[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KRWAWY KANTYK
ANNE RICE
Przekład
Paweł Korombel
DOM WYDAWNICZY REBIS
Poznań 2007
Tytuł oryginału
Blood Canticle
Copyright © 2003 by Anne O'Brien Rice
Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd.,
Poznań 2007
Redaktor
Katarzyna Raźniewska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki
Zbigniew Mielnik
Fotografie na okładce
© Ted Streshinsky/Hearst Castle/CA Park Service/CORBIS
© Robert Holmes/CORBIS
Wydanie I
ISBN 978-83-7510-020-4
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 0-61-867-47-08, 0-61-867-81-40; fax 0-61-867-37-74
e-mail: rebis@rebis.com.pl
www.rebis.com.pl
Skład ZAPIS
Gdańsk, Tel. 0-58-347-64-44
Stanowi Rice’owi
(1942–2002)
…miłości mojego życia
Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej,
a serce twoje niech się rozwesela za dni młodości twojej.
I chodź drogami serca swego,
i za tym, co oczy twe pociąga;
lecz wiedz, że z tego wszystkiego
będzie cię sądził Bóg!
Księga Koheleta*
Spis treści
1Chcę być świętym. Chcę zbawiać dusze milionami. Chcę czynić dobro jak świat długi i szeroki. Chcę zwalczać zło! Chcę, żeby moje posągi stały w każdym kościele. Mam na myśli figury naturalnej wielkości, metr osiemdziesiąt z hakiem, włosy blond, oczy niebieskie…
Zaraz, zaraz.
Wiesz, z kim masz do czynienia?
Bo może jesteś moim nowym czytelnikiem i nigdy o mnie nie słyszałeś?
No, jeśli tak, to pozwól, że ci się przedstawię, bo co jak co, ale autoprezentacja na początku każdej książki to dla mnie największa frajda.
Jestem Lestat, najpotężniejszy, najurokliwszy wampir, jakiego ziemia nosiła, nadprzyrodzone zjawisko liczące sobie dwieście lat, ale na wieczność utrwalone w postaci dwudziestolatka o takich rysach i takiej figurze, że można skonać - tu i teraz. Jestem nieskończenie zaradny i nieodparcie czarujący. Śmierć, choroby, czas, grawitacja nic dla mnie nie znaczą.
Mam tylko dwóch wrogów: światło słońca, ponieważ trafiony jego promieniami padam bez życia, i sumienie. Innymi słowy, jestem skazany na wieczną noc i wieczną pastwę wyrzutów sumienia, udręczony krwi poszukiwacz.
Czy słysząc takiego ktosia, można się mu oprzeć?
Zanim pobiegniemy w głąb ogrodu mojej wyobraźni, zapewniam cię jeszcze, że:
Cholernie dobrze wiem, jak być w pełni rozwiniętym, postrenesansowym, postdziewiętnastowiecznym, postmodernistycznym, postpopularnym pisarzem. Dekonstruować to nie ze mną, skarbie. Z tego wniosek, że ode mnie dostaniesz powieść jak się patrzy - z początkiem, środkiem i zakończeniem. Sięgając po mój produkt, możesz liczyć na wątek, krwiste (tak!) postaci, napięcie, pełny pakiet.
Ze mną będzie ci jak w raju. Więc wyluzuj i łykaj stronkę za stronką. Nie pożałujesz. Myślisz, że nie pożądam nowych czytelników? No, to się dowiedz, skarbie, że na drugie imię mam „Pożądliwy”. Muszę cię mieć!
Ponieważ jednak robimy sobie krótką przerwę od tego mojego idée fix, jakim jest bycie świętym, dajcie mi powiedzieć parę słów moim zaprzysięgłym zwolennikom. A wy, świeżo przybyli chłopcy i dziewczęta, dołączcie. Na pewno dacie radę. Czemu miałbym wam utrudniać życie? To jakbym strzelał sobie samobójczą bramkę, no nie?
Teraz do tych, którzy mnie wielbią. Wiecie… milionów.
Podobno chcecie się dowiedzieć, co u mnie słychać… Wtykacie herbaciane róże w kraty mojej rezydencji w Nowym Orleanie, zostawiacie liściki w stylu: „Lestacie, odezwij się. Wyczaruj nam nową książkę. Lestacie, uwielbiamy «Kroniki wampirów». Lestacie, czemu nie dajesz znaku życia? Lestacie, błagamy, wróć”.
Ale że was zapytam, wielbiciele ukochani (tylko się nie zatratujcie z odpowiedzią), co się, do jasnej cholery, stało, kiedy dostaliście Memnocha? Hmm? To ta ostatnia część „Kronik wampirów” spisana przeze mnie w pierwszej osobie.
Och, kupiliście ją, nie narzekam, moi czytelnicy ukochani. Więcej, nakład pobił na głowę całą resztę Kronik; szczególik może prostacki, ale wymowny. Czy jednak przyjęliście Memnocha w waszych sercach? Czy go zrozumieliście? Czy sięgnęliście po niego po raz drugi? Czy uwierzyliście w to, co w nim stoi?
Byłem na dworze Boga Wszechmogącego i w niezgłębionych otchłaniach Zatracenia, chłopcy i dziewczęta, i powierzyłem wam moją spowiedź, do ostatniego jęku zagubienia, nędzy i rozpaczy, bo założyłem, że lepiej niż ja zrozumiecie, dlaczego uciekłem przed tą przerażającą możliwością, żeby naprawdę zostać świętym, a wy co na to? Kręciliście nosem!
„Gdzie Lestat, gdzie nasz wampir?!”
Tylko to was interesowało. Gdzie Lestat w jego szykownym fraczku, odsłaniający w uśmiechu igiełki kłów, przemierzający w oficerkach pretensjonalnie wystawny świat podziemia waszych mrocznych i modnie skrojonych metropolii, szczelnie wypakowanych wijącymi się ofiarami, z których większość zasługuje na wampiryczny pocałunek, gdzie ten Lestat? Tylko to wam było w głowie!
Gdzie Lestat, zabójczy złodziej krwi i kat dusz, Lestat mściciel, Lestat przebiegły, Lestat… hm… no, żeby tak nie skłamać… Lestat Wspaniały.
Oooch, to jest jazda, Lestat Wspaniały. To dla mnie odpowiedni tytuł w tej książce. Jestem, jak się dobrze nad tym zastanowicie, wspaniały. I chyba jasne, że ktoś musiał to głośno powiedzieć. Ale wróćmy jeszcze do waszych wydziwiań na temat Memnocha.
„Nie chcemy nędznych popłuczyn po szamanie z Bożej łaski!”, powiedzieliście. Chcemy naszego bohatera. Gdzie jego klasyczny harley? Niech kopnie rozrusznik i z rykiem przemknie przez ulice i zaułki dzielnicy francuskiej. Niech wiatr rozniesie jego śpiew do wtóru muzyki przez minisłuchawki, niech zdejmie fiołkowe okulary, niech rozpuści blond loki.
No, spoko, aha, niczego sobie obrazek. Pewnie. Nie odstawiłem harleya do dilera. I tak, uwielbiam fraczki, wciąż je zamawiam; w tych sprawach nie usłyszycie ode mnie żadnych sprzeciwów. I oficerki na glans, zawsze. Chcecie wiedzieć, co teraz noszę?
Nie powiem!
No, chyba że później.
Ale pogłówkujcie trochę nad tym, co chcę wam przekazać.
Ja podsuwam wam pod nos metafizyczną wizję stworzenia świata i wieczności, całą (mniej więcej) historię chrześcijaństwa i furę medytacji na temat najwznioślejszych chwil kosmosu i co w zamian słyszę? „A co to niby za powieść? Kto ci kazał się pakować do nieba i do piekła?! Masz być kabaretowym czartem!”
Mon Dieu! Żyć się odechciewa! Mówię poważnie i nie zatykajcie sobie uszu. Choćbym nie wiem jak was kochał, choćbym nie wiem jak was potrzebował, choćbym nie wiem jak bardzo nie mógł bez was żyć, to co to za życie!!!
No, śmiało, wywalcie tę książkę. Oplujcie mnie. Obrzućcie błotem. Śmiało. Wyrzućcie z waszej intelektualnej orbity. Wyrzućcie z waszych plecaczków. Ciśnijcie do kosza na lotnisku. Zostawcie mnie na ławce w Central Parku!
Co mnie to obchodzi?
Nie. Nie chcę, żebyście to zrobili. Nie róbcie tego.
NIE RÓBCIE!
Chcę, żebyście przeczytali każdą stroniczkę, którą napisałem. Niech moja proza was otuli. Wypiłbym waszą krew, gdybym mógł, i przypiął was do każdego wspomnienia, które we mnie żyje, każdego uderzenia serca, otoczki skojarzenia, chwilowego triumfu, błahej porażki, mistycznej chwili kapitulacji. I, niech będzie, zaraz się na tę okazję ubiorę. Czy kiedykolwiek nie byłem ubrany stosownie do okazji? Czy ktokolwiek wyglądał lepiej w łachmanach niż ja?
Eeech.
Nienawidzę mojej poetyki!
Co to za draństwo, że choćbym czytał książki wagonami, to i tak płodzę rzygowiny?!
Oczywiście, jak ktoś ma obsesję mojego kalibru i rodzaju, to chce nawiązać kontakt z każdym czytelnikiem i marzy, żeby jego książki były czytane i w barakach, i bibliotekach uniwersyteckich, więc taki efekt być musi. Jasne, nie? Mogę chłonąć kulturę i sztukę wszystkimi porami, ale ulubieńcem elit nigdy nie będę. Nie wpadliście na to?
Kolejne eeech.
Zbyt wiele od siebie wymagam! Motor duszy wibrujący na najwyższym biegu, ot, los myślącego wampira. Powinienem być gdzieś tam, wykańczać jakiegoś marnego typa, zlizywać jego krew jak lody z patyka. A ja nie. Książkę piszę.
To dlatego nie ma takich zasobów bogactwa i władzy, które mogłyby na długo mnie ukoić. Jestem piłeczką tańczącą w fontannie desperacji. Przecież to wszystko może nie mieć znaczenia. Te wykwintne francuskie mebelki z okuciami ze złoconego brązu i skórzanymi wstawkami tak naprawdę mogą się nie liczyć w wielkim planie stworzenia. Desperacja może cię dopaść i w komnatach pałacu, i rotacyjnej kawalerce. O trumnie nie wspominając! Ale daj sobie spokój z trumną, skarbie. Już nie jestem trumiennym wampirem, jak się to mówi. To bzdura. Chociaż nie twierdzę, że nie lubiłem tak sypiać, bynajmniej. Pod pewnymi względami nic nie może się równać z hardcore’owym posłaniem… ale co to ja…?
Ach, tak, już do tego przechodzimy, tylko…
Proszę, zanim poruszymy sprawy istotne, pozwólcie mi się wyżalić, wyliczyć szkody, które konfrontacja z Memnochem wyrządziła mojej psyche.
Teraz skupcie się wszyscy czytelnicy, nowi i starzy.
Zaatakowały mnie boskie siły, widzialne i niewidzialne! Mówi się na to „dar wiary”, a ja wam mówię, że to bardziej przypominało samochodowe bum! Doznałem gwałtu na psychice. Być w pełni dojrzałym wampirem po tym, jak się zobaczyło ulice nieba i piekła, to ciężki kawałek chleba. I wy, chłopaki, powinniście mi dać trochę metafizycznego luzu.
Od czasu do czasu dopada mnie pragnienie, żeby NIE CZYNIĆ WIĘCEJ ZŁA!
Nie odpowiadajcie mi wszyscy naraz: „A my chcemy, żebyś był czarnym charakterem, obiecałeś!”
Kojarzę. Kojarzę. Ale zrozumcie, nacierpiałem się, że głowa mała. Jakaś sprawiedliwość mi się należy.
I oczywiście, nie od dziś wiadomo, że jestem naprawdę niezły w czynieniu zła. Jeśli jeszcze nie umieściłem tego na koszulce, umieszczę. Tak naprawdę to nie chcę pisać niczego, czego nie można by tam umieścić. Tak naprawdę chciałbym pisać tylko na koszulkach. Tak naprawdę to chciałbym pisać całe powieści na koszulkach. Tak, żebyście, chłopaki, mogli mówić: „Ja noszę rozdział ósmy Lestata, to mój ulubiony; ach, widzę, ty nosisz szósty…”
„A ja od czasu do czasu noszę…” Och, przestań!
CZY NIE MA OD TEGO UCIECZKI?
Zawsze musisz szeptać mi do ucha, co?
Wlokę się Pirates’ Alley, męt okryty moralnie niestrzepywalnym kurzem, a ty wyskakujesz mi pod bokiem i mówisz: „Lestacie, obudź się”, a ja okręcam się na pięcie, i wiuuu, jak Superman wpadam do pierwszej lepszej, najzwyklejszej budki telefonicznej i proszę! Jestem, przyodziany od stóp do głów, znowu w aksamitach, i łapię cię za gardło. Jesteśmy w sieni katedry (a niby gdzie miałem cię zawlec? Nie chcesz umrzeć na poświęconej ziemi?) i błagasz mnie o to przez całą drogę; uuups! zagalopowałem się, to miał być łyczek, nie mów, że nie ostrzegałem. Ale że się spytam. Ostrzegałem? Czy nie?!
W porządku, okej, uhm, dajmy temu spokój, i co z tego, nie załamujmy rąk, pewnie, pewnie, dajmy sobie siana, nie ma o czym mówić, odłóżmy to, hę?
Poddaję się. Oczywiście, że będziemy się tu tarzać w czystej nieprawości!
I kim ja jestem, żeby się wypierać swojego powołania? Zaprzeczać temu, że jestem katolickim gadułą par excellence? Chodzi o to, że „Kroniki wampirów” to MÓJ pomysł, i tylko wtedy NIE JESTEM potworem, kiedy się do was zwracam, i zresztą dlatego to piszę, to znaczy, potrzebuję was, nie mogę bez was oddychać. Bez was jestem bezradny…
…I wróciłem!, eeech, brrr, ha–ha–ha, dana–dana i jestem niemal gotowy wziąć w swoje ręce konwencjonalne ramy tej powiastki I skleić je niezawodnym klejem skazanej na sukces narracji. Wszystko będzie się trzymało kupy, przysięgam wam na zjawę mojego nieżyjącego ojca. Technicznie biorąc, w moim świecie nie ma czegoś takiego jak dygresja. Wszystkie drogi prowadzą do mnie.
Cisza.
Pauza.
Zanim przeskoczymy do czasu teraźniejszego, pozwólcie mi na skromny odlot. Bez tego nie dam rady. Nie samym wdziękiem i czarem Lestat żyje, chłopcy i dziewczęta, nie widzicie tego? Nic na to nie poradzę.
A tak w ogóle, jak nie macie siły tego czytać, to od razu hop!, do następnego rozdziału. Śmiało, biegusiem!
Natomiast dla tych, którzy mnie naprawdę kochają, którzy chcą zrozumieć każdy niuans czekającej ich opowieści, mam zaproszenie. Chodźcie ze mną. Proszę, czytajcie:
Chcę być świętym. Chcę zbawiać dusze milionami. Chcę czynić powszechne dobro. Chcę mieć swoje gipsowe posągi w każdym kościele na całym świecie. Oto ja, sto osiemdziesiąt centymetrów wysokości, szklane niebieskie oczy, długa szata z purpurowego aksamitu, głowa pochylona, rozchylam dłonie wyciągnięte ku wiernym, którzy modlą się, dotykając moich stóp.
„Lestacie, ulecz mnie z raka, znajdź mi okulary, pomóż mojemu synowi rzucić narkotyki, spraw, żeby mąż mnie kochał”.
W Meksyku młodzieńcy przychodzą do drzwi seminarium, ściskając w rękach moje posążki, podczas gdy matki łkają przede mną w katedrze: „Lestacie, uratuj moje maleństwo. Lestacie, uwolnij mnie od bólu. Lestacie, ja chodzę! Patrzcie, posąg się rusza, widzę łzy!”
Handlarze narkotyków w Bogocie składają przede mną broń. Mordercy padają na kolana, szepcząc moje imię.
W Moskwie patriarcha trzyma w ramionach kalekiego chłopca i bije pokłony przed moim wizerunkiem. Chłopiec odzyskuje władzę w rękach i nogach. We Francji za moim wstawiennictwem tysiące wracają do Kościoła, ludzie szepczą, stając przede mną: „Lestacie, pogodziłem się z moją siostrą złodziejką. Lestacie, odsunąłem się od grzesznej kochanki. Lestacie, obnażyłem machinacje nieuczciwego banku, pierwszy raz od lat jestem na mszy. Lestacie, idę do zakonu i nic mnie nie powstrzyma”.
W Neapolu po wybuchu Wezuwiusza rusza procesja z moim posągiem i ratuję nadmorskie osady przed zalaniem lawą. W Kansas City tysiące studentów suną rzędem przed moim posągiem i ślubują, że będą uprawiać tylko bezpieczny seks albo wcale. Moje imię jest wzywane w wyjątkowej intencji podczas mszy w Europie i Ameryce.
W Nowym Jorku grupa naukowców ogłasza całemu światu, że dzięki mojemu wstawiennictwu udało się stworzyć bezwonny, bezsmakowy, nieszkodliwy narkotyk, po którym ma się odlot jak po kokainie i heroinie razem wziętych i który będzie ogólnie dostępny i całkiem legalny! Koniec z handlem narkotykami raz na zawsze!
Na te wieści senatorzy i kongresmani łkają i padają sobie w objęcia. Mój posąg natychmiast zostaje wstawiony do narodowej świątyni, waszyngtońskiej katedry Świętych Piotra i Pawła.
Wszędzie powstają hymny na moją cześć. Nabożne wiersze. Opis mojego świątobliwego życia (kilkadziesiąt stron) pełen barwnych ilustracji rozchodzi się w dziesiątkach milionów egzemplarzy. Ludzie tłoczą się przed nowojorską katedrą Świętego Patryka, by składać do koszyków karteczki z prośbami.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]