[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kir Bułyczow
Zamach na Tezeusza
Przełożyli Eugeniusz Dębski Jerzy Rossienik
Agentka Inter-Galaktycznej Policji Kora Orwat miała dwuletniego bratanka. Kora obiecała mu zrobić na drutach rękawiczki. Żeby wywiązać się z tej obietnicy poleciała w ubiegły piątek do Boliwii i kupiła tam wspaniałą wełnę z alpaki. Alpaka to, jak wiadomo, udomowiona hybryda wigonia z guanako.
W sobotę rano Kora spakowała torbę, chcąc udać się do rodzinnej wsi do babci Nastii i tam w ciszy, popijając ciepłe mleczko, zrobić te jednopalczaste rękawiczki-łapeczki.
W torbie znajdowało się już wszystko, co może się przydać we wsi, ale Kora nagle przypomniała sobie, że chciała jeszcze raz przeczytać „Listy” Marka Aureliusza i odświeżyć tym sposobem zardzewiały z powodu nieużywania język łaciński. Przeszła do salonu, żeby odszukać książkę.
I nagle poczuła, że w jadalni ktoś jest.
Dziwne uczucie.
Nieludzkie. Obce, niemal nie odczuwalne.
Kora przejechała dłonią po biodrze i nachmurzyła się – nie wzięła ze sobą blastera, kiedy pakowała się na wyjazd do babci.
Uciekać? Ukryć się? Przez znane jej pieczary wiać za rzekę?
– Nie śpiesz się, Koro – rozległ się matowy, niski głos komisarza Milodara.
Komisarz stał na środku salonu i rozglądał się rzeczowo.
– Gdzie kupiłaś materiał na kanapę? – zapytał, jakby nie wiedział o swoich agentach wszystkiego. W tym przypadku pamiętał, że Kora w ubiegłym tygodniu zakończyła remont mieszkania. Natomiast tajemnicą poliszynela było, że Milodar zamierzał się żenić.
– Proszę siadać, szefie – rzekła Kora. – Prawdy nie da się wystać.
– Dziękuję, postoję – uśmiechnął się komisarz i Kora zrozumiała, że odwiedził ją nie sam Milodar, a jego hologram, dlatego tak dziwnie zareagowała na jego pojawienie się w mieszkaniu!
Komisarz ostrożnie oparł się plecami o wypchanego pasiastego niedźwiedzia, którego Kora w ubiegłym roku gołymi rękami położyła na Cukarce.
– Nie częstuję pana kawą – powiedziała Kora.
– Słusznie, bo się śpieszę – odparł komisarz. – Chcę cię zaprosić na stadion.
– Niech pan nie wariuje, szefie. Za dziesięć minut odlatuję na wieś do swojego bratanka Gierasika.
– Wspaniale – odezwał się komisarz. Łagodny uśmiech rozjaśnił jego oblicze – zmarszczki pojawiły się na opalonej skórze obok błękitnych oczu, białe zęby błysnęły w promieniach południowego słońca. Milodar odsunął z czoła siwy kosmyk – kto inny z siwymi włosami wydaje się starszy, Milodar – mężniejszy. – Wspaniale – powtórzył. – Na żadną wieś nie pojedziesz. Idziemy na stadion Wembley.
– Komisarzu, to nie czas ani miejsce na żarty!
– Na żarty zawsze jest czas – odparował komisarz. – Mężczyzna od razu zapytałby, na jaki mecz się wybieramy. Ciebie to nie interesuje?
– Nie gram w piłkę. Nie oglądam meczów, nie cierpię futbolu – Pomyśl, że jesteś na służbie i wykonujesz szczególnie ważne zadanie!
– Ani mi się śni.
– Jesteś zwolniona z InterGpolu!
– Od dawna marzę o zwolnieniu z tej pańskiej omszałej organizacji!
– Koro, zdobyłem dla twojej babci nasiona dyni zwyczajnej i marchwi odmiany „Buratino”. Pamiętasz, jak się upominała o nie?
– Komisarzu, jest pan na dodatek starym obłudnikiem, chytrusem i kłamcą. Gdzie są nasiona?
– Zaraz po meczu.
– Co to za mecz?
– O, to już lepiej, przyjaciółko, znacznie lepiej!
– Proszę wreszcie powiedzieć!
– Rosja – Argentyna, finał Pucharu Świata.
– Czy to już dziś?
– Widzę, że za bardzo nie znasz się na futbolu, kruszyno.
– Nie cierpię takiego traktowania.
– A na inne nie zasługujesz. Agent InterGpolu zobowiązany jest, rozumiesz, zobowiązany do wiedzy o pewnych podstawowych sprawach. Na przykład, musi znać wynik działania dwa razy dwa, liczbę „pi” oraz datę i wynik meczu Rosja – Argentyna w finale pucharu Świata.
– Nasiona ma pan przy sobie?
Hologram poklepał się po kieszeni na piersi.
– Może jednak poinformuje mnie pan, po co mnie tam wlecze? Może jakiś młodszy pracownik sektora marzy, by znaleźć się na moim miejscu?
– Oczywiście.
– A bilet na mecz kosztuje pewnie fortunę?
– Na pewno.
– No to powie pan czy nie?
– W żadnym wypadku.
– Dlaczego?
– Dlatego, że zamierzam powierzyć ci sprawę, której specyfikę określa wynik finałowego meczu Pucharu Świata w piłce nożnej.
– Zabiję pana, komisarzu – oświadczyła Kora i, wziąwszy ze stojaka pogrzebacz, ruszyła w stronę Milodara, żeby wprowadzić groźbę w czyn.
Odruchowo odsunął się, kiedy Kora wzięła zamach. Wyciągnięta do przodu łapa wypchanego niedźwiedzia przeszyła hologram i wysunęła się z piersi komisarza. To był koszmarny widok.
Kora upuściła pogrzebacz i rzekła:
– Szkoda, że nie jest pan prawdziwy.
Milodar w końcu zauważył, że z jego piersi sterczy łapsko niedźwiedzia z wysuniętymi do przodu szponami, zrobił krok do przodu.
– Na stadionie będę najprawdziwszy z możliwych. Takie są zasady.
Milodar słynął w firmie z tego, że zawsze łamał wszystkie zasady.
Wejście na stadion Wembley-2 znajduje się w okolicy stacji metra „Sportiwnaja”. W tym kierunku podążają specjalne pociągi od stacji „Park Kultury”, „Sokolniki” i „Łubianka”. Podstawiane są z wyprzedzeniem, na długo przed początkiem meczu, na peronach zbiera się barwny tłum – prawdziwi piłkarscy kibice. Ale co się działo w tym, od miesiąca oczekiwanym dniu finału – trudno opisać! Fantastycznie wzbogacili się sprzedawcy gwizdków, daszków słonecznych albo przeciwdeszczowych, różnych napojów i innych drobiazgów.
Puste, ciemne pociągi z wielkimi napisami nad przednimi szybami: „Stadion Wembley” wpadały na oświetlone perony stacji, a po chwili rozsuwały się drzwi z napisami „Nie opierać się”, we wnętrzu zapałały się światła i tłumy kibiców, jeszcze spokojnych, jeszcze pokojowo nastawionych, wlewały się do wagonów, wypełniały je aż do całkowitego, dobrodusznego wypełnienia. Wagony w mgnieniu oka przesiąkały trudnym do opisania skomplikowanym zapachem tytoniu, piwnego oddechu, oleju silnikowego, potu i pasty do butów, ale wtedy pociąg ruszał i rozpędzał się, pędząc coraz szybciej w głąb tunelu, i zapachy wylatywały przez otwarte górne szyby okien i zostawały w ciemnościach tuneli.
Kibice, dzieląc się bojowym duchem, usiłowali śpiewać pieśni swej młodości. Zachowywali się tak, jakby starali się przestrzegać reguły gry, których Kora, przyciśnięta przez tłum do Milodara, nie znała. Więcej – jako doświadczony agent InterGpolu była zmieszana i niemal przestraszona tym, że Milodar, po raz pierwszy, od kiedy pamiętała, pojawił się cieleśnie, i to tak blisko – świetnie czuła jego pierś, ręce, wyczuwała oddech, twardy wąs łaskotał ją w policzek.
– Ja też czuję się zagubiony – przyznał Korze, pieszcząc oddechem jej ucho. – Pewnie już czas, bym się ożenił.
Znalazł sobie czas na marzenia!
Komisarz Milodar był najlepszą partią i starym kawalerem, na którego polowało, przestrzegając albo i nie przestrzegając reguł gry, kilka tysięcy urodziwych i nieurodziwych mieszkanek Galaktyki. Być może, twierdziły złe języki, specjalnie wymyślił dla siebie zasady: nigdy i nigdzie nie pokazywać się cieleśnie, ponieważ obawiał się porwania. Na pewnych planetach dorastają odważne i bezstresowe dziewoje, gotowe do porwania i zhańbienia mężczyzny, który wpadł im w oko. Tylko wąski krąg najwyższych szarż InterGpolu i, być może, najbliżsi przyjaciele komisarza wiedzieli, że Milodar był już żonaty, ale, niestety, pod powłoką pięknej dziewczyny ukrywało się niezbyt sympatyczne stworzenie z pewnego peryferyjnego globu, które miało nadzieję tym sposobem omotać komisarza, szantażować go i przeniknąć do najskrytszych sekretów Ziemi. Co prawda to nie troska o bezpieczeństwo Ziemi spowodowała, że Komisarz stał się zatwardziałym kawalerem, chociaż zachował szczere uczucie do wrażej powłoki, wykonanej przecież tak znakomicie! Kochał ją nawet i teraz, i do tej chwili zachował trójwymiarowe zdjęcia swojej pierwszej żony, mimo że jej prawdziwe macki i żuchwy dawno już zgniły na pewnym odległym cmentarzysku, w pasie Asteroid.
Niedawno Milodar interesował się pływaniem synchronicznym i nie opuszczał ani jednych zawodów, w których uczestniczyły bliźniaczki Julietta i Makbetta Żyliny. Ale którą z nich się interesował i która z nich podarowała mu klips do nosa, pozostawało tajemnicą nawet dla Kory.
Pociąg pędził ku stacji przeznaczenia, nie zatrzymując się na niektórych stacjach, podporządkowany swemu celowi – dowieźć swą partię, swój tysiąc kibiców na Wembley-2 i nikogo nie interesowało, w jaki sposób osiągnie swój cel.
Ktoś zaczął rytmicznie klaskać. Ta-ta, ta-ta-ta! Cały wagon to podchwycił, nawet Kora wiedziała, jak interpretować te klaski i tupania w podłogę – stare jak cały świat zawołanie: „Spar-tak – mistrzem jest!”
Wagon kiwał się, kibice tupali i klaskali, podkręcając się. Milodar, korzystając z niezwykłej sytuacji, głaskał biodro Kory, na szczęście było tak ciasno, że głaskał przy okazji również biodra innych kibiców, za co w końcu oberwał od rudego krzywonosego sąsiada, który nawet w tej ciasnocie zdołał przyłożyć nieźle komisarzowi, dodając mentorskim tonem:
– My tu nie po to się zebraliśmy.
– Zniszcz go! – syknął rozjuszony komisarz.
W InterGpolu działa takie prawo: komisarze i superkomisarze sami nigdy nie parają się gwałtownymi czynami. Przywołują w tym celu agentów.
– Ale ja się z nim zgadzam – powiedziała Kora. – Nie po to tu jesteśmy.
– A po co? – mało logicznie zapytał komisarz.
Ale pociąg już hamował przed peronem stacji „Stacja Wembley-2”.
Dalej to już poniósł ich tłum, musieli tylko przestawiać stopy, żeby nie upaść i nie dać się rozdeptać.
Wszystkie linie schodów w metrze jechały tylko do góry, a i tak z trudem dawały sobie radę z...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]