[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MARGIT SANDEMO
GDZIE JEST TURBINELLA?
ROZDZIAà I
Sara Wenning przyjechaáa do miasta rozgoryczona, peána wątpliwoĞci i pozbawiona wiary w siebie. Powo-dem byá naturalnie mĊĪczyzna
iązaáa swoją przyszáRĞü. Niestety, jego wybranką zosta-áa inna. Takie problemy miewa wprawdzie wiele kobiet, jednak niewielka to
pociecha dla tych, które owo do-Ğwiadczenie wáDĞnie dotknĊáo. Osamotnioną dziewczyną zainteresowaá siĊ kolega z pracy Erik Brandt. Spragniona
przyjaĨni wydaáa mu siĊáatwą zdobyczą.
Sara byáa miáą, máodą osóbką o zgrabnej figurze, dáu-gich nogach i Īywych oczach, z ciekawoĞcią spoglądają-cych na Ğwiat. Miaáa przy tym wiele
dziewczĊcego uroku, a wáDĞnie takie kobiety najprĊdzej wpadaáy Brandtowi w oko. Erik chciaá bowiem udowodniü sobie, Īe Īadna dziewczyna nie jest w
stanie mu siĊ oprzeü. Mimo iĪ do-bijaá juĪ czterdziestki, nie miaá najmniejszego zamiaru czuü siĊ gorszym od máodych, przystojnych i wysporto-wanych
PĊĪczyzn. Dlatego czĊsto braá zimny prysznic, regularnie biegaá, a takĪe zaĪywaá tabletki droĪGĪowe, które, jak wierzyá, pozwalaáy mu zachowaü
PáodzieĔczy wygląd i piĊkne, krĊcone miedzianobrązowe wáosy. Te atuty zwykle budziáy podziw dam. Bywaáo, Īe przybieraá na wadze po biurowych
lunchach i piwie. Potrafiá wtedy üwiczyü intensywnie caáy tydzieĔ i Īywiü siĊ wyáącznie warzywami, by zrzuciü zbĊdne kilogramy.
Sara tak naprawdĊ niewiele o nim wiedziaáa. Podziwiaáa tego przystojnego mĊĪczyznĊ o melancholijnym spojrzeniu i zdecydowanym, wyraĪającym
troskĊ gáosie, mĊĪczyznĊ, który okazywaá jej wyraĨne zainteresowa-nie. Zbyt áatwo daáa siĊ zwieĞü pozorom...
MoĪna by sądziü, Īe pokój zamieszkiwany byá przez mnicha, tak skromnie zostaá wyposaĪony.
àyĪko stanowiáa zwyczajna drewniana áawa pokryta szarą wojskową derką. Stóá i krzesáo, obok maáa kuchen-ka, nad nią wisząca szafka. W szafce
znajdowaá siĊ kubek, szklanka, kilka talerzy, kaĪdy z innego kompletu, jeden widelec i á\Īka oraz inne drobne przybory kuchenne.
Maáo kto odwiedzaá ten pokój.
Po jednej stronie stoáu leĪDáa deska do chleba i jakieĞ artykuáy spoĪywcze zepchniĊte w najdalszy kąt. Drugiej strony uĪywano najwyraĨniej jako
biurka. Niewielka póáeczka na Ğcianie mieĞciáa piĊü fachowych ksiąĪek o tematyce policyjnej. W pokoju nie byáo zasáon, tylko Īaluzja, która miaáa
uniemoĪliwiü mieszkającym na-przeciwko zaglądanie do Ğrodka.
Z pewnoĞcią zastanowienie budziá czáowiek, który tu zamieszkiwaá. Jak moĪna pozbawiaü siĊ wszelkiej wygo-dy? Jak moĪna Ī\ü w tak spartaĔskich
warunkach?
W korytarzu zadzwoniá telefon. MĊĪczyzna, który powolnym ruchem wáDĞnie skáadaá wypraną koszulĊ, po-dniósá sáuchawkĊ.
- Mamy morderstwo na Vindelveien trzydzieĞci czte-ry. WeĨmiesz tĊ sprawĊ.
- Są jakieĞ bliĪsze szczegóáy?
- To facet okoáo piĊüdziesiątki. Na poziomie, ale tro-chĊ za bardzo samotny. Zostaá zasztyletowany przez profesjonalistĊ.
- Dobra, juĪ jadĊ .
6áuchawka spoczĊáa na wideákach, a koszula zostaáa ponownie rozáRĪona. Przypominający ascetĊ komisarz policji kryminalnej westchnąá i szybko siĊ
przebraá.
Jego powierzchownoĞü doskonale przystawaáa do za-wodu, który uprawiaá. ZaciĊty wyraz mocno opalonej twarzy, stalowoszare oczy, ostre rysy,
nadmiernie szczup-áa sylwetka, tak jakby ciaáu dostarczano ledwie jeden po-siáek dziennie, i to nic ponad suchy chleb i wodĊ. Policz-ki zapadáy siĊ moĪe
z gáodu albo nadmiaru trosk, jedynie ciemnobrązowa, gĊsta czupryna nie poddawaáa siĊ dyscy-plinie narzuconej reszcie postaci.
Komisarz nie byá krótko ostrzyĪony, czego moĪna by siĊ spodziewaü znając jego surowy styl Īycia. Wáosy miaá podciĊte tylko na tyle, by daáo siĊ je
jakoĞ uáRĪ\ü, choü starannoĞü fryzury pozostawiaáa wiele do Īyczenia.
Wokóá ust czaiá siĊ cieĔ goryczy, choü ów mĊĪczyzna nie naleĪDá z pewnoĞcią do osób zdradzających komukol-wiek swoje uczucia. Twarz byáaby
moĪe ciekawa, gdyby nie emanujący z niej przeraĨliwy cháód i niedostĊpnoĞü.
Charakterystycznym dla siebie sztywnym ruchem mĊĪczyzna otworzyá drzwi i opuĞciá pokój.
Sara staáa przy oknie i spoglądaáa na smutną listopa-dową ulicĊ. Co chwila przejeĪGĪDáy tu samochody, ochlapując auta zaparkowane wzdáXĪ
chodnika.
Wyglądaáa áadnie, mogáa siĊ podobaü. Jasnozáote, lĞniące, siĊgające aĪ do wąskich ramion wáosy uciĊte by-áy równiutko niczym u egipskiej
ksiĊĪniczki. Spod opa-dającej na wysokie czoáo grzywki spoglądaáy duĪe zie-lonoszare oczy. Twarz wyraĪDáa rzadko spotykaną, uj-mująFąáagodnoĞü,
czĊsto ozdobioną uĞmiechem.
Teraz jednak dziewczyna byáa powaĪna.
CzyjaĞ dáRĔ spoczĊáa na jej ramieniu.
- Saro, kochanie, czy chcesz, Īebym sobie poszedá?
Czy miaá odejĞü? NaprawdĊ sama nie wiedziaáa. Zna-jomoĞü z Erikiem Brandtem osiągnĊáa kulminacyjny punkt. W ciągu ostatnich dwóch tygodni
stanowczo za duĪo o nim myĞlaáa. Serdeczna przyjaĨĔ w miejscu pra-cy powoli przemieniáa siĊ w gáĊboką wiĊĨ, tak jej siĊ przynajmniej wydawaáo. On
jednak liczyá na coĞ innego. Kilka wspólnych obiadów na mieĞcie, pogawĊdki na te-mat spraw zawodowych i wreszcie wizyta u Sary pod pozorem
przejrzenia jakichĞ dokumentów. Pierwsze po-caáunki wytrąciáy dziewczynĊ zupeánie z równowagi. Staáa teraz bez ruchu i usiáowaáa odzyskaü spokój.
Erik Īaliá siĊ cichym gáosem:
- Wiesz dobrze, Īe moje maáĪHĔstwo wáDĞciwie nie istnieje. Kochanie, nie masz pojĊcia, jaki opuszczony i nieszczĊĞliwy jestem ostatnio. Gdyby nie
dzieci....
CóĪ za banaáy! Sara czuáa niesmak do samej siebie z po-wodu sytuacji, w jakiej siĊ znalazáa. Mimo to potrzebo-waáa Erika, od samego początku
bardzo go lubiáa, nara-staáa w niej tĊsknota za przyjaĨnią, za przywiązaniem. Doszáo do tego, iĪ Sara chciaáa po prostu byü z nim, byü z kimĞ, kto by siĊ
o nią troszczyá. Dáuga samotnoĞü daáa siĊ jej we znaki. Usiáowaáa przekonaü samą siebie, Īe Īona Erika zbyt maáo interesowaáa siĊ sprawami mĊĪa i
przez to winna jest rozpadu ich maáĪHĔstwa. To jednak siĊ nie udawaáo. Przed oczami wciąĪ miaáa dwójkĊ dzieci Erika, które kiedyĞ spotkaáa, i teraz
odnosiáa wraĪenie, Īe malu-chy są w jej pokoju i spoglądają na nią z wyrzutem.
Wreszcie odezwaáa siĊ:
- To Īadna tajemnica, Eriku, ja naprawdĊ bardzo ciĊ lubiĊ. Ale báagam ciĊ, nie wykorzystuj tego.
- A jeĞli porozmawiam dziĞ wieczorem z Birgitte, jeĞli poproszĊ o rozwód...
- Ja nie chcĊ byü jego przyczyną.
- PrzecieĪ dobrze wiesz, Īe nie jesteĞ. Nasze maáĪHĔ-stwo skoĔczyáo siĊ juĪ dawno temu. Ona zdaje sobie sprawĊ z faktu, Īe mogĊ odejĞü w kaĪdej
chwili.
Objąá czule dziewczynĊ i obróciá ku sobie.
- Saro, skarbie... - wyszeptaá.
Patrzyáa w jego wciąĪ máodzieĔczą, a zarazem zdra-dzająFą dojrzaáRĞü twarz. Zgrabna, wysportowana syl-wetka, opiekuĔcze ramiona i oczy, które
wyraĪDáy naj-gáĊbszy Īal, cierpienie z powodu domu, który przestaá byü prawdziwym domem. A gdyby tak oboje...?
Nie, tak nie moĪna, odezwaá siĊ w niej jakiĞ gáos. Nie chodzi jej przecieĪ o fizyczną bliskoĞü, nie tego teraz pragnie. Nie za taką cenĊ.
Mam ją wreszcie, pomyĞlaá w tej samej chwili Erik Brandt. Nie poszáo zbyt áatwo, jest na to zbyt uczciwa. Flirt to dla niej coĞ nowego. Ale historyjka o
moim nie-udanym maáĪHĔstwie zawsze skutkuje. Tak, trzeba siĊ tego trzymaü.
:áDĞnie wtedy zadzwoniá telefon.
- ProszĊ ciĊ, nie podnoĞ. - Jego uĞcisk staá siĊ silniejszy. Telefon jednak nie milká i ostry sygnaá przywoáDá SarĊ do rzeczywistoĞci.
- To brzmienie jest maáo romantyczne, muszĊ je unieszkodliwiü - Īartem usiáowaáa rozáadowaü napiĊWą atmosferĊ.
PuĞciá ją niechĊtnie, marszcząc przy tym brwi, a ona kolejny raz zdaáa sobie sprawĊ z tego, jak bardzo lubi kaĪdy szczegóá jego twarzy. Erik jest
doskonaáy niczym dzieáo sztuki, uznaáa.
- Czy mogĊ mówiü z Sarą Wenning? - zabrzmiaá w sáuchawce metaliczny, mocny mĊski gáos, który mi-mo swej surowoĞci wywoáDá w dziewczynie falĊ
ciepáa.
Ta zaskakująca reakcja zdumiaáa SarĊ.
- Tak, jestem przy telefonie.
- Czy pani jest bratanicą Hakona Tangena?
- Owszem, jestem córką jego brata.
- MówiĊ z wydziaáu kryminalnego. Czy pani moĪe przyjechaü natychmiast do mieszkania wuja?
- MogĊ. Czy coĞ siĊ staáo?
- Obawiam siĊ, Īe tak. Pani wuj nie Īyje.
- Jak to? Wuj Hakon...? - przeraziáa siĊ, ale zaraz do-daáa juĪ spokojniej: - Naturalnie, zaraz tam bĊGĊ.
Zszokowana opowiedziaáa Erikowi, co siĊ wydarzyáo.
- ZawiozĊ ciĊ tam - zadecydowaá báyskawicznie.
- Nie, proszĊ. WezmĊ taksówkĊ. Najlepiej bĊdzie, jeĞ-li juĪ pójdziesz.
- No, skoro tak, to do zobaczenia, Saro. SkinĊáa mu na poĪegnanie gáową.
Otworzyá jej funkcjonariusz policji w cywilu. Sara ro-zejrzaáa siĊ wokóá, ale drzwi do sypialni byáy przy-mkniĊte. Dochodziáy stamtąd jedynie
przyciszone gáosy. Spojrzaáa pytająco na policjanta.
A wiĊc tak wyglądają oficerowie Ğledczy. WzdrygnĊáa siĊ. Przed nią staá stosunkowo máody mĊĪczyzna o ciemnych wáosach ukáadających siĊ w
niezupeánie uda-ną fryzurĊ, z grzywką opadająFą niesfornie na czoáo. Stalowoszare oczy spoglądaáy groĨnie, bez najmniejszego Ğladu ĪyczliwoĞci. Miaá
JáĊboko zapadniĊte policzki, jak-by systematycznie nie dojadaá. Jego ubranie, choü schludne, byáo po prostu nijakie.
Najbardziej przeraziá SarĊ sposób poruszania siĊ po-licjanta; jego ruchy do záudzenia przypominaáy ruchy robota. Przyszáo jej na myĞl, Īe wygląda to
tak, jakby za wszelką cenĊ usiáowaá powstrzymaü wybuch targających nim gwaátownych uczuü.
-
-
, by zajĊáa miejsce na kanapie, po czym takĪe usiadá z brulionem i dáugopisem w rĊce.
- Czy jest pani jedyną bliską zmaráego?
Byá to gáos zimny i niemal bez wyrazu, ale Sara wy-czuáa ów szczególny ton, który wychwyciáa juĪ podczas wczeĞniejszej rozmowy telefo
- Tak.
Skinąá gáową na potwierdzenie.
- To wáDĞnie powiedziaáa mi sąsiadka. Od czasu do czasu wpadali tu podobno jacyĞ goĞcie.
- Owszem, choü nie sądzĊ, Īeby odbywaáo siĊ to zbyt czĊsto. Co siĊ tu naprawdĊ wydarzyáo? Skąd siĊ wziĊáa policja?
- Pani wuj zostaá zamordowany. Zginąá od pchniĊcia noĪem. Zwáoki znalazáa sprzątaczka. Prawdopodobnie staáo siĊ to wczoraj. Jeszcze po poáudniu
widzieli go są-siedzi. Powiedziaá im wtedy, Īe wieczorem wybiera siĊ w podróĪ. Czy pani coĞ o tym wiedziaáa?
- Nie, zupeánie nie. Nie rozmawiaáam z wujkiem od kilku tygodni.
Sama siĊ zdziwiáa, jak spokojnie zabrzmiaá jej gáos. Jakby jeszcze nie caákiem dotaráo do niej, co wáDĞciwie tu zaszáo.
- Czy byliĞcie sobie bliscy?
- Niestety, nie. Nie znaliĞmy siĊ najlepiej. Wuj miaá swoje sprawy, ja swoje. SpotykaliĞmy siĊ tylko dlatego, Īe byliĞmy jedynymi Īyjącymi czáonkami
rodziny. Wiem jednak, Īe wuj duĪo podróĪowaá, zwáaszcza do Anglii. Tam miaá wielu przyjacióá.
- Czy zna pani nazwisko któregoĞ z nich?
Nie podobaáo jej siĊ, Īe komisarz jest taki dociekliwy. Czuáa, Īe odziera ją z wszelkiej prywatnoĞci.
- Wydaje mi siĊ, Īe utrzymywaá znajomoĞci w krĊgu wy-soko postawionych urzĊdników, mam na myĞli ministra, czáonka rządu. Chyba nazywaá siĊ
Wells albo podobnie.
Odczuwaáa irytacjĊ. Trudno byáo siĊ jej skoncentrowaü. Niespodziewana Ğmierü wuja i to badawcze spojrzenie... Policjant notowaá.
- Tak. RzeczywiĞcie wygląda na to, Īe miaá kontakty wĞród dyplomatów i polityków. Ale czym, proszĊ pani, zajmowaá siĊ Hakon Tangen? W ksiąĪce
telefonicznej fi-gurowaá jako konsultant, a to bardzo szerokie pojĊcie.
- W máodoĞci uwaĪany byá w rodzinie za czarną owcĊ. Objechaá niemal caáy Ğwiat. Potem zająá siĊ chyba interesa-mi. Bywaáo, Īe opáywaá w dostatki,
innym razem nie miaá grosza przy duszy. Ale co robiá? Zastanawiam siĊ, czy...
- Tak?
Sara musiaáa chwilĊ pomyĞleü. Nagle ni stąd, ni zo-wąd zaciekawiáo ją coĞ innego. JakĪesz mógá wyglądaü ów surowy policjant z odsáoniĊtym
torsem? Czy miaá ciemną karnacjĊ, czy byá bardzo chudy? A moĪe miaá owáosioną klatkĊ piersiową? Poczuáa, Īe siĊ rumieni.
- Przypuszczam, Īe wuj wykonywaá jakieĞ szczegól-ne zlecenia. Byá za nie sowicie wynagradzany. Prowadziá bardzo burzliwe Īycie i znal siĊ na
wszystkim, co jest niezbĊdne poszukiwaczowi przygód.
- Czy sądzi pani, Īe mógá siĊ zajmowaü nieuczciwy-mi interesami?
Sara zmarszczyáa brwi. Siedzący przed nią policjant byá barczysty, jego dáonie wyglądaáy na bardzo silne, no i ta opalenizna... I to teraz, w
listopadzie!
- Tego nie umiem powiedzieü. Nigdy mi siĊ nie zwierzaá. Funkcjonariusz pokiwaá znowu gáową.
- W kaĪdym razie nie figuruje w naszym archiwum.
Siedziaá rozparty, a jego poza wydaáa siĊ Sarze zbyt swo-bodna. Wygląda, wygląda... jak dziki zwierz! Oj, co teĪ mi przychodzi do gáowy. Dziki
zwierz? Ten sopel lodu?
Sara nie miaáa pojĊcia, co siĊ z nią dzieje. ZaczĊáa siĊ wierciü. Nie, ten zupeánie nie jest w moim typie. Peáen re-zerwy w stosunku do ludzi, obojĊtny
na to, co inni o nim pomyĞOą. I do tego komisarz policji! Chyba w ogóle jest niemiáy.
Odwróciáa oczy w drugą stronĊ. Erik, wáDĞnie o Eri-ku chciaáa teraz myĞleü.
- Czy to byáo zabójstwo na tle rabunkowym?
- Nic na to nie wskazuje. Wprawdzie pokoje zostaáy szczegóáowo przeszukane, ale nie zginĊáy ani ksiąĪeczki czekowe, ani teĪ pieniądze. Czy pani
ma wraĪenie, Īe czegoĞ tu brakuje?
Sara wstaáa i obeszáa powoli pokój. Zatrzymaáa siĊ do-piero przy komodzie.
- Tu trzymaá swoje najwaĪniejsze dokumenty - powiedziaáa, wskazując na mebel.
- Tu juĪ szukaliĞmy. Trudno jednak stwierdziü, czy coĞ stąd zniknĊáo. Naszą uwagĊ zwróciá jedynie notes, który znaleĨliĞmy przy pani wuju. Jak pani
widzi, jest prawie nowy. Zapisane zostaáy tylko dwie pierwsze kart-ki i są to zwyczajne, codzienne notatki. Ostatnia z nich pochodzi z wczorajszego dnia.
O, proszĊ, tu jest data. Brakuje natomiast trzeciej kartki, która musiaáa byü wy-rwana. Nigdzie nie udaáo nam siĊ jej znaleĨü, sprawdza-liĞmy nawet w
koszu na Ğmieci. Byü moĪe pani wuj wy-rwaá ją sam albo...
Zacząá przyglądaü siĊ z uwagą kolejnej, nie zapisanej kartce.
- ProszĊ spojrzeü. Wuj naciskaá dáugopis na tyle mocno, Īe litery z wyrwanej strony odbiáy siĊ na nastĊpnej.
Sara skierowaáa kartkĊ pod Ğwiatáo, po czym wytĊĪy-áa wzrok, by cokolwiek odczytaü.
- CóĪ tu jest napisane? Mnóstwo wyrazów nie do odcyfrowania, ale widzĊ jakieĞ wyraĨniejsze sáowo... Tur-binella?
Komisarz potwierdziá skinieniem gáowy.
- Tak, myĞmy teĪ do tego doszli.
- Wydaje mi siĊ, Īe tu jeszcze jest coĞ, jakby zaczy-naáo siĊ od „syn...”
- Na to wygląda. Czy pani to coĞ mówi?
- Nie. A czy Turbinella to jakieĞ nazwisko, imiĊ?
- Nie sądzĊ, Īeby ktokolwiek chciaá nadaü swojemu dziecku takie imiĊ - oĞwiadczyá z powagą.
- No nie, z pewnoĞcią.
Sara podeszáa do póáki z ksiąĪkami i odszukaáa tom encyklopedii zawierający hasáa na literĊ T.
- Tam teĪ juĪ sprawdzaáem - zauwaĪ\á sucho policjant. - Nic z tego, nie ma takiego hasáa. Wiem natomiast, Īe sąsiadka widziaáa pani wuja kilka dni
temu, gdy wracaá do domu, podtrzymywany przez któregoĞ ze znajomych. Przez kogo, nie umie powiedzieü. Wyglądaáo na to, Īe wuj byá nieco podpity.
6áyszaáa teĪ, Īe podĞpiewywaá sobie pod nosem: „Tarantela, tarantela”, choü przypuszczamy, Īe ra-czej byáo to inne sáowo, prawdopodobnie
„Turbinella”.
- Byü moĪe - przytaknĊáa Sara. - Wuj nie gardziá al-koholem, zwáaszcza podczas koktajli czy obiadów. Pro-szĊ mi wybaczyü, ale jak pan siĊ wáDĞciwie
nazywa? Jak mam siĊ do pana zwracaü?
- O, przepraszam. Zapomniaáem siĊ przedstawiü. Jestem komisarz Alfred Elden i pracujĊ w wydziale kryminalnym.
W tym momencie otworzyáy siĊ drzwi do sypialni i wyszáa stamtąd grupa techników policyjnych.
- No, juĪ po robocie. MoĪna zabieraü ten caáy majdan.
- Karlsen! - zareagowaá natychmiast komisarz Elden, wskazując na dziewczynĊ.
- O, przepraszam, nie wiedziaáem... Nasz jĊzyk jest maáo wyszukany, ale nigdy nie mamy nic záego na myĞ-li, proszĊ mi wierzyü.
Sara skinĊáa gáową. Sáowa policjanta wzburzyáy ją i nie zdoáDáa tego ukryü. Mimo Īe nie znaáa wuja za do-brze, pozostawaá jednak dla niej jedyną
bliską osobą. Te-raz nie ma juĪ nikogo.
Gdy funkcjonariusze opuĞcili pomieszczenie, Elden zwróciá siĊ ponownie do Sary:
- PrzerwaliĞmy pani, coĞ jeszcze chciaáa pani powiedzieü. Teraz pojĊáa, Īe w mieszkaniu są tylko oni i niebo-szczyk. Po chwili odezwaáa siĊ drĪącym
Jáosem:
- Na biurku zauwaĪ\áam katalog biura podróĪy. Czy wiecie juĪ, dokąd wujek siĊ wybieraá?
- WáDĞnie miaáem zamiar tam zatelefonowaü, gdy po-jawiáa siĊ pani. Znając charakter pana Tangena sądzĊ, Īe nie miaáa to byü wycieczka
zorganizowana.
- O, na takie teĪ siĊ wypuszczaá. Nie zawsze dyspo-nowaá duĪą gotówką.
- Pewnie juĪ za póĨno, ale moĪemy spróbowaü cze-goĞ siĊ dowiedzieü. - Policjant podszedá do telefonu i wykrĊciá numer biura podróĪy.
I znowu uderzyá SarĊ szczególny sposób, w jaki ko-misarz siĊ poruszaá. Obserwując jego sylwetkĊ z tyáu, nie mogáa jednak zaprzeczyü, Īe byá
zgrabny i bardzo mĊski. Tak jak poprzednim razem przywiódá jej na myĞl Erika. Kiedy Erik jej dotknąá, zareagowaáa sprze-ciwem. MoĪe byá to sygnaá, Īe
nie myĞlaáa o fizycznej bliskoĞci ani romansie, ale pragnĊáa przyjaĨni i oddania? Sara darzyáa Erika sympatią, ale pociągaá ją niejako platonicznie. Fakt,
Īe miaáĪonĊ i dwójkĊ dzieci, stanowiá dla niej wielką barierĊ. Marzyáa, by poczuü oplatające ją ramiona mĊĪczyzny, zespoliü siĊ z nim w jedno.
8Ğwia-domiáa sobie nagle, Īe choü samotnoĞü dotkliwie jej dokuczaáa, to pragnie przede wszystkim gáĊbszych do-znaĔ. I co najdziwniejsze, staáo siĊ to
za sprawą spotka-nia z tym niedostĊpnym, niechĊtnie do niej usposobio-nym policjantem. CzegoĞ podobnego nigdy by siĊ nie spodziewaáa.
Elden, czekając na zgáoszenie siĊ biura podróĪy, zwróciá siĊ do Sary z kolejnym pytaniem:
- Zdaje siĊ, Īe jest pani jedynym spadkobiercą?
- Spadkobiercą, nie rozumiem? - zdziwiáa siĊ, wodząc wzrokiem po maáym, ale ekskluzywnie umeblowanym pokoju.
- ProszĊ mi powiedzieü, gdzie byáa pani wczorajsze-go wieczoru?
- O mój BoĪe! - wykrzyknĊáa, ale zaraz siĊ opanowa-áa. - - Byáam w domu. Odwiedziáy mnie koleĪanki z pra-cy i siedziaáy do okoáo wpóá do dwunastej.
Policjant pokiwaá gáową. Po krótkiej chwili poáączyá siĊ Z biurem i wymieniwszy kilka zdaĔ, zapisaá prywat-ny numer jednego z pracowników.
- Zastaáem tylko sprzątaczkĊ. Biuro jest juĪ natural-nie nieczynne, ale mieliĞmy szczĊĞcie - wyjaĞniá, wystu-kując kolejny numer telefonu. - Halo, mówi
komisarz Alfred Elden z wydziaáu kryminalnego. Zajmujemy siĊ pewną sprawą i chciaábym zadaü kilka pytaĔ. Czy mo-Īe mi pani pomóc? Czy
przypomina sobie moĪe pani klienta o nazwisku Hakon Tangen? Tak, sáucham? Na Cejlon, do Sri Lanki? Wczoraj wieczorem? Ale dostaliĞ-cie paĔstwo
wiadomoĞü, Īe siĊ nie pojawiá?
Elden zamilká na dáXĪszą chwilĊ, ale jego twarz wy-raĪDáa zdumienie.
- Wyjechaá? To niemoĪliwe! Jak szybko otrzymujecie wiadomoĞü z lotniska, jeĞli pasaĪer zrezygnuje? A jeĞli ktoĞ inny przejmie bilet? Rozumiem. A
-
-
wiĊc Hakon Tangen na pewno byá na pokáadzie samolotu? Czy ma pani jego ad-res? Vindelveien trzydzieĞci cztery, tak, zgadza siĊ. W t
omoc, skontaktujemy siĊ jutro.
OdáRĪ\á sáuchawkĊ.
- Hakon Tangen udaá siĊ do Sri Lanki.
- A co z jego paszportem i Ğwiadectwem szczepieĔ? - Sara byáa niezwykle poruszona.
- Tutaj Īadnych dokumentów nie znaleĨliĞmy. MuszĊ niestety prosiü panią, panno Wenning, o zidentyfikowa-nie zwáok. Wprawdzie sąsiadka juĪ to
zrobiáa, ale w tej sytuacji musimy mieü stuprocentową pewnoĞü.
- Czy to naprawdĊ konieczne?
- Obawiam siĊ, Īe tak. PójdĊ pierwszy i postaram siĊ, by widok byá dla pani jak najmniej przykry.
Byáa wdziĊczna komisarzowi za ten niespodziewany ludzki odruch. Po chwili poprosiá ją do Ğrodka.
Weszáa na miĊkkich nogach. Nigdy przedtem nie wi-dziaáa nieboszczyka i zawsze siĊ baáa, Īe kiedyĞ ją to spo-tka. Teraz nie miaáa innego wyjĞcia.
Policjant staraá siĊ zmniejszyü przykre wraĪenie, ale Sara i tak bardzo przeĪ\áa ten moment. Wuj leĪDá na podáodze, twarzą skierowany ku drzwiom,
jakby usiáo-waá uciekaü. Byá przykryty kocem.
Elden odchyliá ostroĪnie rąbek materiaáu z twarzy zmaráego.
Sara zdoáDáa kiwnąü twierdząco gáową. W chwilĊ po-tem opuĞcili sypialniĊ. Dziewczyna ciĊĪko opadáa na fo-tel i skwapliwie przyjĊáa kieliszek koniaku
podany przez Eldena. Nie lubiáa mocnych alkoholi i lekko siĊ zakrztusiáa, smakując trunek.
Komisarz interesowaá siĊ znajomymi wuja. Zadaá Sa-rze kilka pytaĔ, na które nie umiaáa udzieliü odpowie-dzi. Wreszcie pozwoliá jej odejĞü, ale
poprosiá, by sta-wiáa siĊ w komisariacie nastĊpnego dnia okoáo dziesiątej.
- Nie wiem, czy zwolnią mnie z pracy.
- Z pewnoĞcią zwolnią - odpará z nutą groĨby w glosie.
NastĊpnego dnia w pracy Erik przyszedá do jej poko-ju. Byli zatrudnieni w tej samej instytucji, Sara mia-áa etat pianistki, Erik byá inĪynierem.
- No i jak poszáo? - zapytaá z troską, muskając prze-lotnie jej dáRĔ opartą o stóá.
- Eriku, oni mnie podejrzewali! - zawoáDáa wzburzo-na. - Ale na szczĊĞcie miaáam alibi. MuszĊ siĊ znowu sta-wiü na policji za póá godziny. Zwolniáam
siĊ..
Erik staá chwilĊ milczący.
- Saro, nie mogáem porozmawiaü wczoraj z Birgitte. MieliĞmy niespodziewanych goĞci.
GoĞcie nie towarzyszyli im chyba w sypialni, pomyĞla-áa ze smutkiem Sara, choü tak naprawdĊ odetchnĊáa z ulgą. Ich obecna sytuacja byáa nie do
zaakceptowania, niemniej nie chciaáa doprowadziü do rozbicia maáĪHĔstwa. Nie za-chwycaáy jej takĪe wykrĊtne usprawiedliwienia niewier-nych
maáĪonków i potajemne schadzki. WáDĞciwie sama nie miaáa pojĊcia, czego chce.
- Czy nie moglibyĞmy poczekaü, aĪ zakoĔczy siĊ ta stra-szna sprawa z morderstwem? - zapytaáa prosząco. - To mnie kompletnie wytrąca z
równowagi. DziĞ zupeánie nie mogáam zasnąü. Nie wspominaj o niczym swojej Īonie. Nie warto. Chyba jakiĞ czas wytrzymamy bez spotkaĔ?
- AleĪ, Saro! PrzecieĪ ja ciĊ pragnĊ - wyszeptaá pod-niecony Erik.
Spojrzaáa na niego. Prezentowaá siĊ nadzwyczaj dobrze, byá nienagannie ubrany, nie tak jak tamten komi-sarz policji. Sara wciąĪ bolaáa nad tym, Īe
Erik okazaá siĊĪonatym mĊĪczyzną. Ale cóĪ robiü! Dowiedziaáa siĊ o tym zbyt póĨno.
- BąGĨ cierpliwy, proszĊ.
W komisariacie SarĊ czekaáa niemaáa niespodzianka.
Na miejscu byá naturalnie Alfred Elden, a poza nim jego przeáRĪony, choü w pierwszej chwili nie rozpo-znaáa stopnia.
Elden siedziaá bez sáowa i Ğciskaá kurczowo dáugopis.
- No jak, panno Wenning, czy pamiĊta pani kogoĞ ze znajomych wuja?
- Tak, ale kompletnie nie potrafiĊ skojarzyü nazwisk i twarzy.
- A gdyby ich pani zobaczyáa?
Nie spodziewaáa siĊ podstĊpu, wiĊc odparáa z wáDĞci-wą sobie szczeroĞcią:
- Och, wtedy pewnie rozpoznaáabym parĊ osób. MinĊáa dáXĪsza chwila, zanim padáo kolejne pytanie:
- Czy moĪe pani wziąü dwa tygodnie wolnego?
- Teraz? Ja dopiero co wróciáam z urlopu!
- Byáa pani w Afryce, w Tunezji, zdaje siĊ?
Jak oni siĊ o tym dowiedzieli? CzyĪby ją szpiegowali?
- WiĊc jest pani zaszczepiona przeciw chorobom tro-pikalnym - kontynuowaá policjant. - TakĪe Elden jest po szczepieniach w związku z niedawnym
zadaniem w Ameryce Poáudniowej. ĝwietnie. Zatem oboje udacie siĊ dziĞ wieczorem na Cejlon. SkontaktujĊ siĊ z pani sze-fem i zaáatwiĊ pani wolne.
Sara nie byáa w stanie wydusiü z siebie ani jednego sáowa.
- Wszystkie koszty pokryje paĔstwo. Jest nam pani potrzebna, aĪeby zidentyfikowaü mĊĪczyznĊ, który podszywa siĊ pod pani wuja.
- Ale... - usiáowaáa siĊ broniü - wycieczki zorganizo-wane wyjeĪGĪają, o ile wiem, raz w. tygodniu?
- Z tym nie ma problemu. DziĞ odprawiana jest ko-lejna grupa, a w hotelu znalazá siĊ wolny dwuosobowy pokój.
- Co?! - Tego byáo juĪ dla Sary zbyt wiele. - Dwuo-sobowy?
Komisarz wpatrywaá siĊ uporczywie w blat biurka.
- Jako para nie bĊdziecie wzbudzaü podejrzeĔ. Samot-ny mĊĪczyzna zawsze moĪe byü brany za policjanta.
Odwróciáa siĊ, wbijając wzrok w Eldena. Ten siedziaá ponury niczym chmura gradowa i przyglądaá siĊ swoim paznokciom.
- Zapewniam panią, Īe to nie jego pomysá. On prote-stowaá jeszcze bardziej stanowczo niĪ pani. MĊczyáem siĊ z nim ponad godzinĊ.
- Ale ja jestem zajĊta! - wypaliáa Sara. - Mój narze-czony nigdy...
Erik jej narzeczonym? CóĪ, w miáRĞci i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
- Nie musi nic wiedzieü o wspólnym pokoju. Pani po-jedzie pod wáasnym nazwiskiem. W koĔcu teraz takie czasy, Īe kobiety czĊsto zatrzymują swoje
nazwiska pa-nieĔskie, wiĊc nie powinno to budziü podejrzeĔ.
- Ale ja nie chcĊ mieszkaü z nim w jednym pokoju, chciaáam powiedzieü, z nikim - dodaáa juĪ zupeánie zre-zygnowana. - Po prostu nie lubiĊ dzieliü
pokoju z obcy-mi, niezaleĪnie od páci.
W tej sekundzie Elden wstaá ze swego miejsca.
- Panno Wenning, rĊczĊ pani, Īe równieĪ nie jestem zachwycony tym pomysáem. Wprawdzie nie mam przy-jacióáki, ale moĪe byü pani pewna, Īe nie
przekroczĊ li-nii oddzielającej pani czĊĞü pokoju ani o milimetr.
Sara spoglądaáa to na jednego, to na drugiego policjanta. Wreszcie zrozumiaáa, Īe protesty na nic siĊ tu nie zdadzą. - No dobrze. A wiĊc
zdecydowaliĞmy.
ROZDZIAà II
RzeczywiĞcie, Īadne protesty nie pomogáy. Sara wy-raziáa obawĊ, Īe mĊĪczyzna podający siĊ za Hakona Tangena moĪe ją przecieĪ rozpoznaü.
W takim razie naleĪy siĊ trzymaü od niego z daleka, otrzymaáa zimną odpowiedĨ.
Wyprawa do Sri Lanki byáa, zdaniem policjantów, niezwykle waĪnym przedsiĊwziĊciem. Poszukiwany nie tylko pozbawiá Tangena Īycia, ale teĪ
przywáaszczyá so-bie jego dokumenty.
- Ja w kaĪdym razie nie pojmujĊ, dlaczego zdecydowaá siĊ na zwykáy lot czarterowy? - zapytaáa zdziwiona Sara.
- SądzĊ, Īe wuj pani chciaá uniknąü rutynowej kon-troli, wiadomo zaĞ, Īe w przypadku czarterów jest ona wyrywkowa. Natomiast naszemu
poszukiwanemu jesz-cze bardziej na tym zaleĪDáo. Niewykluczone, Īe czáo-wiek ów planuje kolejne zabójstwa. Dlatego tak waĪne jest, ĪebyĞmy temu
zapobiegli. Loty czarterowe to bez wątpienia najprostszy sposób na dotarcie do Sri Lanki.
- Ale czy komisarz Elden naprawdĊ nie poradzi so-bie beze mnie? - nie dawaáa za wygraną Sara. - Chyba nie sprawi panom trudnoĞci
zidentyfikowanie osoby, która podróĪuje podszywając siĊ pod mego wuja? Wy-starczyáoby zapytaü w recepcji.
- Ma pani racjĊ. Powtarzam jednak: maáĪHĔstwo nie budzi takich podejrzeĔ, jak dziaáający na wáasną rĊNĊ mĊĪczyzna, zwáaszcza wyglądający tak jak
Elden. Jego zawód bez trudu moĪna wyczytaü z jego oczu. Pani zaĞ byü moĪe jest w stanie rozpoznaü poszukiwanego osob-nika.
- A gdyby komisarz Elden go zaaresztowaá? Stawia mu siĊ ciĊĪki zarzut, morderstwo z premedytacją!
- OczywiĞcie, ale wtedy nigdy siĊ nie dowiemy, o co toczy siĊ gra. Musi pani zrozumieü, panno Wenning, Īe nie zajmujemy siĊ wyáącznie zwykáymi
sprawami kry-minalnymi. Nasz wydziaá wspóápracuje ĞciĞle z biurem Ğledczym.
- Czy to znaczy, Īe szukacie szpiegów? - Sara zrobi-áa wielkie oczy.
- No, moĪna to tak nazwaü - odpará z áagodnym uĞmiechem nadkomisarz. - Wuj pani obracaá siĊ wĞród polityków z najwyĪszych sfer, musimy wiĊc i
taką ewen-tualnoĞü wziąü pod uwagĊ. Niewykluczone, Īe wáDĞnie dowiedziaá siĊ o czymĞ niezwykle istotnym.
- Mój wujek szpiegiem? - rzekáa w zadumie Sara. - Nie, tego sobie nie wyobraĪam. Owszem, z natury byáĪądny przygód i chĊtnie pojawiaá siĊ w
towarzystwie znanych postaci, chwaliá siĊ nawet, kogo znaá, ale nie podejrze-waáabym go o nic wiĊcej.
- A jednak nie gardziá pieniĊdzmi, czy tak?
- Owszem, temu nie mogĊ zaprzeczyü. Komisarz tylko pokiwaá gáową na znak, Īe rozumie. Tymczasem Sara, nieco juĪ uspokojona, powiodáa
nieobecnym wzrokiem gdzieĞ w przestrzeĔ. Po chwili zastanowienia rzekáa:
- MyĞOĊ, Īe... Īe ten mĊĪczyzna nie zdąĪ\á siĊ zaszcze-piü. Musi mu chyba bardzo na czymĞ zaleĪHü, skoro podejmuje takie ryzyko, przecieĪ czyha
na niego wiele nie-bezpiecznych chorób.
- W gruncie rzeczy nie ma aĪ tak wielkiego niebezpie-czeĔstwa, ale Īe siĊ nie wahaá ani chwili, o tym jestem przekonany.
- A moĪe jest trochĊ podobny do wuja Hakona? No bo zdjĊcie w paszporcie i...?
- Najprawdopodobniej. ChociaĪ jeĞli ma moĪliwoĞü sfaászowania paszportu, to dla niego bez róĪnicy.
-
-
róbki to bardzo ryzykowne przedsiĊwziĊ-cie. Muszą byü wykonane profesjonalnie - zauwaĪ\á krótko Alfred Elden.
Mimo Īe Elden siedziaá caáy czas z tyáu, Sara wyraĨ-nie wyczuwaáa jego obecnoĞü, tak jakby wypeániaá sobą pokój. Bardzo ją to záRĞciáo.
W pewnej chwili oczy Sary rozbáysáy.
- Ciekawa jestem, co teĪ siĊ za tym wszystkim kryje? Ale wolaáabym mieszkaü sama. Czy nie daáoby siĊ tego jakoĞ zaáatwiü?
- Przykro mi, ale w hotelu brak wolnych pokoi.
- MoĪe pani byü spokojna, Īe zadowolĊ siĊ wyáącznie swoją czĊĞcią pomieszczenia - odezwaá siĊ komisarz El-den z gniewem w gáosie. -
ĞciĞle trzymaá granicy.
Zabrzmiaáo to jednoznacznie.
- Nie chodzi tylko o to. Z zamieszkiwaniem we wspólnym pokoju wiąĪe siĊ przecieĪ mnóstwo innych problemów - przerwaáa i westchnĊáa. - Zresztą
jak pan sobie Īyczy, panie nadkomisarzu.
Nadkomisarz zatrzymaá ją jeszcze przez moment po tym, jak Elden opuĞciá pokój.
- Pani zapewne sądzi, Īe policja próbuje posáXĪ\ü siĊ niecodziennymi metodami?
- Tak - odparáa - nigdy nie przypuszczaáam, Īe bĊdziecie zmuszaü dwoje obcych ludzi do przebywania razem.
I zachĊcaü do niemoralnoĞci, dodaáa w myĞli, ale nie powiedziaáa tego gáRĞno.
Nadkomisarz opará dáonie o porĊcz krzesáa.
- Mam swoje powody, proszĊ pani. My tutaj w wydzia-le kryminalnym bardzo siĊ o Alfreda martwimy. To jeden z naszych najlepszych ludzi, ale on
robi wszystko, Īeby siĊ pogrąĪ\ü. JeĞli tak dalej pójdzie, najpewniej zaáamie siĊ nerwowo.
Sara patrzyáa na niego uwaĪnie.
- MoĪe mi pan wyjaĞni, o co chodzi. Czy pan Elden naduĪywaá...
- Nie, to nie to. Ma powaĪne problemy rodzinne, ale nie o nich chcĊ teraz mówiü. Najgorsze, Īe on caáy czas, w kaĪdej wolnej chwili, gryzie siĊ nimi.
Nie Īyje tak, jak normalny czáowiek, tylko doprowadza siĊ do ruiny. Ma-áo kto potrafi egzystowaü w takiej izolacji jak on.
- I ja mam mieszkaü pod jednym dachem z takim dzi-wakiem? W co wy mnie chcecie wplątaü?
Nadkomisarz przechyliá siĊ ku dziewczynie.
- Trzeba go trochĊ oswoiü, przekonaü do ludzi. Kiedy Sara usiáowaáa protestowaü, kontynuowaá:
- NaprawdĊ, proszĊ mnie Ĩle nie zrozumieü. On potrze-buje jedynie towarzystwa miáej, przyjaznej osoby z poczu-ciem humoru, mam na myĞli osobĊ
kulturalną, wyrozumia-áą, taką jak pani. Elden musi siĊ trochĊ otworzyü do ludzi. Nie zrobi pani najmniejszej krzywdy, szanuje prywatnoĞü. Jemu
potrzeba przyjaciela, kogoĞ, kto mu pokaĪe, Īe moĪ-na Ī\ü inaczej. Czy pani mnie rozumie?
- Dlaczego sądzi pan, Īe ja siĊ nadajĊ do tego?
- Panno Wenning, my wiemy o pani niemaáo.
Sara siedziaáa dáXĪszą chwilĊ bez ruchu, a wewnĊtrz-ny bunt nieco juĪ zelĪDá. Pokiwaáa gáową.
- Rozumiem. MogĊ w kaĪdym razie okazaü mu ser-decznoĞü.
- Wspaniale - ucieszyá siĊ nadkomisarz.
NastĊpne godziny spĊdzili w biegu. Normalnie przygo-towania do wyjazdu trwają kilka dni, tygodni czy nawet dáXĪej. Sarze dano zaledwie parĊ
godzin na spakowanie siĊ. Ciągle miaáa wraĪenie, Īe zapomniaáa poáowy rzeczy. Po-prosiáa sąsiadkĊ o opiekĊ nad kwiatami i odbieranie poczty. Potem
udaáa siĊ do lekarza, by wziąü jeszcze jeden zastrzyk, w aptece kupiáa tabletki przeciwko malarii, przekazaáa nie-które sprawy swoim wspóápracownikom
w biurze, nastĊp-nie szybkie mycie wáosów i maáa przepierka. Przez caáy ten czas nie opuszczaáa jej jedna myĞl - bĊdzie dzieliü pokój z obcym
PĊĪczyzną, i to jeszcze z jakim! Dwa tygodnie spĊdzi razem z tym dziwakiem Alfredem Eldenem.
Jak ona to wytrzyma? Nadkomisarz jest zdania, Īe dwo-je cywilizowanych ludzi powinno podejĞü do tego rodzaju zadania z naleĪytym
zrozumieniem, ale to nie byáo uczci-we posuniĊcie wobec niej, Sary. Kobiety - policjantki są pew-nie przyzwyczajone do tego typu zadaĔ, ale nie ona!
Nagle w caáym tym zamieszaniu zadzwoniá Erik. Sáy-sząc jego gáos, Sara uspokoiáa siĊ. Ucieszyáa siĊ, Īe bĊdzie mogáa podzieliü siĊ swoimi
Náopotami ze starszym przyja-cielem. WyjaĞniáa, co postanowiono w komisariacie i Īe ma to związek z zabójstwem wuja. PominĊáa naturalnie
nie-przyjemny szczegóá wyprawy, jakim byáa koniecznoĞü za-mieszkania w jednym pokoju z Eldenem.
- W takim razie jadĊ z tobą! - oĪywiá siĊ Erik. Tylko nie to! Do tego nie mogáa dopuĞciü. Nie w sy-tuacji, kiedy ów straszny komisarz siedziaá jej na
karku.
- Ale... Przerwaá jej.
- PomyĞl, jak byáoby cudownie. Ty i ja, i ta piĊkna wy-spa! SáRĔce, plaĪa, palmy, romantyczne tropikalne noce... Nikt by o nas nie wiedziaá.
- Ale w hotelu nie ma juĪ wolnych miejsc!
- O hotel siĊ nie martw. LeĪą jeden obok drugiego, coĞ zaáatwiĊ.
- A szczepienie? Nie wpuszczą ciĊ do tego kraju, jeĞli nie okaĪesz Ğwiadectwa szczepienia!
- WiĊc zaraz pobiegnĊ do lekarza.
- Eriku, jesteĞ szalony. Nie, ja nie chcĊ. Na miáRĞü boską, on nie moĪe jechaü!
- WiĊc nie chcesz, Īebym byá z tobą? - zapytaá z pre-tensją w gáosie.
- Nie o to chodzi - usiáowaáa siĊ wykrĊciü. - To zbyt niebezpieczne dla twojego zdrowia. A ja przecieĪ niedáu-go wrócĊ.
- No, moĪe masz racjĊ - przyznaá z westchnieniem. - Ale pomyĞl, taka okazja...
Sara takĪe odetchnĊáa z wyraĨQą ulgą. ChociaĪ nie mogáa zaprzeczyü, byáoby cudownie. Erik jest taki doj-rzaáy i opiekuĔczy...
Tymczasem Erik widziaá siebie samego zupeánie ina-czej. We wáasnych oczach byá máodym, pociągającym kochankiem, którego urok zniewalaá
niewinną SarĊ. To on miaá ją wprowadziü w tajemnice alkowy. Staraá siĊ nie pamiĊtaü, Īe jest szacownym ojcem rodziny.
W chwilĊ potem zadzwoniá komisarz Elden, oznajmia-jąc, Īe nieco siĊ spóĨni. Gdyby Sara mogáa przyjechaü do niego, udaliby siĊ bezpoĞrednio na
lotnisko. To zresztą najlepsze rozwiązanie, nie bĊGą siĊ szukali wĞród táumu podróĪnych. Elden miaá oba bilety przy sobie.
Sara zgodziáa siĊ. Byáa zadowolona, Īe nie musi sama jechaü autobusem na lotnisko. Tak wiĊc o umówionej godzinie nacisnĊáa dzwonek u drzwi
Eldena, stawiając torbĊ podróĪQą na ziemi. Otworzyá natychmiast.
- ProszĊ wejĞü. Za chwilĊ bĊGĊ gotowy - rzeká krótko. Weszáa do pokoju przypominającego celĊ mnicha i aĪĞcisnĊáo siĊ jej serce na ten widok. Czy
to moĪliwe? Ani jednego zdjĊcia, ani firanek, zupeánie nic! Dostrzegáa tu wyáącznie absolutnie niezbĊdne sprzĊty, bez których czáowiek nie moĪe siĊ
obejĞü. I nic ponad to!
Spojrzaáa badawczo na mieszkającego tu mĊĪczyznĊ, który wáDĞnie staá pochylony nad jakimiĞ papierami. Ta-ki zdolny czáowiek, zdawaáoby siĊ,
stworzony do korzy-stania ze zdobyczy cywilizacji, inteligentny, interesujący z wyglądu, wychowany w poszanowaniu dla dóbr kul-tury, Īyje w taki
sposób? W tej mniszej celi brakowaáo tylko religijnych symboli. Co siĊ z nim staáo, co ukry-waá za swoją nieprzeniknioną maską?
- Teraz jestem gotowy. MoĪemy jechaü.
SpĊdziáa trzynaĞcie godzin w samolocie obok mĊĪczyz-ny, którego wáDĞciwie nie znaáa. Kilka prób nawiązania roz-mowy zostaáo uciĊtych maáo
zachĊcającym mruczeniem pod nosem.
Byáoby najlepiej, gdyby usiedli kaĪde w innym koĔcu maszyny. A tymczasem byáo tak niewiele miejsca, Īe komi-sarz Elden nie bardzo mógá zmieĞciü
swoje dáugie nogi. Ko-lana opieraá o fotel znajdujący siĊ bezpoĞrednio przed nim, co wywoáywaáo narzekania siedzącej tam pani. W koĔcu ja-koĞ
usadowiá siĊ tak, Īe nikomu juĪ nie przeszkadzaá, sam jednak cierpiaá katusze z powodu niewygody.
- W drodze powrotnej musimy siĊ postaraü dla cie-bie o miejsce przy wyjĞciu awaryjnym - zauwaĪ\áa Sa-ra - bĊdzie ci tam znacznie lepiej.
W odpowiedzi wymamrotaá coĞ nieokreĞlonego.
Trzeci z pasaĪerów siedzący w ich rzĊdzie co chwila za-mawiaá kolejne drinki, paliá mimo zakazu i staraá siĊ uszczypnąü: stewardesĊ zawsze, kiedy
przechodziáa obok. Posiáki, choü bardzo smakowite, podano na zdecydowanie za maáych stolikach. Z áokciami przyciągniĊtymi jak naj-bliĪej do siebie
Sara usiáowaáa utrzymaü talerzyki i szklan-ki na swoim miejscu. Stolik komisarza byá z kolei krzywy, co sprawiaáo, Īe mĊczyá siĊ niemiáosiernie, aĪeby
zapobiec przesuwaniu siĊ caáej zastawy na jedną stronĊ. Sara zapro-ponowaáa z uĞmiechem, Īe moĪe mu podawaü jedzenie do ust, podziĊkowaá
jednak. Nie byá wcale zachwycony ani tym Īartem, ani innymi próbami rozweselenia go.
Niewiele rozmawiali o celu swojej podróĪy. Raz tyl-ko Sara zapytaáa, czy policja natrafiáa na nowe Ğlady.
- Tylko jeden. Listonosz stwierdziá, Īe do pana Tangena nadeszáo w ostatnim czasie kilka listów, przedwczorajszy zaĞ, byá wyjątkowo gruby.
Potwierdza siĊ wiĊc informacja, Īe wuj miaá sporo przyjacióá w Anglii. W mieszkaniu nie znaleziono jednak niczego szczególnego.
- A moĪe listonosz bĊdzie pamiĊtaá, kim byá nadawca?
- Owszem, pytaliĞmy o to i coĞ niecoĞ mu siĊ przypo-mniaáo. Nazwisko zaczynaáo siĊ na „Con”, a w nazwie miejscowoĞci byáo „Manor”, chociaĪ z
niczym znanym mu siĊ to nie kojarzyáo. Koperta wyglądaáa na elegancką.
- ĩadnego znaku firmowego?
- Nie, list pochodziá wyraĨnie od osoby prywatnej. „Ma-nor” to moĪe jakiĞ herb rodowy lub coĞ w tym rodzaju.
- Wuj Hakon lubiá przebywaü wĞród elit.
W tym momencie poczuáa lekkie ukáucie w okolicy ser-ca. Przypomniaáa sobie, jak za Īycia wuja czĊsto irytowa-áa siĊ na jego zadufanie, dumĊ i
skáonnoĞü do wynoszenia siĊ ponad innych. Szklaneczka z alkoholem w jednej dáoni, papieros w drugiej i opowieĞci o dalekich wyprawach, wytworni
goĞcie, z którymi byá za pan brat. DziĞ miaáa wraĪenie, iĪ byá samotnym mĊĪczyzną, który mimo swo-ich romansów, mimo przyjacióá odchodzi bez
poĪegnaĔ, bez kwiatów i mów. Policja obiecaáa, Īe poczeka z pogrze-bem do powrotu Sary i Eldena, gdyby nie to, nikt nie to-warzyszyáby Hakonowi
Tangenowi w ostatniej drodze. Biedny wujek!
Przespaáa sporą czĊĞü lotu, ukryta za ciemną maską, którą przyniosáa jej stewardesa. Raz po raz jednak budziá SarĊ gadatliwy sąsiad. Alfred Elden
nie spaá, takie przy-najmniej odniosáa wraĪenie. Próbowaáa namówiü go na drzemkĊ, by dotará na miejsce wypoczĊty.
- Moje zapotrzebowanie na sen jest minimalne - od-burknąá.
Odebraáa tĊ odpowiedĨ jak pretensjĊ o to, Īe dba wy-áącznie o zapewnienie sobie wszelkich wygód. Poczuáa wyrzuty sumienia. Wyprostowaáa siĊ
-
-
wiĊc i zaczĊáa wy-glądaü przez malutkie okienka.
3áonące szyby naftowe w Kuwejcie przypominaáy gi-gantyczne pochodnie na pustyni. Potem przypatry-waáa siĊ górskim szczytom stercz
rzem mgieá. Zapytaáa, czy to góry Kaukazu, i zaraz potem zaczerwieniáa siĊ ze wstydu, bo Elden wyjaĞniá, iĪ to najbardziej wysuniĊta
czĊĞü póáwyspu Oman. Zu-peánie siĊ skompromitowaáa.
Znajdowali siĊ nad bezkresnym Oceanem Indyjskim. Lotu nad wodą Sara wprost nie znosiáa. Nie baáa siĊ la-taü nad lądem; gdy wydarzy siĊ jakieĞ
nieszczĊĞcie, ma-szyna spada na ziemiĊ, wybucha i nie ma co zbieraü. Ale awaria samolotu i do tego utoniĊcie w morzu, to stanow-czo za wiele.
Wreszcie, po wielu godzinach lotu, usáyszaáa gáos pilota:
- ProszĊ paĔstwa, za chwilĊ lądujemy na lotnisku w Kolombo. ProszĊ zapiąü pasy.
Dopiero teraz zdaáa sobie sprawĊ, Īe czeka ją przy-goda. Wszystko potoczyáo siĊ tak báyskawicznie, nie mogáa uwierzyü, iĪ zaraz znajdzie siĊ na
jednej z najcie-kawszych wysp Ğwiata. NieĞwiadomie uĞmiechaáa siĊ do komisarza Eldena, nie zdając sobie sprawy, jak sponta-niczny i pociągający byá
to uĞmiech.
Jego twarz znowu przybraáa wyraz surowoĞci. Najwy-raĨniej nie miaá zamiaru odpowiedzieü Sarze tym samym.
Sara w jednej chwili straciáa caáy rezon, aĪ coĞ jąĞcis-nĊáo w doáku. Czy naprawdĊ musi byü skazana na towa-rzystwo tego czáowieka przez caáe dwa
tygodnie? Zastana-wiaáa siĊ, jak teĪ mogáa wyglądaü osoba, która tak bardzo go uraziáa, odchodząc. Odniosáa bowiem wraĪenie, Īe El-den zostaá
zraniony przez kobietĊ i teraz demonstruje wszystkim paniom, Īe wcale nie są mu do szczĊĞcia po-trzebne. Ten typ ludzi jest zniechĊcający.
Samolot obniĪDá wysokoĞü i czuáo siĊ szpilki w uszach. Szybowali teraz tuĪ nad lustrem wody i prawie muskali ciĊĪkie, powolne fale. Jak okiem
siĊgnąü, nie widaü byáo nic poza bezkresem oceanu.
To siĊ chyba Ĩle skoĔczy, pomyĞlaáa. Twarz miaáa bla-dą i instynktownie chwyciáa komisarza za ramiĊ. Tego ro-dzaju bliskoĞci Elden jednak sobie
nie Īyczyá. Nie widziaá równieĪ tak dobrze jak ona, Īe lecą tuĪ nad powierzchnią wody. Uwolniá siĊ ostroĪnie, ale z wyraĨnym niesmakiem.
- Przepraszam - wymamrotaáa Sara, kiedy siĊ zoriento-waáa, co zrobiáa. - Ale zupeánie nie widzĊ Cejlonu. JeĞli tak dalej pójdzie, to za moment
EĊdziemy siĊ pluskaü w Oce-anie Indyjskim. Pilot musiaá siĊ chyba pomyliü, a moĪe to kompas albo inne urządzenie nawigacyjne jest niesprawne?
Elden coĞ odpowiedziaá, ale Sara z powodu zmiany ciĞnienia wáDĞnie przestaáa cokolwiek sáyszeü, nie wiedziaáa wiĊc, o czym mówiá. Zabrzmiaáo to
jednak niemiáo. Jak ona wytrzyma towarzystwo takiego mruka!
No, przynajmniej bĊdzie miaáa spokój i pozostanie wierna Erikowi.
7Ċskniáa za poczuciem bezpieczeĔstwa, które, jak wie-rzyáa, wáDĞnie Erik byá w stanie jej zapewniü. Jego ciepáe spojrzenia, ramiona, które by ją
objĊáy, i on sam, sáucha-jący zwierzeĔ samotnej dziewczyny. Byá mądry i Īyciowo doĞwiadczony, z pewnoĞcią by ją zrozumiaá. Przytulaáby i okazywaá, Īe
Vą sobie naprawdĊ bliscy i Īe nikt na Ğwie-cie tego nie zmieni.
Ona daáaby mu ciepáo, którego nie zaznaá w swoim zimnym, martwym maáĪHĔstwie.
Teraz ĪDáowaáa, Īe nie posáuchaáa Erika. Potrzebowaá jej w swojej samotnoĞci, pozbawiony serca ze strony wy-rachowanej Īony, Īądnej wyáącznie
luksusu i pieniĊdzy, kobiety wyzutej z uczuü dla tego wraĪliwego mĊĪczyz-ny. Nie, Sara nie miaáa zamiaru siĊ poddaü.
Przez moment przeniosáa siĊ w odlegáy Ğwiat i pogrąĪ\áa w marzeniach. Nagle drgnĊáa, powracając do rzeczy-wistoĞci.
Samolot przeleciaá ponad uciekającymi falami i nie wiadomo skąd za oknem pojawiá siĊ las palm. Maszyna zatoczyáa wielki krąg nad drzewami i
skierowaáa siĊ na lądowisko.
Wszyscy pasaĪerowie umilkli, wáącznie z rozgadanym sąsiadem Sary i Eldena. Siedziaá teraz z poszarzaáą twarzą i zaciskaá dáonie tak, Īe kostki aĪ
mu zbielaáy. Do Sary nie dochodziáy Īadne gáosy, ale moĪe to z powodu káucia w uszach.
Dwa, trzy lekkie uderzenia o páytĊ lotniska i juĪ wy-lądowali.
Alfred zdjąá kurtkĊ Sary z górnej póáki, po czym ru-szyli do wyjĞcia. Aha, wiĊc jednak wiedziaá, Īe moĪna od czasu do czasu okazaü odrobinĊ
uprzejmoĞci, pomyĞlaáa.
Uderzyáa ich fala nagrzanego, wilgotnego powietrza. RóĪnica, jaką odczuli, przylatując z listopadowej, zimnej Norwegii, byáa ogromna. W jednej
chwili dziewczyna zo-rientowaáa siĊ, Īe zarówno spodnie, jak i sweter są za ciep-áe, Elden takĪe od razu zrzuciá kurtkĊ. Gdy weszli do ha-li lotniska,
poĞpieszyli ku nim bosonodzy tragarze.
Czekaáa ich dáuga i szczegóáowa kontrola dokumen-tów: zatrzymywaáy ich róĪne barierki, odpowiadali na pytania, okazywali wizy, wreszcie
oczekiwali na bagaĪ. Rutynowa kontrola byáa tu bardziej czasocháonna i za-wiáa niĪ kontrola graniczna w ich kraju. Jeden z urzĊd-ników zerknąá najpierw
w paszport Eldena na stronĊ, gdzie wpisano zawód, a potem podniósá pytająco wzrok.
- Urlop - odpará, wskazując przy tym na SarĊ jakby na potwierdzenie swych sáów.
UrzĊdnik uĞmiechnąá siĊ przyjacielsko i przepuĞciá oboje.
_ WeĨmiemy taksówkĊ - oĞwiadczyá Elden, kiedy juĪ wydostali siĊ z táumu na lotnisku i wyszli na zewnątrz, gdzie panowaá jeszcze wiĊkszy táok. Staáy
tu rzĊdy au-tobusów i biegaáy setki ludzi.
_ Nie bĊdziemy siĊ przyáączaü do grupy wycieczko-wej, oni udają siĊ w innym kierunku.
OdetchnĊli, oddalając siĊ od niesympatycznego i pod-pitego towarzysza podróĪy.
Sara dreptaáa tuĪ za komisarzem, ale nie czuáa siĊ zbyt pewnie. Przyglądaáa mu siĊ z tylu - prezentowaá siĊ bar-dzo dobrze, aĪ do chwili gdy
spojrzaáo siĊ na jego ponurą twarz. Ta twarz nie budziáa odrobiny sympatii.
_ Gdzie siĊ teraz udamy?
- Do Negombo - odpará i zatrzymaá taksówkĊ, która wy-daáa siĊ mu znoĞna. - O ile wiem, to maáa rybacka miejsco-woĞü. Do hotelu Sea Dragon -
zwróciá siĊ do kierowcy.
RozpoczĊáa siĊ niezwykáa podróĪ. Sara siedziaáa, obser-wując z zapartym tchem drogĊ i caáą okolicĊ. Tutaj, zdaje siĊ, samochody jeĨdziáy lewą
stroną, ale na razie nie mog-áa siĊ zorientowaü, czy istotnie tak byáo. Taksówka przepy-chaáa siĊ, trąbiąc co chwila, przez táumy ludzi, dziesiątki
bezpaĔskich psów, prosiąt, krów i woáów, kur, a czasem nawet sáoni. Nikt nie przejmowaá siĊ autami, kierowcy uĪywali klaksonu, Īeby sobie utorowaü
drogĊ. Powstawaá nieopisany chaos. Na szczĊĞcie samochodów nie jeĨdziáo zbyt duĪo. Po obu stronach drogi, miĊdzy palmami, staáy domy, a raczej
proste chaáupinki, przez które widaü byáo wszystko na wylot. Mijali zaniedbane zagrody, piĊkne bun-galowy oraz starannie utrzymane, bajecznie
kwitnące ogro-dy; wszystko przeplataáo siĊ ze sobą. Czarujące, byle jak odziane dzieciaki machaáy w kierunku taksówki ze Ğmie-chem i radoĞcią mimo
wielkiej biedy, w jakiej Ī\áy.
Sara takĪe machaáa im rĊNą.
- Jakie to wspaniaáe! - zawoáDáa entuzjastycznie. - Za-czynam siĊ cieszyü z tej podróĪy.
- PamiĊtaj, Īe to nie jest zwykáa wycieczka - zauwa-Ī\á zimno Elden.
Potwór, który potrafi zdáawiü najmniejszą radoĞü!
SkrĊcili w ulicĊ Nadmorską, jak wyjaĞniá kierowca, i za-raz poczuli zapachy z nabrzeĪa. Byáa to ulica peána turys-tów, wáDĞciciele maáych sklepików
powywieszali na ze-wnątrz wzorzyste tkaniny i barwne maski. Po drugiej stro-nie, pomiĊdzy prostymi rybackimi chatami a koáyszącymi siĊ palmami,
znajdowaáy siĊ niewysokie budynki hoteli.
- Sea Dragon - zakomunikowaá kierowca i zahamo-waá ostro.
Hotel wyglądaá przyjemnie, sprawiaá wraĪenie cháod-nego. Nie opodal szumiaá ocean. W recepcji Alfred rzeká szybko do Sary:
- Zapytaj siĊ o pokój twojego wuja. Ja nie mogĊ tego zrobiü, to moĪe wzbudziü podejrzenie.
Sara pojĊáa go w lot. PoniewaĪ w pobliĪu nie znajdo-wali siĊ Skandynawowie, zapytaáa recepcjonistĊ, czy Hakon Tangen juĪ przyjechaá.
- ChwileczkĊ, sprawdzĊ. Tak, mieszka w pokoju nu-mer siedem.
- Czy zjawiá siĊ sam...?
- Wynająá caáy pokój dla siebie. ProszĊ, oto paĔstwa klu-cze. Numer szesnaĞcie, na parterze po prawej stronie.
Tragarz - wziąá bagaĪe i podreptaá dáugim, wyáRĪonym kamieniami tarasem biegnącym wzdáXĪ caáego skrzydáa. Znajdujące siĊ tu pokoje miaáy widok
na morze.
Sara wskazaáa na tablicĊ z numerami pokojów i zau-waĪ\áa cicho:
- On teĪ mieszka na parterze.
- Najbardziej wysuniĊty pokój, jak sądzĊ - zamruczaá w odpowiedzi Elden. - Spróbujemy siĊ zorientowaü, który to.
Kiedy dotarli do swojego pokoju, tragarz otworzyá drzwi i odszedá.
Niepewnie weszli do Ğrodka.
Pokój byá bardzo przyjemny, jakkolwiek duĪo skro-mniejszy niĪ te, do których przyzwyczajeni są mieszkaĔ-cy Europy. Byáa tu zarówno garderoba, jak
i oddzielna áa-zienka. Zamiast wanny - prysznic z ciepáą wodą.
Sara z ulgą stwierdziáa, Īe áyĪka są odsuniĊte od sie-bie. Pod sufitem zamocowano moskitiery.
Alfred podszedá do drzwi prowadzących na werandĊ i obejrzaá je uwaĪnie.
- Zasuwa na dole jest zniszczona, za to zamek w po-rządku. PamiĊtaj, Īeby drzwi zawsze byáy zamkniĊte. Prowadzą prosto do ogrodu, wiĊc kaĪdy
mógáby tu bez trudu wejĞü.
Pierwszy raz zwróciá siĊ do Sary przez ty, ale sposób, w jaki to uczyniá, nie zachwyciá jej. W ogóle nie podo-baáo jej siĊ caáe przedsiĊwziĊcie i
okropnie baáa siĊ ich „wspólnego” mieszkania. Czuáa to tym bardziej, Īe te-raz pozostali sam na sam.
Elden wyszedá na werandĊ, Sara podąĪ\áa za nim.
RzeczywiĞcie, od ogrodu dzieliáo ich zaledwie kilka kroków. Kamienny taras ciągnąá siĊ takĪe z tej strony wzdáXĪ caáego hotelu aĪ do skrzydáa
recepcyjnego. Za ogrodem, w którym rosáo mnóstwo pnących roĞlin o róĪ-nobarwnych kwiatach, rozciągaáa siĊ plaĪa, podmywana co chwila przez fale.
Byáo póĨne popoáudnie, a mimo to panowaá upal. Skandynawowie nie nawykli do takich temperatur.
Komisarz ruszyá powoli w kierunku ogrodu i ogarnąá pozornie obojĊtnym spojrzeniem caáy hotel. Sara wie-dziaáa jednak, Īe patrzy bardzo uwaĪnie.
Wiedziaáa, Īe przyglądaá siĊ pokojowi numer siedem. Po chwili wróciá i oboje weszli do Ğrodka.
- Do jego pokoju jest stąd doĞü daleko - zakomuniko-waá. - Wszystkie pokoje na wyĪszych piĊtrach mają bal-kony z wysokimi balustradami, a nie
-
-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]