko na siebie.
Istniały liczne zagro
enia, których nale
ało wypatrywa
. Na przykład gliny.
Nie pojawiali si
cz
sto, ale kiedy ju
przyje
d
ali, chyba specjalnie im zale
ało,
eby oczy
ci
ulice z dzieci. Smagali je magnetycznymi biczami, wymierzali
okrutne piek
ce ciosy nawet najmniejszym, wymy
lali od robactwa, złodziei,
szkodników, plagi pi
knego miasta Rotterdamu. Do Buch nale
ało pilnowanie,
czy w oddali nie słycha
hałasów
wiadcz
cych,
e gliny robi
czystk
. Wtedy
gwizdała na alarm i małe biegły do kryjówek, dopóki niebezpiecze
stwo nie
min
ło.
Ale gliny nie przyje
d
ały tak cz
sto. Prawdziwe niebezpiecze
stwo
znajdowało si
znacznie bli
ej - du
e dzieci. Buch, w wieku dziewi
ciu lat,
matkowała swojej bandzie (chocia
nikt z nich nie wiedział na pewno, czy jest
dziewczyn
), ale to nie dawało jej
adnych forów u jedenasto-, dwunasto- i
trzynastoletnich chłopców i dziewczynek, którzy szarog
sili si
na ulicach. Doro
li
ebracy, złodzieje i uliczne kurwy nie zwracali uwagi na małe dzieci, najwy
ej
odp
dzali je kopniakami. Ale starsze dzieci, równie
kopane, odwracały role i
erowały na młodszych. Za ka
dym razem, kiedy banda Buch znalazła co
do
jedzenia - zwłaszcza je
li zlokalizowali stałe
ródło odpadków albo łatwy sposób
na zdobycie paru groszy - musieli rozgl
da
si
czujnie i ukrywa
łup, bo łobuzy z
wielk
przyjemno
ci
odbierali maluchom nawet n
dzne ochłapy. Okradanie
małych dzieci było znacznie łatwiejsze ni
okradanie sklepów czy przechodniów.
A Buch wiedziała,
e oni to lubili. Lubili, jak maluchy płaszczyły si
, skomlały i
posłusznie oddawały im wszystko, czego za
dali.
Wi
c kiedy mały chuderlawy dwulatek przycupn
ł na pokrywie
mietnika po
drugiej stronie ulicy, spostrzegawcza Buch zauwa
yła go od razu. Dzieciak był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]