[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PODRÓŻ PO GWIAZDĘ
Najpiękniejsze miłości
Tytuł oryginału
JOURNEY TO A STAR
Ilustracja na okładce
GERRY HEYLOCK
Redakcja merytoryczna
HANNA MACHLEJD-MOŚCICKA
Redakcja techniczna
WIESŁAWA ZIELIŃSKA
Od Autorki
Korekta
DANUTA WOŁODKO
Copyright © Barbara Cartland 1984
Graniczne zamieszki, które miały miejsce w Sy
jamie w roku 1893, stopniowo ucichły. W roku
1897 król Czulalongkorn oraz królowa Saowaba
odwiedzili Europę, przypłynąwszy tam na pokładzie
jachtu „Maka Chakri".
Ciepłe przyjęcie, z jakim spotkali się we Francji,
mile zaskoczyło królewską parę. W Anglii za
trzymali się w pałacu Buckingham, gdzie gościł ich
książę Walii (późniejszy król, Edward VII).
Podróż, obejmująca również Rosję, Włochy,
Szwecję i Belgię, okazała się bardzo owocna. Czu
lalongkorn był pierwszym azjatyckim monarchą,
który rozmawiał z Europejczykami po angielsku,
bez pomocy tłumacza.
Gdy znalazłam się w roku 1982 w Bangkoku,
zatrzymałam się w hotelu „Oriental", obecnie
jednym z największych hoteli na świecie. Z mego
For the Polish edition
Copyright © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-473-0
— 5 —
balkonu rozciągał się wspaniały widok na rzekę,
na której od stuleci znajduje się rodzaj bazaru,
odmalowanego w niniejszej książce.
Niestety, nie miałam czasu, by zwiedzać świą
tynie i oglądać fascynujące freski. Istnieje jednak
interesująca praca A.B. Criswolda pt.
Dziesięć
żywotów Buddy,
prezentująca ich barwne repro
dukcje.
Rozdział 1
1894
Markiz Oakenshaw ziewnął. W pałacu Świętego
Jakuba było duszno, a poranne przyjęcie ciągnęło
się w nieskończoność. Książę Walii był jak zwykle
duszą towarzystwa. Rozmawiał prawie z każdym,
kto został mu przedstawiony, i jego śmiech raz po
raz rozbrzmiewał wśród gości.
Na markizie, który często był świadkiem po
dobnych scen, paradny wygląd znajdujących się tam
żołnierzy, marynarzy, dyplomatów i ministrów nie
wywarł szczególnego wrażenia.
Rozmyślał o wyjątkowo słonecznym jak na
styczeń dniu i o tym, że wolałby teraz być na
przejażdżce po parku na jednym ze swoich og
nistych koni lub galopować z którymś z przyjaciół
na swoim prywatnym torze wyścigowym. Był tak
pogrążony w myślach, że gdy spotkanie dobiegło
— 7 —
końca i książę Walii ruszył w kierunku drzwi,
drgnął, jakby nagle przebudzony.
Markiz pospieszył za nim. Zauważył, że z roku
na rok książę staje się coraz tęższy, i pomyślał,
że jego eleganckie stroje będą wkrótce za ciasne.
Markiz natomiast zachował swą młodzieńczą
sylwetkę. Lubił jeździć konno, uprawiać sporty, gdy
tylko miał okazję, i dzięki temu ciągle był w dobrej
formie.
Starał się także zachować wstrzemięźliwość na
hucznych przyjęciach w Marlborough House i nie
ulegać urokowi pięknych dam, które nadskakiwały
księciu Walii.
Powstrzymując ziewanie, markiz pomyślał, że
długie przyjęcia przy suto zastawionym stole nudzą
go tak bardzo jak przeciągające się w nieskończo
ność poranne spotkania oraz inne dworskie rozry
wki. Dlatego też trudno mu było wyrazić entuzjazm,
gdy książę rzekł:
— Mam nadzieję, Vivien, że zjesz dzisiaj ze mną
kolację. Księżna wyjechała i chciałbym nie tylko
zaprosić starych przyjaciół na posiłek, ale także
zabawić się potem w świetle świateł na scenie.
Markiz wiedział, że oznaczało to wybranie się
na pewnego rodzaju przedstawienie teatralne, które
książę uwielbiał. Nie miał też wątpliwości, iż
zabawa skończy się w jednym z domów uciech,
które zawsze stały dla nich otworem. Pomyślał
niemal z rozdrażnieniem, że jest za stary na tego
rodzaju rozrywki, podobnie zresztą jak książę.
Jednak jego wysokość z entuzjazmem młodego
podoficera wciąż podziwiał wątpliwy urok takich
kiczowatych przedstawień jak
Damy w mieście.
— Doskonały pomysł— odparł markiz po
namyśle.
Gdy schodzili po starych dębowych schodach,
po których od wieków stąpali wielcy arystokraci,
książę był w świetnym humorze. Na dziedzińcu
czekał już powóz, by zawieźć go do znajdującego
się nie opodal Marlborough House. Gdy odjeżdżał,
markiz i inni dworzanie, mężowie stanu oraz
służący, którzy go odprowadzali, pochylili głowy
w ukłonie, a potem westchnęli z ulgą, kiedy powóz
z następcą tronu zniknął im z oczu.
— No, na dzisiaj, dzięki Bogu, koniec — po
wiedział do markiza jeden z dżentelmenów — mogę
zrzucić już ten niewygodny mundur.
— Mam zamiar zrobić to samo — odparł markiz
i już chciał wsiąść do swego powozu, gdy usłyszał:
— Och, Oakenshaw, prawie bym zapomniał.
Minister spraw zagranicznych prosił, żebyś wpadł
do niego przed lunchem.
— A to w jakim celu? — spytał markiz nie
chętnie.
— Nie mam pojęcia, ale znając jego lordowską
mość pewnie chodzi o coś, co powinno być zro
bione wczoraj.
Markiz zaśmiał się krótko, choć wcale go to nie
— 8 —
— 9 —
rozbawiło. Dobrze wiedział, że lord Rosebery ze
swoimi zdolnościami, pozycją i bogactwem mógł
zdobyć władzę nawet bez angażowania własnej
inteligencji, z której powszechnie słynął. Pan
Gladstone nazywał go człowiekiem przyszłości.
Kiedy lord Rosebery został awansowany na
ministra spraw zagranicznych, jego zdolności
oratorskie zyskały ogólny podziw i przysporzyły
mu popularności w całym kraju.
Miał przy tym niezrównane konie wyścigowe,
które zawsze przychodziły pierwsze do mety.
Fakt, że minister zaliczył do grona bliskich
przyjaciół o wiele od siebie młodszego markiza
Oakenshawa, nikogo nie dziwił. Obaj bowiem lubili
uprawiać sporty i mieli poczucie humoru, które
pozwalało im śmiać się nie tylko z otoczenia, ale
także z samych siebie.
Gdy powóz zaprzężony w dwa znakomite konie
jechał w kierunku ministerstwa, markiz zastanawiał
się, z jakiego to powodu lord Rosebery, z którym
jadł obiad zaledwie przed paroma dniami, tak
niezwłocznie chce się z nim widzieć.
Oakenshaw miał ochotę najpierw udać się do
swojego domu przy Grosvenor Square, by się
przebrać, ale skoro lord Rosebery tak pilnie go
potrzebował, byłoby wielkim nietaktem kazać mu
czekać. Konie zatrzymały się przed budynkiem
ministerstwa i jeden z prywatnych sekretarzy lorda
Rosebery'ego zbiegł po schodach, by powitać
przybysza.
— Dzień dobry, milordzie. Minister będzie
bardzo wdzięczny za tak rychłe przybycie.
— Witaj, Cunningham. Możesz mi powiedzieć,
po co ten cały pośpiech? — zapytał sekretarza lorda
Rosebery'ego, którego znał od dawna.
— Myślę, że jego lordowska mość sam wszystko
wyjaśni — odrzekł sekretarz i poprowadził markiza
korytarzem do drzwi gabinetu ministra.
— Markiz Oakenshaw, milordzie — zaano
nsował niemal z dumą:
Lord Rosebery wydał okrzyk zadowolenia i wstał,
by powitać gościa.
— Wspaniale, że przyszedłeś, Vivien — powie
dział. — Muszę przyznać, że świetnie wyglądasz.
Jak wypadło poranne przyjęcie u księcia?
— Było bardziej nudne niż zwykle— odparł
markiz.
Usiadł na krześle naprzeciwko biurka. Lord
Rosebery zajął z powrotem swoje miejsce i rzekł:
— Pewnie Stanhope napomknął ci już, że to
pilna sprawa.
— Co się stało? — spytał markiz. — W Europie
wybuchła wojna czy może Rosjanie wkroczyli do
Indii?
— Nic aż tak złego — zapewnił go lord Rose
bery z uśmiechem — ale potrzebuję twojej pomocy
w Syjamie.
— 10 —
— 11 —
[ Pobierz całość w formacie PDF ]