[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Co się dzieje, do cholery?
Zadane ostrym tonem pytanie przecięło ciszę pogodnej majowej nocy akurat w chwili, gdy zastępca
prokuratora okręgowego, Bill Taylor, otwierał drzwiczki swego czarnego lincolna. Odwrócił się i
natychmiast przygwoździło go spojrzenie pary zielonych oczu. Lśniły tym samym gniewem, którym
emanował głos. W pobliżu stała zaparkowana policyjna furgonetka. Dzisiejszej nocy służyła jako ruchomy
posterunek podczas akcji skierowanej przeciwko ulicznym prostytutkom i ich klientom. W świetle
reflektorów zielone oczy wydawały się niemal za duże w szczupłej kobiecej twarzy o wysoko sklepionych
kościach policzkowych. .
- Słucham? - spytał Bill, przesuwając wzrokiem po miłych dla oka wypukłościach.
- Pytałam, Co się dzieje, do cholery.
- To zrozumiałem. - Warkot zapalonego nagle silnika sprawił, że Bill spojrzał ponad ramieniem kobiety.
Po przeciwnej stronie słabo oświetlonego parkingu zobaczył grupę mężczyzn z różnych wydziałów policji
w Oklahoma City. Mieli na sobie dżinsy i podkoszulki, natomiast kobiety lśniły od cekinów i krzykliwej
biżuterii - podobnie jak stojąca tuż obok dziewczyna. Znów spojrzał w pełne ekspresji zielone
oczy. - Jeśli powie mi pani, o co chodzi, spróbuję wyjaśnić, co się dzieje, do cholery.
Mimo ciemnej warstwy różu pokrywającej jej policzki Bill zauważył, że się zaczerwieniła. Popatrzył na
pełne wargi umalowane ciemnoczerwoną szminką i burzę kasztanowych włosów otaczającą główę i
ramiona. Poczuł agresywny zapach tanich perfum i zaskakujący skurcz w lędźwiach. Natychmiast uznał go
za naj zupełniej zbędny odruch organizmu.
- Mówię o osobie Andrew Copelanda - odparła, poruszając palcami o długich, krwistoczerwonych
paznokciach. - To pierwszy z aresztowanych dzisiaj. I właśnie usłyszałam od porucznika, że tą sprawą już
zainteresował się prokurator okręgowy. Chcę wiedzieć, dlaczego.
- Rozumiem. - Spojrzenie Billa przesunęło się w dół. Wyszywana czerwonymi cekinami bluzka odsłaniała
gładkie, kremowe ramiona i spory fragment bujnych piersi. Czarna, obcisła minispódniczka, która mogłaby
służyć za szeroki pasek, podkreślała wąskie biodra i ujawniała niesamowicie długie, zgrabne nogi o
kształtnych łydkach i delikatnych kostkach. Bill uświadomił sobie, że ma ochotę uważniej przyjrzeć się tej
kuszącej całości. Zdziwiło go to, ponieważ od dawna żadna kobieta nie wzbudziła jego zainteresowania.
Zaintrygowany, oparł ramię o karoserię lincolna, wsunął kluczyki do kieszeni marynarki i zaczął błądzić
spojrzeniem po właścicielce wspaniałych nóg. Gdyby przed chwilą nie powiedziała, że jest policjantką,
mógłby przysiąc, że rozmawia z prostytutką.
- Oficerze... - Pytająco zawiesił głos, zirytowany faktem, że ona ma nad nim przewagę. - Proszę
wybaczyć, nie dosłyszałem pani nazwiska.
Wojowniczo poderwała głowę. - Jestem Whitney Shea.
Wlepił w nią oszołomione spojrzenie. W przyćmionym świetle oraz z powodu ostrego makijażu i wy
tapirowanych włosów rzeczywiście jej nie rozpoznał. Nie było w tym nic dziwnego. Dzisiaj nie
przypominała tamtej bladej, przeraźliwie smutnej policjantki, która dwa lata temu podczas procesu siedziała
po przeciwnej stronie sali sądowej i oczekiwała innego wyroku niż ten, którego domagał się Bill jako
oskarżyciel. Dobrze wiedział, że rezultat owego procesu był dla niej źródłem głębokiego niezadowolenia.
- Oficerze Shea ...
- Jestem sierżantem - poprawiła z naciskiem. - Aresztowanie Copelanda było w pełni uzasadnione. Proszę
mi wyjaśnić, skąd to zainteresowanie jego przypadkiem.
- Jak już powiedziałem porucznikowi, Copelanda zwolniono za poręczeniem ...
- Pan sędzia wyszedł z przyjęcia, żeby powitać tego osobnika natychmiast po przyjeździe karetki do
aresztu. To znaczy, że Copeland w ogóle nie trafił do celi.
- I tak nie siedziałby długo. Gdy Stone Copeland dowiedział się o aresztowaniu syna, skontaktował się ze
swoim prawnikiem, który zadzwonił do sędziego ...
- Oraz do pańskiego szefa, prawda? - przerwała mu gniewnie. - Kochany tatuś kazał prokuratorowi
dopilnować, aby synalek nie wylądował w celi wraz ze zwyczajną hołotą. Proszę mnie poprawić, jeśli się
mylę.
- Myli się pani - odparował sucho. - Prokuratora Harrimana wcale nie obchodziło, czy Andrew Copeland
spędzi tę noc w celi. Chciał tylko, żebym dopilnował, aby obyło się bez formalnych uchybień, gdy
Copeland stanie przed sądem. Jego rodzina ma koneksje, a wiadomo, że takich ludzi traktuje się
ekspresowo.
Odrzuciła głowę do tyłu, a długie, czerwone kolczyki musnęły skórę ramion.
- Mnie nie musi pan mówić, jak działa ten system. Gdyby nie przyglądał się jej tak uważnie, chyba nie za-
uważyłby cienia emocji, który na moment pojawił się w zielonych oczach. Bill nie wątpił, że to cierpienie.
Już nie takie dojmujące jak przed dwoma laty, lecz jednak wciąż cierpienie.
Zmarszczył brwi. Od procesu jej ojca widział w sądzie setki twarzy - wykrzywionych żalem, bólem,
uśmiechniętych radośnie lub drwiąco. Najlepiej jednak zapamiętał Whitney Shea. Nie miał pojęcia
dlaczego.
- A więc nie załatwiał pan jakiejś-ugody, aby Copeland nie odpowiadał za popełnione dziś
przestępstwo?
To pytanie podziałało otrzeźwiająco. Z ulgą przestał się zastanawiać, dlaczego wciąż ją pamięta.
_ Gdybym chciał, aby przestępcy nie odpowiadali za łamanie prawa, nie zostałbym prokuratorem. -
Zacisnął szczęki. Ta policjantka zepchnęła go do defensywy. Cóż za irytująca sytuacja.
- Zobaczymy, czy dzisiejsze aresztowanie pozostanie w mocy.
_ Pozostanie - zapewnił bardziej ostro, niż zamierzał. - Złożyła pani raport. Zdjęcie Copelanda traftło do
komputerowej kartoteki. Zatrzymano samochód aresztowanego i dokonano rutynowego przeszukania.
Spisano zawartość. Nikt z biura prokuratora okręgowego nie wymaże tych danych.
- Idę o zakład, że nazwisko Copelanda nie trafi do jutrzejszej gazety wraz z listą czterdziestu dziewięciu
innych mężczyzn aresztowanych dziś wieczorem - powiedziała Whitney z przekąsem.
Bill usłyszał w jej głosie frustrację. Doskonale rozumiał przyczyny.
- Przypuszczalnie ma pani rację. Stone Copeland zatrudnia całą armię najlepszych prawników. Jeden z
nich już prawdopodobnie skontaktował się z właścicielem gazety i omówił z nim tę sprawę.
Whitney Shea odwróciła wzrok i przeczesała palcami
włosy.
- Andrew Copeland to śmieć.
- Aresztowano go dopiero pierwszy raz.
- Tak nam się wydaje. ~ Znów spojrzała mu w oczy, a jej uszminkowane wargi wygięły się w cynicznym
uśmieszku. - Ciekawie byłoby się dowiedzieć, ile razy tatuś Copeland telefonował gdzie trzeba, aby
wyciągnąć juniora z tarapatów.
Ta sama myśl przemknęła Billowi przez głowę, gdy niecałą godzinę temu patrzył na ugrzecznionego i
skruszonego Andrew Copelanda wsłuchanego w słowa sędziego.
- Nasze obowiązki niewiele się różnią, pani sierżant.
Oboje musimy brać pod uwagę wyłącznie fakty. Gdy Andrew Copeland namawiał policjantkę w przebraniu
do czynu nierządnego i został zatrzymany, było to jego pierwsze aresztowanie. Wygląda na to, że zrobił
tylko tyle, co inni mężczyźni aresztowani podczas policyjnej akcji.
- Może tylko na to wygląda - zauważyła Whitney Shea, biorąc się pod boki. - Skoro już ma z głowy tę
drobną przeszkodę w postaci aresztowania, pewnie znów zajmie się tym, co planował na resztę wieczoru.
Bill w zamyśleniu spuścił wzrok i zatrzymał go na czerwonych paznokciach widocznych spod pasków
sandałków na wysokich szpilkach. Właśnie był na wernisażu w galerii, gdy zadzwonił szef i oświadczył, że
adwokat Copelanda seniora załatwia sprawę błyskawicznego zwolnienia jego syna.
Prawdę mówiąc, Bill wcale nie zirytował się z powodu nagłego wezwania. Poszedł na wernisaż z Celeste
- kolejną z wielu kobiet podsuwanych mu przez siostrę, od dawna usiłującą ożywić jego życie towarzyskie.
Celeste była piękną blondynką o figurze modelki i z ogniem w oczach. Podobnie jak poprzednie
kandydatki, nie wzbudziła w Billu nawet cienia zainteresowania. Ostatnia kobieta, która go fascynowała,
zerwała ich zaręczyny i wyszła za innego. Miłość okazała się dla niego przykrym doświadczeniem, toteż w
najbliższym czasie nie zamierzał znów ryzykować.
Pozwolił jednak spojrzeniu powędrować powoli po wspaniałej sylwetce Whitney Shea - tym razem w
górę, aż napotkał jej wzrok. Ucieszyło go, że ujrzał w nim przenikliwość policjanta, a nie pożądanie. .
- W ciągu trzech lat prawdopodobnie ten sam osobnik zamordował sześć prostytutek. Ostatnie zabójstwo
miało miejsce niecały tydzień temu. Pani niewątpliwie sądzi, że mordercą może być Copeland.
- To ... intuicja. - Zmarszczyła brwi, jakby rozdrażnił ją fakt, że ktoś czyta w jej myślach. - Wie pan, jak
zmarły te kobiety? - spytała po chwili. - Jak ten śmieć je torturował i kaleczył, gdy jeszcze żyły?
- Słyszałem coś niecoś, ale nie czytałem akt.
- Powinien pan. - Nagle postąpiła krok w jego stronę. Stała teraz tuż obok. Na wysokich obcasach niemal
dorównywała mu wzrostem. - Nie szukamy jakiegoś zwyczajnego mordercy. Ten typ to istny potwór.
Najgorszy sadysta. Jeśli okaże się, że to Copeland, będzie pan mieć znacznie więcej roboty niż
pilnowanie, żeby obyło się bez formalnych uchybień.
- Jeśli dysponuje pani jakimś dowodem, że tym seryjnym zabójcą jest Copeland, to proszę wsiadać. -
Wskazał ręką otwarte drzwiczki lincolna. - Pojedziemy do sądu i osobiście sporządzę akt oskarżenia.
Whitney Shea wydęła wargi.
- Ciekawe, czy wtedy ten złoty młodzieniec wylądowałby wreszcie w celi.
- O tym zadecydowałby sędzia. Mnie też nie podoba się faworyzowanie niektórych ludzi w naszym
systemie prawnym, sierżancie. W przypadku Copelanda mam związane ręce.
Uniosła głowę, a kaskada kasztanowych włosów .opadła
na krągłą pierś.
–
Właśnie na to miał ochotę.
Bill przymrużył oczy.
- To znaczy? .
Leciutko pochyliła się w jego stronę, a powiew wiatru sprawił, że Billa spowiła chmurka zapachu perfum
i emanującej nim kobiety.
- Chciał przywiązać mi ręce do łóżka - wyjaśniła. - Wszyscy inni faceci, którzy dzisiaj mnie zaczepiali,
pytali, co zrobię, żeby sprawić im prZyjemność. Natomiast ten bogaty gówniarz Copeland podjechał do
krawężnika i zaczął opowiadać, co on chciałby zrobić mnie.
- Zamierzał unieruchomić pani ręce? - Bill zacisnął zęby, gdy usłyszał chropawy ton swego głosu. Czuł,
że koniecznie potrzebuje świeżego powietrza.
- I kostki u/nóg. Zaproponował mi tysiąc dolarów za numer z wiązaniem oraz ... - Whitney Shea
wzruszyła ramionami. - Jeśli chce pan poznać szczegóły tych obrzydliwości, za które chciał mi zapłacić, to
w furgonetce są taśmy z nagraniami. Mamy go na fonii i na wizji. Najważniejsze jest to, że Copelandowi
zależało na wiązaniu. A wszystkie znalezione przez nas ciała miały na nadgarstkach i kostkach u nóg skó-
rzane pęta. To interesująca wskazówka.
- Owszem, ale na razie niczego nie dowodzi. Nie można kogoś oskarżyć tylko dlatego, że ma nietypowe
upodobania seksualne.
- Jest jeszcze coś. Zanim zniknęła trzecia ofiara, inna prostytutka zauważyła krążącego po ulicach
czarnego jaguara.
Bill przypomniał sobie zawartość czytanego wcześniej raportu.
- Dzisiaj Copeland też jeździł autem tej marki.
- Może tym samym,
- Może tak, a może nie.
–
Panie Taylor, Copeland nie jest jakimś odpychającym przygłupem, który musi płacić za towarzystwo
kobiety. Przeciwnie - mimo młodego wieku potrafi czarować jak doświadczony amant, a wygląda
niczym grecki bóg. Prawdopodobnie ma na swoje usługi cały harem. Po co wobec tego przyjeżdża do
tej dzielnicy i zaczepia prostytutki?
–
- To dobre pytanie.
Coś błysnęło w jej oczach, a dłoń przywarła do paska nagiego ciała między spódnicą a bluzką.
- Jedno z wielu dotyczących Copelanda, na które zamierzam znaleźć odpowiedź. - Zacisnęła usta i
utkwiła wzrok w starym magazynie na końcu parkingu. Zaczęła oddychać szybko i nierówno. Bill odniósł
wrażenie, że jednocześnie mocniej przycisnęła dłoń do talii.
- Coś pani jest?
- Nie. - Na moment zamknęła oczy i znieruchomiała. - To głupstwo.
Bill zwalczył chęć pogłaskania delikatnego policzka, który nagle stracił cały kolor.
- Sierżancie, dobrze się pani czuje?
- Dlaczego pan tu jest? - Odwróciła głowę i znów spojrzała na niego. - Przecież mógł pan telefonicznie
poinformować porucznika, że sędzia zwolnił Copelanda za poręczeniem. Nie musiał pan przyjeżdżać.
Obserwował ją w milczeniu. Delikatne podmuchy wiatruporuszały jej włosami wokół tych
zachwycających, nagich ramion. Bill wiedział, dlaczego Whitney Shea tak raptownie zmieniła temat.
Chciała odwrócić uwagę od siebie. Oczywiście miała rację - mógł po prostu zadzwonić, a potem zdążyłby
wrócić do galerii i do Celeste. Uznał jednak obowiązki służbowe za bardziej kuszącą perspektywę.
Skrzywił się lekko. Nie zamierzał odpowiadać na pytanie Whitney Shea, podobnie jak ona - na jego.
- Chyba ma pani ważniejsze sprawy na głowie niż rozmyślanie o mojej obecności.
- Oczywiście. Powinnam na przykład ustalić, kimjest ten łobuz, który zgarnia z ulicy kobiety, gwałci je,
torturuje, a potem zabija. I jakim cudem wciąż jest na wolności.
- Przeczucie mi mówi, że wyjaśni pani tę sprawę. - Poczuł niepokojącą chęć nawiązania jakiegoś kontaktu
nie tylko z policjantką, lecz także - z kobietą·
- Detektyw, lttóry do ubiegłego miesiąca prowadził śledztwo, dostał zawału, ponieważ nie był w stanie
schwytać tego ohydnego mordercy.
- Słyszałem o tym. - Bill zauważył, że przyciśnięta do talii dłoń zwinęła się w pięść. - A propos zdrowia...
Na pewno nic pani nie dolega? .
- Mój partner i ja złapiemy tego gnoja. - Stalowy błysk w jej oczach i zacięty ton głosu wzajemnie się
uzupełniały. - A gdy tak się stanie, w świetle niezbitych dowodów nawet Copeland się nie wywinie.
- To mi ułatwi pracę, sierżancie. Dobranoc.
Otwierając szerzej drzwiczki, powoli wypuścił z płuc powietrze i usiadł za kierownicą. Czemu Whitney
Shea tak bardzo na niego podziałała, skoro nadal lizał rany po nieszczęsnym związku z Julią? Czyżby
kompletnie zwariował?
Nieważne, co mu się spodobało w tej pani sierżant. Nie miał najmniejszego zamiaru wiązać się z żadną
kobietą·
Nie był tylko całkiem pewien, czy nie zaliczyć Whitney Shea do wyjątków.
Kwas rozszalał się w jej żołądku, gdy czekała, aż znikną tylne światła lincolna. W końcu ciemność
wchłonęła auto. Whitney wyciągnęła spod paska elastycznej spódniczki tabletki na nadkwasotę i wrzuciła
trzy do ust.
Z ręką wciąż przyciśniętą do talii zropiła kilka chwiejnych kroków i z ulgą usiadła na rozpadającej się
betonowej ławce. Skrzywiła się zarówno z powodu piekącego bólu, jak i tego, w jaki sposób potraktowała
pierwszego zastępcę prokuratora okręgowego.
Co się dzieje, do cholery?
Na myśl o tych słowach sykIięła przez zęby. Nie do wiary, że zachowała się tak agresywnie. Na ogół
umiała nad sobą panować. Jednak na wieść o szczególnym zainteresowaniu prokuratora okręgowego
aresztem Copelanda naprawdę się wściekła.
Myślała tylko o tym, że w wyniku zawartej po cichu umowy Copeland uniknie odpowiedzialności, a
wszelkie dowody jego winy w magiczny sposób wyparują.
Po trzech latach i sześciu morderstwach nie mogła do tego dopuścić. Copeland był podejrzanym. Raport o
aresztowaniu powinien zostać w kartotece, podobnie jak zdjęcia
en face
i z profilu.
Bill Taylor zapewnił, że cała ta dokumentacja jest najzupełniej bezpieczna.
Bill Taylor.
- Dlaczego właśnie on? - zamruczała do siebie.
Nawet nie spytała, kto z biura prokuratora zjawił się na posterunku, aby zawiadomić porucznika, że
Copeland został z szybkością- światła zwolniony za poręczeniem. Paradując przez parking na tych
idiotycznych szpilkach, wiedziała tylko tyle, że szuka wysokiego faceta o szerokich barach. Musiała na nim
wymóc pozostawienie nazwiska Cope1anda w bazie danych. Dopiero gdy podeszła bliżej, rozpoznała Billa
Taylora. Zdobyte podczas szkolenia umiejętności pozwoliły jej nie okazać zdumienia, ale poczuła drżenie
kolan i suchość w gardle.
Ojciec zawsze żartował, że ostra papryka to nic w porównaniu z temperamentem jego córeczki.
Whitney zamknęła oczy. Ojciec. Dawno temu pogodziła się z jego winą. Był administratorem w urzędzie
okręgowym, wysokim urzędnikiem, który przyjmował łapówki i sprzeniewierzył fundusze społeczne.
Popełnił błąd i musiał za to zapłacić.
Teoretycznie rozumiała, że prokurator okręgowy nie musiał iść na żadną ugodę, aby ojciec otrzymał
niższy wyrok. Właśnie tego roku prokurator walczył o kolejną nominację i traktował walkę z
przestępczością jako jedną z atutowych kart. Popełniłby polityczne samobójstwo, okazując pobłażliwość
skorumpowanym urzędnikom państwowym. Whitney zdawała sobie z tego sprawę.
Jako córka cierpiała z powodu tego, co spotkało ojca.
Przez kilka tygodni siedziała obok matki w sali sądowej i obserwowała, jak Bill Taylor gładko i skutecznie
go pogrąża. J nadal zdarzało się, że czuła w sercu bolesny skurcz i cierpiała na myśl o ojcu, który zaledwie
przed kilkoma miesiącami wyszedł z więzienia - załamany i upokorzony.
Spojrzała w gwiaździste niebo. Czy dzisiaj zaatakowała Taylora, ponieważ miała do niego żal? Czy
ogarnął ją gniew dlatego, że system prawny nie nagiął się dla dobra jej ojca, lecz stopniał jak wosk, gdy
chodziło o wpływowych Copelandów?
Może. Prawdopodobnie tak. Cholera, nie była tego pewna. Podobnie jak tego, czemu analizowała teraz
wygląd Billa Taylora, zamiast rozważać możliwość, że Andrew Copeland jest poszukiwanym seryjnym
zabójcą.
Zrobiła głęboki wdech i odrzuciła włosy na plecy. Nigdy nie lubiła się łudzić. Nie zamierzała obrażać
swojej inteligencji, wmawiając sobie, że patrzyła na Taylora oczami dobrze wyszkolonego gliniarza o
wyostrzonym zmyśle obserwacyjnym. To nie policjantka zauważyła ascetyczną szczupłość twarzy
zastępcy prokuratora, jego regularne rysy i cudownie wylqojone usta. To nie policjantka drgnęła
zaskoczona, gdy napotkała spojrzenie niebieskich oczu. J to nie policjantka zachwyciła się lśnieniem
gęstych, rudawych włosów, oświetlonych reflektorami zaparkowanej w pobliżu furgonetki.
To wszystko spostrzegła kobieta.
Właśnie ona siedziała teraz na betonowej ławce, nadal świadoma zapachu, jakim emanował Bill Taylor.
Dwa lata temu widziała w nim tylko bezlitosnego prokuratora. Dzisiaj dostrzegła w nim atrakcyjnego
mężczyznę.
I wcale jej to nie cieszyło.
Przymknęła powieki i spróbowała skupić uwagę na odległym stukocie kół pociągu; na chrypieniu
policyjnego radia w furgonetce; na chrzęście żwiru pod stopami zbliżającej się od strony parkingu osoby.
- Czas się zwijać, partnerze.
- Za chwilę - odparła, nie otwierając oczu.
–
Porucznik mówił, że z biura prokuratora przysłano tutaj Billa Taylora. Skoczyłaś mu od razu do
gardła, prawda?
- Niech ci będzie, Jake.
- To musiało wyglądać interesująco.
Uchyliła jedno oko. Jake Ford był wysoki i żylasty, miał proste czarne włosy, wielkie ciemne oczy i
przystojną twarz, która doprowadzała kobiety do szaleństwa.
- Dlaczego sądzisz, że skoczyłam mudo gardła?
- Po pierwsze dlatego, że widziałem, jak pędziłaś po tym parkingu. Co to był za widok, Whit! Długonoga
kobieta, która z taką szybkością sunie na tych niebotycznych szpilkach. Mieliśmy z chłopakami niezły
ubaw.
- Miło, że dostarczyłam wam rozrywki.
- Owszem. - Jake usiadł obok. Z kieszeni dżinsowej koszuli wyjął pac.zkę papierosów i zapalniczkę. W
świetle jej płomyka Whitney przyjrzała się klasycznemu profilowi Jake'a. Jako jedna z niewielu osób
wiedziała, że za fasadą sympatycznego uśmiechu kryje się boleść i udręka.
- To świństwo cię zabije - mruknęła, gdy nocne powietrze wypełnił silny zapach papierosowego dymu.
- A ten twój wrzód może wysłać cię na tamten świat.
- Nie mam żadnego wrzodu - zaprotestowała i stwierdzi-
ła, że wciąż przyciska dłoń do miejsca, gdzie pieczenie zastąpił dojmujący ból. - To tylko zgaga.
- Hm. - Jake zaciągnął się głęboko. - Powiedz, co wygarnęłaś Tay lorowi.
- Nie darujesz mi, co?
Jake uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś cholernie spostrzegawcza, Whit. Właśnie dlatego taka dobra z ciebie policjantka.
- Poprosiłam go, by tlopilnował, żeby informacja o are-
sztowaniu Copelanda nie wyparowała magicznie.
- Oczywiście zrobiłaś to z wrodzonym sobie spokojem?
- W pierwszej chwili może byłam troszkę agresywna.
- Troszkę! - Jake prychnął znacząco.
- Och, musiałam się upewnić, że Copeland nie wywinie się ze wszystkiego i że raport i zdjęcia zostaną w
aktach. Dobrze wiesz, co czasem się dzieje, gdy capniesz jakiegoś ważniaka.
- Wiem. - Jake wlepił wzrok w żarzący się koniec papierosa. - Naprawdę sądzisz, że Copeland może być
facetem, którego szukamy?
- To całkiem prawdopodobne. - Odwróciła się twarz'! do niego. - Nie znamy go. Ty praktycznie tylko
rzuciłeś na niego okiem, gdy przyprowadziliśmy go do furgonetki, żeby spisać raport.
- Sprawia wrażenie klasycznego amerykańskiego chłopca.
- To samo ludzie mówili o zabójcy nazwiskiem Bundy.
Rozmawiałam z Copelandem... lub raczej go słuchałam. I coś mi się nie spodobało. - Zmarszczyła brwi,
usiłując zwerbalizować to, co podpowiadała intuicja. - W Copelandzie jest coś niepokojącego. Czuję to,
Jake. Muszę wziąć go pod lupę.
- Podobnie jak pozostałych czterdziestu dziewięciu aresztowanych. Paru z nich wzbudziło moje
zainteresowanie. Będzie co robić, Whit. .
- Dlatego Ryan kazał Remingtonowi i Hallidayowi pomóc nam przy przeglądaniu bazy danych. Właśnie
sporządzaliśmy z Julią listę nazwisk, gdy Ryan napomknął o zainteresowaniu prokuratora zatrzymaniem
Copelanda.
- Staliśmy na parkingu i Julia rozpoznała Taylora. Nie przejęła się jego obecnością. - Jake wydmuchał
obłok dymu. - Dlaczego miałaby?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]