[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dr Serge Kahili King
Natychmiastowe
uzdrawianie
Wydawnictwo „KOS"
Tytuł oryginału: Instant Healing
Tłumaczenie z języka angielskiego: Klaudiusz Emmerle
Projekt okładki: Barbara Bołoz
Redakcja, korekta i łamanie:
Ryszard Liebich - Wydawnictwo „KOS"
Copyright © 2000 by Serge Kahili King, Ph.D.
Copyright © 2002 P. & R. Permissions & Rights Ltd., Limassol, Cyprus
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo „KOS", 2003
ISBN 83-86757-89-2
Wydawnictwo „KOS"
ul. Agnieszki 13
40-110 Katowice
tel./fax (032) 2584-045
tel. (032) 2582-648, (032) 2582-720
e-mail: kos@kos.com.pl
http://www.kos.com.pl
Druk: TRIADAPRESS Drukarnia, ul. Wandy 16k, Katowice tel./fax (032) 254 17 90, http://www.triadapress.com.pl.
Książkę tę,
wraz z całym mogącym z niej wyniknąć dobrem,
dedykuję Chrisowi, Pierre'owi i Dion.
Podziękowanie
Dziękuję wszystkim Nauczycielom, którzy podzielili się ze mną swoją wiedzą na temat uzdrawiania, a także
członkom Rodziny, Przyjaciołom, Uczniom i Klientom, którzy pozwalali mi tę wiedzę praktykować na sobie.
Spis treści
Słowo od wydawcy.........................................................................3
Wprowadzenie
Moja opowieść................................................................................3
CZĘŚĆ PIERWSZA
Przygotowanie do natychmiastowego uzdrawiania........................6
Rozdział I
Jak to się dzieje, że następuje uzdrawianie?.................................6
Rozdział II
Wspomnienia, ciało i uzdrawianie..................................................11
Rozdział III
Wyobraźnia, umysł i uzdrawianie...................................................16
CZĘŚĆ DRUGA
Kroczenie ścieżką natychmiastowego uzdrawiania....................... 21
Rozdział IV
Natychmiastowe uzdrawianie z użyciem mocy słów......................21
Rozdział V
Natychmiastowe uzdrawianie z użyciem mocy wyobraźni.............29
Natychmiastowe uzdrawianie
Rozdział VI
Natychmiastowe uzdrawianie z użyciem mocy dotyku.................. 35
Rozdział VII
Natychmiastowe uzdrawianie z użyciem mocy energii.................. 39
CZĘŚĆ TRZECIA
Wielki skok naprzód na ścieżce natychmiastowego
uzdrawiania....................................................................................47
Rozdział VIII
Osiągnięcie mistrzostwa w używaniu mocy słów...........................47
Rozdział IX
Osiągnięcie mistrzostwa w używaniu mocy wyobraźni..................53
Rozdział X
Osiągnięcie mistrzostwa w używaniu mocy dotyku........................58
Dodatek
Natychmiastowy dostęp do natychmiastowego uzdrawiania......... 63
O autorze
.......................................................................................68
- 2 -
Słowo od wydawcy
Kiedy następnym razem skaleczysz się albo przytniesz palec drzwiami, czy chciałbyś uzdrowić się w mniej niż pięć
minut, bez bólu, siniaków czy skaleczenia? Co by było, gdyby to samo dotyczyło poparzeń? A gdybyś mógł
wyleczyć się z zaziębienia w czasie krótszym niż godzina? Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby długotrwałe bóle
głowy, depresja, ból krzyża czy inne problemy mogły zniknąć w godzinę, dzień czy nawet tydzień?
Techniki zawarte w tej książce mogą pomóc Ci w osiągnięciu takich rezultatów, tak jak pomogły tysiącom ludzi na
całym świecie. Być może nie będą one skuteczne dla każdego i w każdym wypadku, ale są one tak efektywne i
działają tak szybko, że z pewnością są w stanie Cię zadziwić.
Serge Kahili King
Napisane w wolnym od naukowego żargonu i przystępnym stylu
Natychmiastowe uzdrawianie
nauczy cię
korzystania z mocy słów, wyobraźni, dotyku i potęgi energii, abyś mógł samemu uzdrawiać wszelkie rodzaje
dolegliwości, włączając w to:
• alergie
• bóle głowy
• bóle krzyża
• depresje
• grypę
• infekcje
• mdłości
• opuchlizny
• ostre stany lękowe
• przemęczenie wzroku
• złamane kości
• a nawet kaca.
Natychmiastowe uzdrawianie
zawiera specjalną część poświęconą technikom, służącym w nagłych wypadkach,
których można używać przy minimalnej znajomości teorii.
Ponieważ nie zawsze i nie w każdych okolicznościach można się odwołać do natychmiastowego uzdrawiania,
poznasz również metody bardzo szybkiego uzdrawiania (trwa ono mniej niż jeden dzień) i szybkiego uzdrawiania
(w czasie krótszym niż tydzień).
Wprowadzenie
Moja opowieść
Jak wskazuje tytuł niniejszej książki, mówi ona o błyskawicznym uzdrawianiu, bez konieczności używania lekarstw.
Moja definicja błyskawicznego uzdrawiania to znacząca lub nawet całkowita poprawa danego stanu chorobowego -
nawet złamanych kości -w czasie krótszym niż godzina. Książka ta omawia działanie błyskawicznego uzdrawiania
oraz prowadzące do niego metody, które są tak proste, że absolutnie każdy może je zastosować.
Niektóre z nich będą od ciebie wymagać innego spojrzenia na relacje pomiędzy umysłem i ciałem, ale potencjalne
rezultaty są warte tego, aby poszerzyć nieco swój system przekonań. Ponieważ nie zawsze i nie we wszelkich
okolicznościach błyskawiczne uzdrawianie jest w stu procentach skuteczne, odnajdziesz tutaj również metody
bardzo szybkiego uzdrawiania (w czasie krótszym niż dzień) i szybkiego uzdrawiania (w czasie krótszym niż
tydzień). Metody, których się nauczycie, z dobrym skutkiem stosuję ja sam, moja rodzina i tysiące innych ludzi,
których uczyłem. Może się wydawać, że niektóre z rezultatów graniczą
z cudem w świetle obecnych poglądów na zdrowie i choroby, aleja nie piszę o cudach, tylko o praktycznych i
działających technikach. Z drugiej strony nie twierdzę, że dana choroba czy stan mogą zostać wyleczone
błyskawicznie, bardzo szybko czy też szybko w każdych okolicznościach i przez każdego. Ty jako uzdrowiciel
jesteś głównym czynnikiem. Wyjaśnię później, co się dzieje, jeśli ten system nie działa dla ciebie.
Dla wszystkich z was, których to może zainteresować, opiszę tutaj krótko wydarzenia, które doprowadziły mnie do
napisania tej książki.
Kiedy byłem bardzo młody przechodziłem wiele dziecięcych chorób, a większość z nich leczono standardowymi
metodami dostępnymi w latach czterdziestych. Pamiętam jednak, jak raz leżałem w łóżku, czując się dosyć
paskudnie, a moja matka położyła się obok mnie. Następnego ranka obudziłem się całkowicie zdrowy, a ona
cierpiała z powodu trapiącej mnie wcześniej choroby. Później powiedziała mi, że kładąc się obok mnie, użyła swej
siły woli do tego, aby przenieść chorobę na siebie. Opowiedziała mi, że nauczyła się tej starożytnej metody
- 3 -
uzdrawiania od swojej pochodzącej z Włoch matki. Wiele lat później zdałem sobie sprawę z tego, jak niezwykłe
było to, że wtedy, nie zażywając żadnych leków, tak szybko wyzdrowiałem. Wierzę, że to doświadczenie zasiało
pierwsze podświadome ziarno mojej trwającej całe życie fascynacji związkami pomiędzy umysłem a ciałem i
pragnienie odkrycia różnych sposobów na przyspieszanie procesu zdrowienia.
Jeśli doświadczenia z moją matką zasiały nasiona, to doświadczenia z moim ojcem były zasadzeniem sadzonek.
Był on osobą, którą ludzie nazywają maniakiem zdrowego trybu życia; zalecał łykanie witamin, jedzenie świeżych
owoców i jarzyn oraz ćwiczenia fizyczne. Dokładnie pamiętam moje obrzydzenie, kiedy podróżując z nim,
musiałem pić ogromne kubki maślanki i soku z marchwi. Mój ojciec był doktorem medycyny, choć, o ile dobrze
wiem, nigdy w życiu nie praktykował, ale wiedział wiele na temat funkcjonowania ludzkiego ciała. Wiedział także
bardzo dużo o ludzkim umyśle. Obudził we mnie zainteresowanie naukami ścisłymi, nauczył mnie podstaw
porozumiewania się poprzez kontakt z umysłem drugiej osoby i praktycznie zmusił mnie, abym rozwinął zdolności
obserwacji i analizy. Stworzył nawet organizację ludzi oddanych rozwijaniu zdolności cielesnych i mentalnych, ale
zmarł zanim byłem w odpowiednim wieku, aby się do niej przyłączyć, a, niestety, organizacja ta bez jego
przewodnictwa rozpadła się zanim dorosłem.
Jednakże spędziłem z nim trzy wspaniałe lata, podczas których wzmocnił moje przekonanie o wadze osobistej
odpowiedzialności za własne zdrowie psychiczne i fizyczne. Najważniejszymi rzeczami, jakich nauczył mnie
odnośnie uzdrawiania, były autohipnoza i kierowana wyobraźnia.
Ojciec zmarł, kiedy miałem siedemnaście lat i przez jakiś czas po jego śmierci byłem zagubioną duszą. W ciągu
kolejnego roku poznałem moją przyszłą żonę, ale żadne z nas nie było gotowe na nic więcej niż przyjaźń przez
sześć kolejnych lat. Skończyłem ogólniak z jednym z ostatnich wyników w klasie, jakimś cudem dostałem się na
studia i zawaliłem pierwszy rok w absolutnie wybitny sposób.
Wreszcie wpadłem na genialny pomysł wstąpienia do piechoty morskiej. Spacerowałem wtedy po ulicach
Pittsburgha w Pensylwanii, bez grosza przy duszy i bez pomysłu na życie. Nagle mój wzrok padł na plakat w oknie
poczty: „Korpus Piechoty Morskiej Tworzy Prawdziwych Mężczyzn". Z niedowagą, bez pracy, wyrzucony ze
studiów, nie czułem się jak mężczyzna. A chciałem. Miałem tak wiele negatywnych przyzwyczajeń i kompleksów,
byłem tak negatywnie do wszystkiego nastawiony, że czułem się, jakby otaczała mnie za ciasna zbroja, z której w
żaden sposób nie mogłem się uwolnić. Tak więc zdecydowałem, że użyję korpusu do tego, aby rozebrać mą
osobowość na czynniki pierwsze, a potem poskładać się z powrotem. Wtedy nie miałem jeszcze najmniejszego
pojęcia, jak dobry to był pomysł.
Obóz wojskowy był ekscytującą torturą. Wszedłem tam wychudzony, ważąc 70 kilogramów, aby trzy miesiące
później zmienić się w muskularnego, 85-kilogramowego młodzieńca (ponad czterdzieści lat później brakuje mi
trochę tego uczucia). Może nie było to błyskawiczne uzdrowienie, ale i tak całkiem niezłe, biorąc pod uwagę stan
mojego ciała i umysłu w tamtym okresie. W ciągu kolejnych trzech lat z pomocą korpusu odbudowałem się
całkowicie oraz nauczyłem wartości uzdrawiających mocy, takich jak siła woli i nastawienie.
Jako dzieciak miałem trochę doświadczeń z boksem, przez co wkrótce po wstąpieniu do wojska wybrano mnie,
abym reprezentował moją kompanię w meczu bokserskim. Na nieszczęście zawodników dobierano według wagi,
więc moja kiepska forma i duża niedowaga zostały połączone z niewysokim, twardym Meksykaninem, który za trzy
tygodnie miał kończyć obóz. Na początku byłem zadowolony z siebie i myślałem, że moje dłuższe ramiona
pozwolą mi wygrać z łatwością. Trwało to mniej więcej do drugiej rundy, kiedy moje półkilogramowe rękawice
odmówiły wzniesienia się wyżej niż mój pas. Nie czułem zmęczenia w rękach - w ogóle nie czułem rąk. Mój
przeciwnik nie wiedział, co zrobić w takiej sytuacji, więc na wszelki wypadek ciągle walił mnie w nos. Ostatnim
wysiłkiem woli mogłem od czasu do czasu zblokować jego cios, albo delikatnie dotknąć jego policzka, ale to było
wszystko. Skupiłem więc całą swoją uwagę, aby ustać na nogach. W czwartej rundzie, kiedy już zakrwawiłem
dosłownie wszystko i wszystkich w zasięgu wzroku, mój trener dosłownie rzucił ręcznik i przerwał walkę. Ku
mojemu wielkiemu zdziwieniu dostałem brawa.
Słabość mojego ciała mogła ze mnie uczynić pośmiewisko całego obozu, ale siła woli utrzymała mnie na nogach i
zapewniła mi szacunek kolegów. Wtedy właśnie nauczyłem się, że sama siła woli nie sprawi, aby ciało dokonało
wszystkiego, ale może zmusić je do dokonań wiele większych niż można by było oczekiwać.
Kilka lat później razem ze swoją kompanią robiliśmy pięćdziesięciokilometrowy spacer, idąc w dwóch kolumnach.
Kapitan prowadził jedną, a ja drugą. Niosłem tylko karabin i kroczyłem dumnie wyprężony w moim najlepszym stylu
Johna Wayne'a. Mniej więcej w połowie drogi nagle zasłabł radiowiec. Ponieważ poza kapitanem to właśnie ja
niosłem najmniej, miałem przywilej wzięcia jego sprzętu. Kilka minut spędziłem na przypinaniu do siebie
dwudziestopięciokilogramowego plecaka, w trakcie których większość mojej kompanii zdążyła mnie już wyprzedzić.
Więc natężyłem siłę woli, „ubrałem" na siebie pozytywne nastawienie Johna Wayne'a, całkiem tak jakbym ubierał
mundur i ruszyłem dziarsko na czoło kolumny. Przez resztę spaceru szedłem tak, jakbym niósł tylko karabin. Kiedy
już dotarliśmy do baraków i nakazano nam się rozejść - i kiedy nikt nie patrzył - rozluźniłem się nieco i zemdlałem.
Wtedy jeszcze nie umiałem podtrzymywać mej siły woli w okresie odpoczynku bezpośrednio po wielkim wysiłku.
Moja siła woli pozwalała mi iść dalej, ale co ważniejsze, moje nastawienie powiększyło moje fizyczne zdolności.
W wojskowym rygorze fizycznej i umysłowej dyscypliny rozkwitłem i stałem się zupełnie inną i lepszą osobą (nie
jest to reklama werbunkowa do piechoty morskiej. Polecam wstąpienie do wojska tylko w wypadku wielkiej
narodowej lub osobistej potrzeby - w moim wypadku była to desperacja). Jednakże wiele z tego, co udało mi się
osiągnąć, osiągnąłem poza koszarami z pomocą bardzo szczególnej kobiety.
- 4 -
Kiedy mój ojciec byt mniej więcej w tym samym wieku, co ja, kiedy wstępowałem do wojska, został adoptowany
przez Hawajczyka z wyspy Kuai i wykształcony w szczególnej formie tradycyjnej wiedzy. Zapomniałem o tym
całkowicie, aż do chwili, kiedy mniej więcej pół roku po wstąpieniu do korpusu otrzymałem telefon od kobiety, która
twierdziła, że jest hawajską siostrą mego ojca. Zaprosiła mnie, abym w kolejny weekend odwiedził ją i jej ojca i
opowiedział swą „opowieść" (opowiadanie opowieści jest często praktykowanym pośród Hawajczy-ków sposobem
na dzielenie się doświadczeniami i pomysłami). Zawsze cieszyła mnie możliwość opuszczenia bazy, więc
przystałem na jej propozycję. Ta wizyta była kolejnym wielkim punktem zwrotnym w moim życiu. Podczas prostej
ceremonii ojciec tej kobiety - adopcyjny ojciec mego ojca - adoptował mnie jako swego wnuka i przekazał swojej
córce, teraz mojej ciotce, aby nauczyła mnie wszystkiego tego, czego wcześniej uczył się mój ojciec. Wspomniano
również o bracie kobiety, który miał być moim nowym wujem, ale w ciągu najbliższych kilku lat nie miałem go
spotkać.
Ciocia Laka, jak ją nazywałem, była piękną Hawajką, starszą ode mnie o dziesięć lat. Uczyła masażu i medytacji w
nieformalnej szkole. W ciągu następnych dwóch i pół roku spędzałem z nią każdy wolny weekend, ucząc się.
Dowiedziałem się wtedy, jak ciało reaguje na przepełniony miłością dotyk, energię emocjonalną i symbole
mentalne. Ostatecznie rozwinąłem wszystko to, czego się od niej nauczyłem, w system pracy z ciałem, który
nazwałem
Kahi ha,
i który opiszę później w tej książce.
Kiedy opuściłem korpus wróciłem znów na studia. Zacząłem od rusycystyki i orientalistyki. Była to dla mnie
cudowna szansa na poznanie uzdrawiających idei ze Wschodu. Praktykowałem jogę, tai chi chuan, taoizm i zen. W
tym okresie mojego życia zetknąłem się z wieloma różnymi ideami dotyczącymi ludzkiego umysłu, ciała i ducha.
Po raz kolejny zetknąłem się z uzdrawiającą wiedzą w trakcie mojego pobytu w Afryce, gdzie pomagałem
wprowadzać programy rozwoju socjoekonomicznego, pracując dla Amerykańskiej Agencji Wolontariuszy. Cała ta
historia mogłaby zapełnić książkę większą niż ta, którą trzymasz w ręku, więc opowiem tylko o kilku
najistotniejszych wydarzeniach. Właśnie tam, w Afryce, zrozumiałem naprawdę potęgę połączeń pomiędzy
ludzkimi wierzeniami i ciałem. Byłem świadkiem rytuałów, które powodowały choroby i takich, które je leczyły;
dowiedziałem się, jak tworzy się zombie; otrzymałem zioła, które błyskawicznie leczyły ukąszenia węży albo rany
po zatrutych strzałach; zaprowadzono mnie do energetycznych źródeł i uzdrawiających wód; nauczyłem się „pieśni,
która zabija" i „pieśni, która leczy." Brałem udział w wydarzeniach, które całkowicie przetransformowały mój punkt
widzenia na temat tego, co jest możliwe, i na temat tego, co jest rzeczywiste. Podczas jednego z najgłębszych
doświadczeń leżałem, umierając na malarię. Działo się to na sawannie w okolicach Sahary. We śnie odwiedził
mnie afrykański szaman i powiedział mi, że jeśli naprawdę chcę przeżyć, muszę zjeść wątrobę niedawno zabitej
antylopy, która wisiała przed mym namiotem. Kiedy się obudziłem, wyczołgałem się z namiotu i poprosiłem moich
przyjaciół, żeby mi ją przyrządzili. Zjadłem ją i przeżyłem. I po raz kolejny może nie było to natychmiastowe
uzdrowienie, ale naprawdę dosyć szybkie. Pomiędzy magią i tajemnicą stałem się ekspertem w rozwijaniu więzi
międzyludzkich, sztuce udzielania takiej pomocy, aby ktoś mógł pomóc sobie sam i zdobyłem bezcenną wiedzę o
ludzkich motywacjach.
Około roku przed powrotem z Afryki musiałem na chwilę odwiedzić Stany, żeby zatroszczyć się o rodzinne
interesy. Wtedy po raz pierwszy spotkałem mego hawajskiego wujka Williama (choć woli on, aby na2ywać go jego
hawajskim imieniem Wana). W trakcie kolejnych, sporadycznych, choć intensywnych, spotkań przez kolejne
siedem lat przeprowadził mnie przez coraz głębsze poziomy szamanizmu i praktyk uzdrawiających.
Po powrocie do Ameryki zdobyłem tytuł magistra z zarządzania. Bazując na wielu latach doświadczenia,
otworzyłem klinikę hipnotera-pii oraz pracowałem nad doktoratem z psychologii. Prowadziłem również badania nad
oddziaływaniem energii na organizm i kontynuowałem naukę u mojego wujka. W tym okresie dowiedziałem się
wiele o uzdrawiających efektach słów, wyobraźni, pól energetycznych i ruchu ciała. Aż wreszcie stworzyłem
organizację zrzeszającą uzdrowicieli i nauczycieli, napisałem wiele książek, wynalazłem urządzenia energetyczne i
zacząłem nauczać na wyjazdowych seminariach. Dzięki tym seminariom zwiedziłem większą część świata i
powiększyłem swoją wiedzę w zakresie uzdrawiania.
Pomiędzy wszystkimi innymi zajęciami wychowałem wraz z żoną trzech wspaniałych synów, którzy pomogli mi
dopracować wiele z technik, które znajdziesz w tej książce. Nasz dom był zawsze całkiem zwyczajny, z jednym
małym wyjątkiem. Nie było u nas bandaży, syropów od kaszlu, aspiryny ani żadnych innych lekarstw. Powodem
tego nie była religia czy filozofia. Po prostu nie potrzebowaliśmy niczego takiego. Nasze dzieci dokładnie tak jak
wszystkie inne dorobiły się pełnego kompletu skaleczeń, rozbitych kolan i siniaków, jak również kilku naprawdę
poważnych dolegliwości. Jeśli było to konieczne, nigdy nie wzbranialiśmy się przed wizytą u lekarza, ale były to tak
sporadyczne przypadki, że nigdy żadne z nas nie potrafiło odpowiedzieć na pytanie: „Kto jest naszym lekarzem
pierwszego kontaktu?". Najpoważniejszy wypadek zdarzył się, kiedy nasz najstarszy syn wraz ze swymi
przyjaciółmi postanowił urządzić wyścigi na deskorolkach wzdłuż bardzo stromej drogi. Jedna deskorolka najechała
na drugą i w rezultacie mój chłopak został przewieziony helikopterem do szpitala. Przez krótki czas leżał w
śpiączce, a prześwietlenie rentgenowskie wykazało, że ma poważny wstrząs mózgu. Oficjalna diagnoza brzmiała,
że z czasem prawdopodobnie odzyska, jeśli nie wszystkie, to większość umiejętności, ale i tak do końca życia
będzie musiał zażywać pewne określone lekarstwo. Użyłem niektórych z opisanych w tej książce technik i po tygo-
dniu mój syn znów był całkowicie zdrowy, a nawet próbował jeździć na deskorolce. Co prawda jego zmysł
powonienia zregenerował się dopiero po jakimś czasie, ale za to nigdy nie musiał brać żadnego z zaleconych
lekarstw i do dzisiaj, prawie dwadzieścia lat od tego zdarzenia, nigdy nie wystąpiły u niego żadne powikłania po
tym wypadku.
- 5 -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]