[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Elaine Cunningham
Mroczna podróż
2
MROCZNA PODRÓŻ
ELAINE CUNNINGHAM
Przekład
ANDRZEJ SYRZYCKI
3
Elaine Cunningham
Mroczna podróż
4
Tytuł oryginału
DARK JOURNEY
Redaktor serii
ZBIGNIEW FONIAK
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
BARBARA CYWIŃSKA
JOANNA LEWANDOWSKA
Ilustracja na okładce
STEVEN D.ANDERSON
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright © 2002 by Lucasfilm, Ltd. & TM.
All rights reserved.
Erikowi Kulisowi, mojemu bratankowi
- sympatykowi Gwiezdnych Wojen, który miał odwagę wstać
i wrzasnąć „Nie!” w wypełnionej po brzegi sali kinowej,
kiedy zobaczył, jak zakończyła się walka
Obi-Wana z Darthem Maulem.
For the Polish edition
Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-0117-9
5
Elaine Cunningham
Mroczna podróż
6
- Przylecieliśmy w samą porę - odezwał się kapłan, przenosząc spojrzenie na mło-
dego wojownika. - Wygląda na to, że ci młodzi
Jeedai
za wszelką cenę pragną się stać
godnymi ofiarami.
- Jest tak, jak powiadasz, Eminencjo.
Uprzejme słowa zabrzmiały jednak dość sucho, jakby młody Yuuzhanin nie przy-
wiązywał do nich zbyt wielkiej wagi. Harrar odwrócił się i zmierzył go podejrzliwym
wzrokiem. Rozdźwięk między kapłanami a dowódcami wojsk stawał się coraz wyraź-
niejszy, ale nawet patrząc uważnie na Khalee Laha, kapłan nie mógł mu niczego zarzu-
cić.
ROZDZIAŁ
1
Syn wojennego mistrza, Tsavonga Laha. wyróżniał się wśród Yuuzhan Vongów.
Normalną szarą karnację było widać tylko na wąskich paskach i zawijasach, pozosta-
wionych między wieloma czarnymi bliznami i tatuażami. Z implantowanych szpikul-
ców na ramionach zwieszała się peleryna władzy. Inne wszczepione kolce wyrastały z
łokci i kostek palców. Pośrodku czoła widniał pojedynczy krótki, gruby róg. Harrar
wiedział, jak trudno było coś takiego implantować; dowodziło to, że właściciel okazał
się osobą naprawdę godną.
Kiedy kapłan usłyszał, że w charakterze wojskowej eskorty przydzielono mu tego
właśnie obiecującego wojownika, poczuł się naprawdę zaszczycony, ale i zaintrygowa-
ny. Wiedział jednak, że musi się mieć na baczności. Jak każdy prawdziwy kapłan Yun-
Harli, bogini zwodzicielek, uwielbiał gry, w których należało oszukiwać przeciwnika.
Prawdziwym mistrzem w knuciu skomplikowanych intryg był jego dobry przyjaciel,
Tsavong Lah; Harrar przypuszczał, że tego samego powinien się spodziewać po swoim
młodym dowódcy.
Khalee odwrócił się i wytrzymał siłę spojrzenia arcykapłana. W jego oczach ma-
lowała się szczerość i szacunek.
- Czy mogę powiedzieć, co myślę. Eminencjo? - zapytał.
Harrar zaczynał się domyślać, dlaczego Tsavong Lah wysłał syna na służbę do ka-
płana sekty zwodzicielek. Szczerość była słabością i mogła się przyczynić do czyjejś
zguby.
- Jeżeli o to chodzi, powinieneś wziąć pod uwagę osąd wojennego mistrza - dora-
dził, kryjąc słowa przestrogi pod pozorem zgody.
Młody Yuuzhanin poważnie kiwnął głową.
- Tsavong Lah powierzył ci zadanie złożenia w ofierze bliźniąt
Jeedai
- zaczął. -
Powodzenie jego ostatniego przeszczepu jest wciąż jeszcze w rękach bogów, a ty jesteś
jego wybranym pośrednikiem. To, co wojenny mistrz szanuje, ja darzę czcią i wielbię.
Kończąc zdanie, przyklęknął na jedno kolano i w pełnym szacunku geście pochylił
głowę.
Harrar wcale nie zamierzał nakłaniać młodzieńca do takich wypowiedzi, ale Kha-
lee Lah sprawiał wrażenie zadowolonego kierunkiem, jaki przybrała ich rozmowa.
Wstał i ponownie skierował spojrzenie na unoszący się w przestworzach światostatek.
- A zatem będę szczery - powiedział. - Wydaje się, że bitwa nie przebiega tak po-
myślnie, jak się spodziewano. Może nawet nie tak dobrze, jak meldował Nom Anor.
Zza krawędzi Myrkra wyłaniała się oślepiająca tarcza wschodzącego słońca. Bez-
kresne lasy północnej półkuli zaczynały się jarzyć zielonym blaskiem. Oglądana z prze-
stworzy planeta sprawiała wrażenie porośniętej bujną roślinnością. Wyglądała zupełnie
jak Yuuzhan'tar, dawno zaginiony świat z legendy Yuuzhan Vongów.
Przy iluminatorze kapłanostatku stali dwaj Yuuzhanie. W głębokiej zadumie i mil-
czeniu spoglądali na wschodzące słońce. Jeden był wysoki i wychudzony, miał ukośnie
ścięte czoło i arystokratyczne rysy twarzy, na której widniały ślady wielu ofiarnych
aktów. Ślady te, podobnie jak zawój, który osłaniał jego głowę, dowodziły, że jest ar-
cykapłanem. Jego towarzysz był młodszy i silnie umięśniony. Emanowała z niego taka
siła, że na pierwszy rzut oka trudno byłoby powiedzieć, gdzie kończy się wojownik, a
zaczyna pancerz. Można było odnieść wrażenie, że widzi się skomplikowaną żywą
broń. Wojownik miał ponurą minę i wpatrywał się w iluminator z takim napięciem, że
chociaż stał w pełnej szacunku odległości od kapłana, wyglądało, jakby poruszał się do
przodu.
W pewnej chwili kapłan wyciągnął rękę i wszystkimi trzema palcami pokazał
wschodzące słońce.
- Świt - wyrecytował. - Płomienny kres śmiertelnej nocy.
Chociaż Harrar posłużył się wyświechtanym przysłowiem, w jego zwróconych na
odległą planetę oczach malował się prawdziwy szacunek. Młodszy wojownik dotknął
czoła dwoma palcami w geście świadczącym o pobożności, ale było widać, że jego
uwagę, bardziej niż wschód słońca Myrkra, zaprząta tocząca się w przestworzach bi-
twa.
Na tle ciemnozielonej tarczy planety widniała koralowa bryła rozmiaru pięści. By-
ła starzejącym się światostatkiem. Wyglądała na opuszczoną i wymarłą, ale wciąż jesz-
cze stanowiła dom dla setek Yuuzhan Vongów, usługujących im stworzeń i zwyczaj-
nych niewolników. Harrar dostrzegł pierwsze oznaki toczącej się bitwy, dopiero kiedy
kapłanostatek zmniejszył odległość dzielącą go od Myrkra. W przestworzach roiły się
mikroskopijne koralowe punkciki, z których wytryskiwały raz po raz cienkie nitki
ognia. W nieregularnych odstępach czasu pojawiały się także płomieniste kule plazmy.
Jeżeli naprawdę życie było bólem, światostatek sprawiał wrażenie bardzo żywotnego.
7
Elaine Cunningham
Mroczna podróż
8
osoby. Kiedy jedna z jego szpiegowskich wypraw zakończyła się fiaskiem, przejścio-
wej degradacji nie ustrzegł się nawet sam Harrar. Chociaż do porażki przyczynili się w
znacznej mierze agenci egzekutora, Nom Anor wykpił się jednak naganą. Na widok
zniekształconej twarzy szpiega Harrar doszedł do przekonania, że bogowie sami decy-
dują kiedy wymierzyć sprawiedliwość.
Chociaż wizerunek twarzy Noma Anora był zniekształcony i rozmyty, egzekutor
sprawiał wrażenie zniecierpliwionego, a może nawet rozdrażnionego.
- Wasza Eminencjo? - odezwał się pytającym tonem.
- Chcę usłyszeć twój raport - przerwał mu szorstko kapłan.
Zobaczył, że jedyne oko rozmówcy zwęża się, i przez chwilę myślał, że rozmówca
zaprotestuje. Jako specjalny agent, egzekutor rzadko musiał składać kapłanom jakie-
kolwiek meldunki. Kiedy jednak cisza przeciągnęła się poza granice, które mogłyby
świadczyć o urażonej dumie, Harrar zaczął się obawiać, że podejrzenia Khalee Laha nie
odbiegają daleko od ponurej prawdy.
- Poniosłeś klęskę? - zapytał.
- Ponieśliśmy kilka strat - poprawił go Nom Anor. - Królowa voxynów nie żyje, a
jej komórki uległy zniszczeniu. Dwoje Jedi, których przetrzymywano w celach świato-
statku, uciekło, podobnie jak kilkoro napastników.
Harrar przeniósł spojrzenie na młodego wojownika.
- Widziałeś okręt, którym niewierni rzucili się do ucieczki? - zapytał.
Oczy Khalee Laha rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu. Przez chwilę na jego
poznaczonej bliznami twarzy malowało się niedowierzanie, które szybko przerodziło
się w coś w rodzaju gniewu.
- Zapytaj, kto pilotuje „Ksstarra", egzekutor czy niewierni - doradził młody
Yuuzhanin.
Harrar uświadomił sobie, że nie pomyślał o takiej możliwości. Zwrócił się do do-
strojonego villipa i szybko powtórzył pytanie.
- Jedi zdołali opanować fregatę - przyznał niechętnie Nom Anor. - Ścigamy ich i
jesteśmy pewni, że kiedy ich schwytamy, odniesiemy jeszcze jedno wielkie zwycię-
stwo.
„Schwytamy", a nie „zabijemy". Harrar poczuł, że coś ściska mu żołądek. To po-
twierdzało tożsamość przynajmniej jednej osoby spośród uciekających Jedi.
- Schwytamy! - parsknął pogardliwie Khalee Lah. - Lepiej zamieńcie ten zbez-
czeszczony okręt w koralowy popiół! Jaki yuuzhański pilot chciałby latać jednostką
zbrukaną przez niewiernych?
- Udało się nam zabić kilkoro Jedi - ciągnął Nom Anor, nie zwracając uwagi ani
na wyraz zrozumienia na twarzy kapłana, ani na kąśliwą uwagę młodego wojownika. -
Jednym z nich był młody brat bliźniąt Solo. Kiedy wojenny mistrz się dowie, że Jacen
Solo żyje i jest naszym więźniem, z pewnością będzie zadowolony.
- Jacen Solo - powtórzył Harrar. - A co z jego bliźniaczą siostrą, Jainą Solo?
Tym razem cisza trwała tak długo, że villip kapłana zaczął powracać do pierwot-
nego stanu.
Harrar zmarszczył czoło i obrzucił wojownika gniewnym spojrzeniem. Wprawdzie
także nie miał zbyt wysokiego mniemania o umiejętnościach yuuzhańskiego szpiega,
ale Nom Anor piastował stanowisko egzekutora i nikt nie powinien pochopnie go kry-
tykować.
- Takie słowa mogą zostać poczytane za dowód zdrady, młody przyjacielu -
ostrzegł.
- Prawda nigdy nie oznacza zdrady - wyrecytował Khalee Lah.
Kapłan zastanowił się nad tym, co usłyszał. Kapłani Yun-Harli i niektórzy inni
członkowie społeczności Yuuzhan Vongów uważali to przysłowie za ironiczny dowcip,
ale w głosie młodego wojownika brzmiała niewątpliwa szczerość.
Harrar postarał się nadać swoim rysom wyraz takiej samej szczerości, jaki malo-
wał się na twarzy jego rozmówcy.
- Jaśniej - rozkazał.
Khalee Lah wyciągnął rękę, aby wskazać ciemny mały kształt, oddalający się od
rosnącej w oczach koralowej bryły pod ostrym kątem do wektora lotu kapłanostatku.
- To „Ksstarr" - powiedział. - Fregata, na której pokładzie przyleciał na Myrkr
Nom Anor.
Harrar pochylił się i zbliżył twarz do iluminatora, ale jego wzrok nie mógł dorów-
nać wspomaganym przez implanty oczom wojownika. Kapłan dotknął dłonią portal. W
odpowiedzi na jego polecenie cienka błona mrużna zmieniła kształt, aby zapewnić
większą ostrość i nawet niewielkie powiększenie.
- Masz rację - mruknął, kiedy dostrzegł wyraźne guzy i wybrzuszenia na spodzie
zbliżającej się jednostki. - Jeżeli walka z
Jeedai
jest prawie wygrana, jak meldował
Nom Anor, to dlaczego ucieka z pola bitwy? Muszę z nim natychmiast porozmawiać.
Khalee Lah odwrócił się w stronę drzwi i powtórzył słowa kapłana, nadając im
formę rozkazu. Stojący przy drzwiach strażnicy skrzyżowali ręce i grzmotnęli się pię-
ściami w przeciwległe ramiona, po czym wybiegli, aby wykonać rozkaz dowódcy.
Chwilę potem coraz głośniejszy stukot chitynowych butów oznajmił o zbliżaniu
się podwładnego. W pokoju pojawiła się wytatuowana w jaskrawozielone i żółte zawi-
jasy młoda wojowniczka. W szponiastych dłoniach trzymała karbowany przedmiot.
Skłoniła się, pokazała villipa Harrarowi i umieściła stworzenie na niewielkim postu-
mencie.
Kapłan odprawił ją niecierpliwym machnięciem ręki i pogłaskał inteligentną kulę.
Zewnętrzna warstwa spłynęła do tyłu i odsłoniła miękką tkankę, która zaczęła się ukła-
dać w nieforemny wizerunek poznaczonej bliznami twarzy Noma Anora. Jeden oczodół
egzekutora był pusty i zapadnięty, a otwarta powieka niemal stykała się z widocznym
pod okiem niebieskim workiem w kształcie półksiężyca. Plujący jadem playerin boi,
który kiedyś tkwił w oczodole i wyróżniał Noma Anora spośród innych Yuuzhan, znik-
nął, i wszystko wskazywało, że egzekutor nie uzyskał jeszcze pozwolenia na zastąpie-
nie go następnym.
Wyraźnie zadowolony Harrar zmrużył oczy. Nom Anor wielokrotnie poniósł klę-
skę, ale ani razu nie zgodził się przyjąć odpowiedzialności za swoje czyny. Zachowując
się w sposób niegodny yuuzhańskiego wojownika, zawsze starał się obarczać winą inne
9
Elaine Cunningham
Mroczna podróż
10
- Zawahałeś się, Eminencjo - zauważył Nom Anor. - Jesteś pewien, że sobie pora-
dzicie?
- Tak brzmi rozkaz wojennego mistrza - oznajmił kapłan. Rzucił okiem na Khalee
Laha i dodał dość cierpko: - To będzie coś w rodzaju świętej krucjaty.
Młody wojownik nie zauważył jego sarkazmu i z powagą kiwnął głową. Przez je-
go twarz przemknął wyraz, który czasami się pojawiał, ale Harrar nigdy do końca go
nie rozumiał.
Nagle yuuzhański kapłan poczuł lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Zawsze
uważał zapał, jaki okazywał Khalee Lah, za niebezpieczny i niezrozumiały. Wiara wo-
jownika miała w sobie coś ze sztuki mistrzów przemian. Przesycała żartobliwe słowa
Harrara przebiegłą ironią którą kapłan zawsze uważał za domenę swojej bogini.
A zresztą czy nie mówią że Yun-Harla rezerwuje najsprytniejsze sztuczki dla tych,
którzy służą jej najwierniej i najlepiej?
- Ścigamy ją- odezwał się w końcu egzekutor. - Jedi nie zdołają pilotować okrętu
takiego jak „Ksstarr" ani dobrze, ani długo.
- To dziwne, że w ogóle go pilotują! - wtrącił się Khalee Lah.
Harrar spiorunował go wzrokiem i odwrócił się do villipa.
- Domyślam się, że ścigając Jainę, nie zabrałeś na pokład tego Jacena Solo. Po-
dobno
Jeedai
umieją się porozumiewać nawet na bardzo duże odległości bez pomocy
villipów ani mechanicznych bluźnierstw. Jeżeli to prawda, Jacen ostrzeże siostrę, że się
zbliżacie.
Khalee Lah sapnął pogardliwie.
- Jakiż to myśliwy ozdabia dzwoneczkami szyje sfory swoich bissopów? - zadrwił.
Chociaż jego uwaga dowodziła nieroztropności, Harrar przekonał się ze zdumie-
niem, że uśmiecha się wbrew własnej woli. Uważał, że Nom Anor został splugawiony
w wyniku kontaktu z nieczystymi i słabymi niewiernymi. Sama myśl, że egzekutor, nie
troszcząc się o własną godność, podążał śladami sfory zawziętych jaszczuropsów, ta-
plał się w błocie i brodził po bagnach, sprawiała mu jednak przewrotną radość.
Egzekutor poświęcił trochę czasu, żeby zastanowić się nad tym, co usłyszał od
Harrara.
- Eminencjo, czy masz wojskową eskortę? - zapytał w końcu.
- Tak. Kapłanostatkowi towarzyszy dwunastu pilotów koralowych skoczków -
przyznał Harrar. - Czy mamy ruszać w pościg za Jainą Solo?
Ukazywany przez villipa wizerunek twarzy egzekutora przesunął się w dół i w gó-
rę, co odpowiadało kiwnięciu głową.
- Jak słusznie zauważyłeś, Eminencjo, ryzyko nawiązania wzajemnego kontaktu
przez bliźnięta Jedi jest bardzo duże - zaczął Nom Anor. - Ja tymczasem przekażę Jace-
na Solo w ręce wojennego mistrza.
- Dzięki czemu całą zasługę przypisze sobie egzekutor, a ewentualna porażka
spadnie na głowę kapłana - odezwał się Khalee Lah, szczerząc zęby w pogardliwym
uśmiechu.
Harrar odwrócił się plecami do villipa.
- Szybko się uczysz - powiedział cicho. - Na razie jednak nie będziemy się przej-
mowali ambicjami Noma Anora. Otrzymałeś rozkaz, żeby towarzyszyć mi podczas lotu
na Myrkr, nic więcej. To ja powinienem dopilnować, żeby złożono w ofierze bliźnięta
Jeedai
. To moim obowiązkiem jest ściganie Jainy Solo. Nie musisz mi towarzyszyć w
dalszej podróży.
Wojownik nie tracił jednak ani chwili na rozważenie tej propozycji.
- Ta
Jeedai
, ta Jaina Solo, pilotuje żyjący okręt - zaczął. - To obraza dla mnie jako
wojownika. Uciekła ze światostatku. To nie powinno było się wydarzyć. Jest bliźniacz-
ką, a to, całkiem słusznie, jest zastrzeżone tylko dla bogów albo stanowi oznakę wiel-
kości. Uznaję to za bluźnierstwo. Będę ją ścigał aż do najbardziej zapadłego kąta tej
galaktyki, nawet gdybym musiał się czepiać pary stopionych grutchinów.
- Umiesz przekonująco mówić - powiedział oschle Harrar. Odwrócił się do villipa
ukazującego oblicze egzekutora. - Złapiemy tę Jainę Solo - obiecał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]