[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Taka tylko zabawa?
Marek wystukał na komórce numer telefonu koleżanki Kariny czując na sobie coraz bardziej zaniepokojony wzrok żony.
-Ja nic nie wiem – głos Jolki wydawał się Markowi dziwnie nerwowy - owszem bawiłam się z nią, nawet razem wyszłyśmy ze szkoły, ale później ja skręciłam do domu a Karina poszła dalej.
- I co? Dowiedziałeś się czegoś? – żona wpatrywała się w niego intensywnie zagryzając usta. Wzruszył nerwowo ramionami. Był zły także na nią. Tyle się wczoraj nagadał na temat Halloween ale to jakby grochem o ścianę. Gdyby wiedział, że Anna pozwoli córce iść dziś na to pseudoświęto to wracając z pracy zabrałby ją ze szkoły choćby siłą. Nie pomyślał że Karina tam jest, gdy mijał rozświetlony budynek z ustawionymi na okiennych parapetach dyniami i kołyszącymi się na boki kościotrupami pilnującymi drzwi, że wraz z chmarą poprzebieranych w maski i stroje „duchów” krzyczy, śmieje się i zaczepia przechodniów. No, ale ani nauczyciele, ani większość rodziców nie uważała, ze to coś zdrożnego. Marek z niesmakiem przypomniał sobie gablotę na szkolnym korytarzu eksponującą satanistyczne symbole naprzeciw której wisiała inna, ta poświęcona Patronowi szkoły Janowi Pawłowi II i dyskusję rodziców na klasowym zebraniu.
-Halloween nie jest żadnym zagrożeniem dla dzieci – deliberowała Kowalska - przecież to taki sam dzień jak pierwszy dzień wiosny, albo Andrzejki, albo choćby kolędnicy, tam też jest Śmierć i Diabeł i zabawa w przebieranki
- Albo jak Mikołajki, czy karnawał – poparła ją Nowakowska – dzieci obżerają się cukierkami i robią psikusy i tyle. Czemu im tego zabraniać?
Marek próbował im wytłumaczyć, że Halloween to nie zabawa, to drwina ze zmarłych, to brak szacunku dla śmierci, to wpajanie dzieciom pogańskich tradycji, ale zagadali go, zamknęli mu usta. Nawet Poturnicka, która straciła niedawno męża w wypadku samochodowym nie umiała mu pomóc. Marek wybiegł wtedy z zebrania bardzo zdenerwowany i zabronił Karinie iść w dzisiejsze popołudnie do szkoły, ale córka i żona zlekceważyły ten jego zakaz.
-Marek, zrób coś ! - Anna szarpnęła go za rękaw. Marek popatrzył na żonę smutno. Przecież był w szkole i obszukał z woźnym wszystkie zakamarki, sprawdził najbliższe ulice, bramy, korytarze, obdzwonił nauczycieli, szpitale, znajomych, powiadomił Policę, odmówił różaniec. Co miał więcej zrobić?
Nagły dźwięk telefonu poderwał go z krzesła.
- To ja, Jolka – usłyszał tuż przy uchu zapłakany głos przyjaciółki Kariny – ja kłamałam panu, gdy pan ze mną rozmawiał wcześniej, bo ja się bardzo boję. Kiedy wracałyśmy z Kariną do domu otoczyli nas jacyś chłopacy, oni mieli takie straszne oczy i wymalowane na czerwono twarze. Chwycili nas za ręce, powiedzieli, ze duchom potrzebna jest dziś ofiara. Krzyczałyśmy, wyrywałyśmy się, ale nikt nam nie pomógł, pewnie wszyscy myśleli że to taka zabawa. Ugryzłam tego, który mnie trzymał za rękę, puścił , dlatego udało mi się uciec. Ale Karina…. oni poszli z nią w stronę cmentarza..
Po plecach Marka przebiegł zimny dreszcz, spojrzał na wiszący na ścianie zegar, wskazówki wskazywały prawie północ.
- Dzwoń na Policję ! – krzyknął do żony zrywając z wieszaka kurtkę –niech otoczą cmentarz
-Marek! –oczy Anny były pełne przerażenia.
Zatrzymał się, przytulił ją do siebie.
-To pewnie tylko taka zabawa – próbował ją uspokoić zdrętwiałymi od strachu ustami. Zacisnął mocniej palce na ukrytym w kieszeni różańcu i jak oszalały wybiegł z domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]