[ Pobierz całość w formacie PDF ]
PS-10 ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK
I ...
TAJEMNICA TAJEMNIC
1
***
Na kilka dni przed zakończeniem roku szkolnego przyszedł do mnie Baśka. Rozłożyliśmy na
stole mapę Bieszczad i przez długie godziny wędrowaliśmy po niej końcem długopisu.
Baśka, który kończył właśnie drugą licealną, niedawno został zastępowym w jednej z
warszawskich drużyn harcerskich. Nauczyciel geografii w jego klasie, zapalony turysta,
zaproponował mu kilkudniową pieszą wędrówkę po kraju, w regionie, jaki chłopiec wybierze.
Baśka postanowił zabrać na wycieczkę także swój zastęp, otrzymał na to zgodę macierzystej
drużyny i chorągwi, a potem zwrócił się do mnie z pytaniem, dokąd powinni się udać. Bez
namysłu oświadczyłem: w Bieszczady.
Miałem w tym swój ukryty cel. Z Baśką - a domyślacie się chyba, że był to chłopiec, ale o
delikatnej urodzie dziewczynki, stąd i jego dziewczęce imię, jakie w charakterze przydomka
dali mu koledzy - przeżyłem kilka przygód. Na Jezioraku walczyliśmy z bandą Czarnego
Franka, we Fromborku rozwikłaliśmy zagadkę pułkownika Koeniga. Miałem do chłopca
ogromne zaufanie i mogłem mu powierzyć pewną misję, nie kolidującą z jego wakacjami.
Wędrowaliśmy więc po Bieszczadach naszymi długopisami. Baśka prowadził go po górskich
pasmach, zaczynając od Chryszczatej i Wołosania, poprzez Habkowce, Jasło, Rabią Skałę,
Czerteż, Krzemieniec i Wielką Rawkę.
Był to szlak przez niemal bezludne okolice, wspaniałe lasy, dzikie ustronia pełne zwierza i
górskich strumyków o przeczystej wodzie.
Szlak dla wytrwałych i silnych, bo trzeba przecież przez te górskie ostępy nieść na plecach
namioty, śpiwory, kuchnię polową i żywność.
- A z Ustrzyk Górnych, panie Tomaszu - kontynuował Baśka swój trudny marsz - zrobimy
jeszcze wycieczkę na Szeroki Wierch, Tarnicę, Halicz i przez Krzemień wrócimy na Bukowe
Berdo.
Lecz mój długopis sunął dolinami.
- Radzę wam najpierw zwiedzić Lesko i okolice - mówiłem. - Potem Hoczew, Uherce,
Ustianową, Ustrzyki Dolne, Hoszów, Czarną i Lutowiska. Następnie wrócić do Ustrzyk
Dolnych i pomaszerować na Liskowate i wyżej, aż na Kuźminę i Tarnawę Wołoską, skąd przez
Słonne Góry można dojść do Sanoka, gdzie jest piękne regionalne muzeum.
Baśka zrobił zdumioną minę.
- I to ma być wycieczka w Bieszczady? Pan chce, żebyśmy zamiast po górach, szli przez
wioski i doliny, przez zamieszkałe okolice? Myśleliśmy o trudnej i niebezpiecznej wyprawie.
Skinąłem głową i uśmiechnąłem się.
- Zapewne tam, na szczytach Chryszczatej czy Wielkiej Rawki, na Haliczu i Wielkiej
Semenowej, można zobaczyć wiele pięknych widoków. Ale kto wie, czy ciekawsze przeżycia
nie czekają na was w dolinach, w bieszczadzkich wioskach?
Baśka popatrzył na mnie uważnie.
- Zdaje mi się, że rozumiem. Przecież pan w tym roku już dwukrotnie był w Bieszczadach.
Po co? Niechże pan nareszcie powie, co panu leży na sercu.
Pochyliłem się nad mapą. Obok zaznaczonej kółkiem małej miejscowości koło Zagórza
zrobiłem długopisem delikatny krzyżyk.
- Wkrótce będę tam po raz trzeci. Zostawisz dla mnie wiadomość o sobie u Jana Sekundusa
koło Zagórza. Bardzo bym chciał, aby w liście do mnie znalazła się pewna informacja...
I wtajemniczyłem Baśkę w sprawę, która od dwóch miesięcy trzymała mnie w ciągłym
niepokoju i napięciu.
2
3
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ZŁY HUMOR MARCZAKA * GANG PRZEMYTNIKÓW * MOJA WIELKA PORAŻKA
* KTO KUPUJE IKONY * DZIWNA HISTORIA PIESKA * SPOTKANIE Z BESTIĄ *
KŁOPOTY Z PROTAZYM * GDY BESTIA KOCHA SAMOCHODY *
SPOSÓB NA PROTA
Dyrektor Marczak wrócił z Wiednia w bardzo złym nastroju. Na jego oczach, na aukcji w
słynnym salonie Paula Schuberta znowu sprzedano dwie stare ikony, co do których Marczak
żywił głębokie przekonanie, że zostały przez kogoś przemycone z Polski. Na pytanie dyrektora,
skąd pochodzą owe ikony, Paul Schubert wyjaśnił mu chłodno, że tego typu informacji może
udzielić tylko policji wiedeńskiej. A jej trzeba przedstawić dowody, że dzieło sztuki, które
znalazło się na aukcji, zostało komuś skradzione, co - jak zaznaczył pan Schubert - jeszcze
nigdy się nie zdarzyło. Marczak nie mógł przedstawić podobnych dowodów, nie było bowiem
sygnałów, aby obrabowano z ikon jakiegoś zbieracza lub muzeum w Polsce. Istniały natomiast
informacje, że od pewnego czasu, a ściślej od pół roku ktoś wykupywał ikony w polskich
sklepach z dziełami sztuki. Potem te same ikony sprzedawano na aukcjach w salonie Paula
Schuberta. Innymi słowy - przemycano je za granicę.
Doszła do naszych uszu wiadomość, że ktoś krąży po wsiach południowo-wschodniego
skrawka Rzeszowszczyzny i od tamtejszych mieszkańców skupuje stare ikony, co w samej
rzeczy nie jest czynnością zabronioną prawem, ale w zestawieniu z informacjami o wzroście
podaży ikon na aukcjach zagranicznych wydawało się podejrzane.
W Polsce wolno każdemu sprzedawać, kupować i posiadać dzieła sztuki. Nie wolno ich
tylko bez zezwolenia wywozić za granicę. A zezwolenie takie niełatwo jest uzyskać - wojna
i okupacja zubożyła Polskę o wiele cennych obiektów. Dalsze jej zubożenie poprzez wywóz
zabytków byłoby największą szkodą dla interesu narodowego. Stąd też, jeśli jakieś stare
dzieło sztuki zawędruje z Polski do innego kraju, można być niemal pewnym, że stało się to
nielegalnie.
Od roku jednak w salonie Schuberta, słynnego handlarza dziełami sztuki, pojawiły się
stare ikony, pochodzące z województwa rzeszowskiego. Stare ikony stały się ostatnio bardzo
modne i uzyskiwano za nie wysokie ceny. W Departamencie Muzeów i Ochrony Zabytków
nabieraliśmy przekonania, że w Polsce zaczął działać gang zajmujący się przemycaniem i
sprzedażą ikon. Powiadomiliśmy o tym Komendę Główną MO i Główny Urząd Celny, lecz -
jak na razie - bez rezultatu. Gang działał w dalszym ciągu w pełnej konspiracji i ze skutkiem, o
czym przekonał się dyrektor Marczak podczas swego pobytu w Wiedniu.
Nic dziwnego, że powrócił do Polski w bardzo złym nastroju. I natychmiast wezwał mnie do
swego gabinetu.
- Jakie są rezultaty śledztwa w sprawie skupowania i przemycania ikon? - zapytał mnie po
krótkich słowach powitania.
- Żadne - odparłem, szczerze przyznając się do porażki.
Nie, to nie była porażka, raczej zupełna klęska. Pracowałem w Departamencie Muzeów
i Ochrony Zabytków Ministerstwa Kultury i Sztuki jako referent do specjalnych poruczeń,
czyli coś w rodzaju detektywa. Do moich zadań należało przyglądanie się działalności różnego
rodzaju handlarzy antyków, bacznie, aby jakiś cenny zabytek kultury nie został wywieziony za
granicę. Zajmowałem się także wykrywaniem zaginionych podczas wojny zbiorów muzealnych
i zabytkowych przedmiotów. Mogłem pochlubić się odnalezieniem cennych kolekcji dzieł
sztuki, uznanych za bezpowrotnie zaginione, rozwikłałem kilka zagadek historycznych, które
4
doprowadziły mnie do odkrycia skarbów kultury narodowej. Ale teraz, od dwóch miesięcy,
kręciłem się jak wiewiórka w kole, daremnie usiłując wpaść na trop gangu przemytników. Ta
sprawa dręczyła mnie w dzień i w nocy. Zrobiłem setki kilometrów usiłując wpaść na trop
tajemniczego gangu. I wszystko na próżno.
- Nie osiągnął pan żadnych rezultatów? - zdumiał się dyrektor Marczak. - Cóż to się stało,
panie Tomaszu?
- Niestety, muszę przyznać się do klęski - bezradnie wzruszyłem ramionami. - Ta sprawa
przerasta moje możliwości...
Dyrektor Marczak aż poczerwieniał z oburzenia.
- A więc sądzi pan, że powinniśmy z niej zrezygnować? Przecież nie każę panu aresztować
przemytników, bo od tego jest milicja. Ale pozostaje w naszych możliwościach dowiedzieć
się, kto w sklepach Desy i u chłopów w Rzeszowskiem wykupuje stare ikony. A już milicja po
nitce trafi do kłębka i gang znajdzie się za kratkami.
Westchnąłem ciężko.
- Jak panu wiadomo, dyrektorze, nabywcy dzieł sztuki w sklepach Desy nie muszą się
legitymować. A mimo dwukrotnego pobytu na Rzeszowszczyźnie, niestety, nie udało mi się
trafić na ślad osobnika, który w tamtejszych wsiach kupował stare ikony. W każdym bądź razie
musi to być człowiek znający miejscowe stosunki i doskonale zorientowany, kto posiada jakąś
starą ikonę. Ludzie, którzy je sprzedali, nie rozpowiadali o tym na prawo i lewo. Mimo tego
zdołałem dotrzeć do dwóch takich, którzy stwierdzili, że nabywcą był jakiś młodzieniec na
motocyklu. Niestety, nie udało mi się go odnaleźć.
- Już dwukrotnie jeździł pan w Rzeszowskie, pojedzie pan trzeci raz. I to jeszcze dzisiaj.
Musimy odnaleźć tego młodzieńca i przerwać działalność przemytników!
- Tak jest, panie dyrektorze - z roztargnieniem podrapałem się po głowie. - Tylko... że dziś
muszę załatwić sprawę psa...
- Psa? Pan chyba żartuje? Należy natychmiast podjąć akcję przeciw przemytnikom.
- Wysłałem listy w tej sprawie do znajomych rzeczoznawców w stolicach krajów demokracji
ludowej - oświadczyłem. - Być może i oni zetknęli się z działalnością gangu i przekażą nam
jakieś informacje o nich. A co do psa...
- Pan znowu o psie? - oburzył się Marczak. - Co ma wspólnego z naszą sprawą jakiś pies?
Na wskazanie tropu przemytników daję panu... - zamyślił się - no, powiedzmy, miesiąc.
- Tak jest, panie dyrektorze - zgodziłem się posłusznie. - Tylko że dopiero jutro będę mógł
pojechać w Bieszczady. Bo... ten pies, panie dyrektorze...
Nie dał mi dokończyć. - Niech pan jedzie jutro, skoro pan dziś nie może. Ale nie chcę już
więcej słyszeć o żadnym psie. Nie jesteśmy w Związku Kynologicznym, lecz w Departamencie
Muzeów i Ochrony Zabytków.
Opuściłem gabinet dyrektora i na korytarzu znowu z roztargnieniem podrapałem się po
głowie. Bez przerwy bowiem trapiła mnie myśl o psie.
Wczoraj zadzwonił do mnie znajomy lekarz i poprosił, żebym wziął od niego pieska.
- Otrzymałem go, Tomaszu, od swojego pacjenta w szpitalu - mówił mi przez telefon. -
Pacjent ten, niestety, zmarł. Piesek trafił do mnie przed miesiącem. Bardzo sympatyczny. Tylko
że ja już jutro wyjeżdżam na dłuższy czas do Indii i pieska z sobą zabrać nie mogę. Wybuchła
tam znowu epidemia cholery i nasz rząd postanowił natychmiast wysłać ekipę lekarską, do
której i mnie włączono. Co zrobię z pieskiem? Pomyślałem o tobie. Jesteś samotny, przyda
ci się przyjaciel. Przyjdź dzisiaj, to ci o nim sporo opowiem. A jeśli dziś nie zdążysz, to jutro
wyda ci go moja gospodyni. Jej go zostawić nie mogę, bo to za duży kłopot dla starej kobiety.
Weź pieska, Tomaszu. Nie będziesz żałował.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]