[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maria Konopnicka, ITALIA
- SONETY WŁOSKIE –
INWOKACJA
Ty, coś pątnikiem zaszedł na ten brzeg zbawiony,
Od marmurów swych biały, od wód wielkich siny,
Z którejkolwiek, wędrowcze, przychodzisz krainy,
Stań i obróć źrenice w cztery świata strony.
I czołem uniżonym bij cztery pokłony,
I pieśni swoich korne złóż tutaj daniny:
Morze, słońce, ogromne duchy i ruiny
Mają tu nieśmiertelne i królewskie trony.
Zaś rozwiośniej na sercu majową pogodą
I myślom uczyń skrzydła, i duszę miej młodą,
I wiń na skronie z mirtu i z róży korony...
I otocz się błękitnym zadumy obłokiem,
I idź oczarowanym, zgubionym w snach krokiem,
A na lutni co słodsze i czystsze bierz tony.
INCANTO
Brzask chłodny, szary. Mgły zroszonym piórem
Od Lido ciągną wskróś przez senne wody.
Wtem plusk... za starym arsenału murem
Łódź robotnicza cichymi mknie chody.
I nagle śpiewać zaczyna głos młody
Starych Wenetów pieśń; a za nim chórem
W oczarowaniu bezbrzeżnej swobody
Sto męskich głosów wybucha mu wtórem.
Ucichli. We mgłach na Murano płyną,
Słuchając, rychło dzwon z huty uderzy,
I znowu śpiewać zaczyna głos świeży...
I znów z stu męskich piersi za dziewczyną
Pieśń bucha... Zanim łódź dotknie wybrzeży,
Do nich świt, echo i morze należy.
RANEK W WENECJI
Rajski ptak słońca wzleciał, roztrząsnął swe pióra,
Zapalił pół niebiosów, zaiskrzył pół morza
I pieśń światła wyrzucił w niezmierne przestworza,
I zgłuszył śpiew księżyca, nocy trubadura.
Ziemia-Danae leży w perłach ros. U łoża
Odchylona już rąbków mgły srebrzy się chmura,
A na złotym wezgłowiu dogasa purpura
Jutrzennych róż, zaledwie rzuciła je zorza.
Italio! Dzień kochankiem pośpiesza do ciebie;
Na ogromnych twych wodach, na szerokim niebie
Skrzydlate słońce twoje nie wschodzi, lecz wzlata!
Ale ja z krain idę, kędy na dnia progu
Świt, we łzach cały, długo wyprasza się Bogu,
By mu patrzeć nie kazał na stary ból świata.
RIVA DEGLI SCHIAVONI
Na marmurowym brzegu, na ostatniej płycie,
W którą łódź białą piersią uderza skrzydlata,
Tam, gdzie fala od wschodu lecąca kołata,
Jest znak; morze go ciche dwoi w swym błękicie.
Srebrzystych wodorostów oplotła go krata,
Modre iskry dzień cały krzesze wioseł bicie,
Lecz noc z miesięczną lampą przychodzi tam skrycie,
W drżących blaskach go szuka i czyta: "Damnata".
Ćwiekiem swych kajdan, nagi i od razów siny,
Wyrżnął go tu niewolnik z dalekiej krainy,
Ciśnięty na ten marmur, co od słońca pała.
Wenecjo! pani morza! W tym nędznym otroku
Znalazłaś sędzię! Los swój znalazłaś w wyroku,
Jaki on dał na ciebie! Gdzie dziś twoja chwała?
W CASTEL FIORENTINO
Toskańskiej nocy bije skrzydeł wianie,
Toskańskiej nocy leci dech po błoni
Skróś zórz różanych, skróś liliowej toni
— Fra Angelica słyszę Zwiastowanie.
I skłaniam głowę, aż rosa ukanie
I chryzmat ciszy położy na skroni.
Już pierwsza gwiazda drżący blask swój roni...
— Fra Angelica słyszę Zwiastowanie.
Wszystko, co ziemskie, wnet cieniem się stanie,
A co niebieskie, światu się przykłoni...
Gdzieś od Fiesole płynie dzwonów granie...
Nagle się róża miesięczna rozwoni
Skróś przezroczystej, skróś liliowej toni...
— Fra Angelica słyszę Zwiastowanie.
W SAN MICHELE
Kocham cię, stary mistrzu, coś na tej fasadzie
Dwa światy złączył kunsztem przedziwnej roboty!
Tu zacnie siedzą greckie filozofy w radzie,
Tu w smoka Michał godzi, grot dzierżący złoty.
Tu fryzem biegną nagie ateńskie Heloty,
Tu Marek Aureli na czoło laur kładzie,
Tu Chrystus padł pod krzyżem na wzgórzu Golgoty,
Tu Judasz w cieniu oliw skrada się ku zdradzie.
Coś miał w duszy, co zeszłe podały ci wieki,
Wszystkoś to wydał cudnie, o mistrzu daleki,
Obcy nam swym imieniem i rodem, i krajem!
W zadumie okiem wodzę po śladach tych dłuta...
O ty, prostoto serca, w tę rzeźbę zakuta,
Jakim ty wiecznej wiosny odziewasz się majem!
W KARTUZJI
Gdy stąd odejdę, pójdą za mną cienie
Tych arkad białych i tych kolumn rzędy,
I szept tych oliw pójdzie za mną wszędy,
I tych cyprysów czarność i milczenie.
Gdy stąd odejdę, poruszy się drżenie
W błękitnej ciszy, co przewiewa tędy,
I rozechwieją się róż bladych grzędy,
I na mych ustach czuć będę ich tchnienie.
Bowiem się struna uwiązała drżąca
Od harfy murów tych do mojej duszy,
Struna, co smętność i blask ma miesiąca.
A kiedy anioł, co tę harfę trąca,
Dotknie się struny i jęk w niej poruszy,
Dusza się moja odezwie grająca.
LANCA ROLANDA
Więc mi pokażcie drzewce owo stare.
Ów szczątek wielkich, umarłych stuleci!
Niech mnie dech świata młodości obleci,
Niech wzniesie ku mnie szumiącą swą czarę.
Na jak ogromnej ręki broń ta miarę!
Kto ją z was dźwignie dziś, o wieku dzieci?
Kto we łzach ze rdzy obmyje i z śnieci
Lancę rycerza, co zginął za wiarę?
Stójcie!... Na dzień z nią! Wichr może przyleci,
Może zahuczy burzą niebo szare,
Może grot lancy piorunem zaświeci!...
Cisza... Śpij w pyle, o drzewce ty stare!
Nikt teraz życia nie daje za marę...
Czekaj, aż prochom zaświta dzień trzeci.
MARINO FALIERI
Siedm dni ma Falieri, w te lochy rzucony,
Do rozmyślań o śmierci i grzechach żywota.
Więc pierwszego dnia myśli o zdradzie swej żony,
W mur bije głową, klątwy na niewierną miota.
Drugiego — kipi zemstą, pięść rani o wrota,
Łańcuch żelazny targa wściekłymi ramiony...
W trzecim dniu ucichł. Myśli — jak kruchą jest cnota
Niewiast i jakie zdrada cudne ma osłony!
Czwartego — w oczach kosa błysnęła mu złota
I łona alabastry ze śnieżnymi grony...
Więc jak robak się wije, tęsknotą dręczony.
W dniu piątym — przebaczenia śle niewiernej wota,
W szóstym ją najsłodszymi przyzywa imiony...
W ostatnim śmierć mu kryje wizja — jej pieszczota.
W ZAKRYSTII NA MURANO
Stary, dębowy pulpit, stara na nim księga,
Przed pulpitem mnich siedzi podparty w zadumie,
Gałąź akacji, w cichym chwiejąca się szumie,
W otwarte okno bije i do wnętrza sięga.
Na mozaikach podłogi leży słońca wstęga,
Pszczoła brzęczy i tonie w gwiaździstym arumie,
Morze gra niby organ w odległym gdzieś tumie...
Traw skoszonych woń bije ożywcza i tęga.
Mnich głowę podniósł, oko wypuścił daleko,
Patrzy w lazur słoneczny zmrużoną powieką,
Na usta mu powraca młodości pieśń złota...
A pątnik, co tu przyszedł oglądać Madonnę,
Widział cud! Widział serce, kwitnące i wonne,
Na kolczastej gałęzi zeschłego żywota.
- FAUN –
FAUN TAŃCZY
Kapitoliński tańczy Faun,
Zaklęty w marmur boski,
Rozkoszą życia dyszy mu pierś,
Pierś naga i bez troski.
Miękką się linią grzbiet mu gnie,
Subtelne grają kości,
Uderza stopa w bachiczny rytm,
W bachiczny rytm młodości.
Na niskie czoło opadł włos,
Na wargach uśmiech leży,
Pręży się bioder napięty łuk.
Z którego Eros mierzy.
Dwa dźwięczne dyski w ręku wzniósł,
W takt je do skoku trąca,
Widać, jak w żyły nabiega krew,
Krew bujna i gorąca.
Zanim pogoni Nimfę w gaj,
Już w ogniach ku niej błyska,
Już czuje nagą, białą jej pierś
I miękkość wrzosowiska.
Jeszcze nie płomień, lecz już żar
W schylonym oku pała,
Jeszcze nie puchar, lecz woń i smak
Jagody winnej ciała.
Jak świeży gaj! Jak piękny świat!
Jak kipią życia miody!
W pląs nieśmiertelny puszcza się Faun,
Faun grecki, wiecznie młody.
Hellady śmierć, co białą skroń
Złożyła w mirt i róże,
I łoskot Romy zwalonej w gruz
Przetańczyl w tym marmurze.
Zmieniała ziemia bogi swe,
Zmieniało niebo pana,
A w białej willi wciąż tańczył Faun
Cezara Hadryana.
I padł na niego ruin pył,
Proch przysul go wiekowy,
A w nieśmiertelnym pląsie swym Faun
Nie podniósł nawet głowy.
Zaczem wyjawił kształty swe,
Z nieposkromioną siłą
Młodego piękna, co wieki trwa,
Jakby się dziś zrodziło.
I nad rozpaczą naszych dni,
Nad starym światem ducha
Kapitoliński tańczy znów Faun
I świeżym życiem bucha.
FAUN PIJANY
Rozpasał biodra i na pustej łagwi
Legł — wina syty.
Zmrużonym okiem, jak płomieniem żagwi,
Mierżąc w błękity.
Pijany?... Gdzie tam! On tylko z dna czary
Dobył odwagi
Twarzą w twarz spojrzeć na Olimp, tak stary,
Tak pusty, nagi! -
Leży i patrzy. Na twarzy mu siada
Śmiech mądry, cichy...
A śmiech ten Olimp w atomy rozkłada,
W pył zmienia lichy.
Bluźni?... Niech Zeus zachowa wysoki!
On tylko ręki
Przepysznym, ruchem wystawił w obłoki
Palec maleńki.
Maleńki palec Fauna!... Gdzie są bogi
Wieczyste, które
Przed palcem Fauna bladnęłyby z trwogi,
Kryły się w chmurę?...
Tak w Arystyda atrium legł wspaniały,
Nagością hardy
I patrzył w Olimp, a lica mu grały
Uśmiechem wzgardy.
FAUN ŚPIĄCY
Postać śpiącego Fauna. Ta mi się została
W oku... Postać najcichsza, najśmiertelniej biała
I najśmiertelniej smutna, jaką kiedy dłuto
Zrobiło wizją smutku, w marmurze wykutą.
Tyle wód, lądów tyle dzieli mnie od niego,
A przecież oczy moje co dnia w ciemność biega
Szukać tego oblicza nieśmiertelnej bieli...
Tyle wód, lądów tyle mnie od niego dzieli!
I zdaje mi się jeszcze, że tam przed nim stoję,
Że widzę go, tych ramion odrzuconych dwoje
I tę głowę bolesną, zwróconą w błękity,
Głowę oskarżającą, choć wzrok ma nakryty.
Nad starą rzymską willą noc cicha się czyni.
Zagasł świat dla tych oczu spalonych pustyni.
Zagasł żar, co te żyły naprężał i tętna...
Nad starą rzymską willą noc czyni się smętna.
Faun zasnął. Z nim zasnęły palące ościenie
Żądzy, śmiech i szał zasnął, a duch nieskończenie
Pokrzywdzon w ciele tego półboga, pólzwierza,
Nagle odklęty, w lazur skrzydłami uderza.
Jaki ból zbruździł czoło! Jaka rąk omdlałość!
Księżyc prześwietlił złotem marmurów tych białość,
Podniosła się oddechem pierś cicha i senna...
Jaki ból! Jaka nad nim gwiaździstość bezdenna!
Faun zasnął. Już rozkoszą zmęczył się i strudził.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]