[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TANYA HUFF
CENA KRWI
ROZDZIAŁ 1
Ian wcisnął dłonie głęboko w kieszenie i zerknął spode łba na pusty peron metra. Ręce mu skostniały,
miał najgorszy ze wszystkich możliwych złych humorów, za to nie miał pojęcia, czemu zgodził się
spotkać z Coreen w jej mieszkaniu. Ogólnie rzecz biorąc, teren neutralny byłby lepszym pomysłem,
Ian przesunął chmurne spojrzenie na podświetlany zegar zwisający z sufitu. 12:17. Trzynaście minut,
żeby dostać się z Eglinton West na stację Wilson, sześć przecznic do pokonania autobusem i jeszcze
trzy biegiem. Niewykonalne.
„Spóźnię się. Ona się wkurzy. I to tyle, jeśli chodzi o naszą szansę na pogodzenie". Westchnął. Na-
mówienie jej na to spotkanie kosztowało go dwugodzinną sprzeczkę przez telefon. Podtrzymywanie
związku z Coreen bywało czasochłonne, ale z całą pewnością nie nudne. Boże, ta kobieta to dopiero
miała temperament... Jego usta odruchowo wygięły się w uśmiechu. Druga strona tego medalu spra-
wiała, że warto było znosić wieczną karuzelę, Ian
uśmiechnął się szerzej. Coreen miała sporo krzepy jak na kogoś o wzroście niewiele ponad półtora
metra.
Ponownie zerknął na zegar.
Gdzie, do diabła, był ten pociąg?
12:20.
„Bądź o 12:30 albo daj sobie spokój", powiedziała, kompletnie ignorując fakt, że w niedziele Przed-
siębiorstwo Transportowe Toronto, wszechobecne TTC, drastycznie zmniejszało liczbę połączeń i mu-
siałby mieć szczęście, by o tej godzinie załapać się na ostatnie.
Ale patrząc na to z innej, jaśniejszej strony - Ian dotrze na miejsce dopiero nocą, a że oboje o ósmej
rano mieli zajęcia, będzie musiał przenocować u Coreen. Westchnął. Jeśli ona w ogóle wpuści mnie
do
środka..."
Przeszedł się na południowy kraniec peronu i zajrzał do tunelu. Ani śladu świateł, ale na twarzy
poczuł powiew wiatru, który zwykle oznaczał, że pociąg jest już niedaleko. Odwrócił się, kaszląc.
Śmierdziało, jakby coś tam zdechło. Jak w wiejskim domku, kiedy mysz gnije wewnątrz ściany.
- Wielka Mysibaba - mruknął, pocierając pięścią nos. Odór dotarł do jego płuc, a on znowu zakaszlał.
Umysł płatał mu dziwne figle. Teraz, kiedy już poczuł ten smród, miał wrażenie, że przybiera on na
sile.
I wtedy usłyszał dźwięk, który mógł być tylko odgłosem kroków dochodzących z tunelu, z ciemności.
Wolnych kroków, nie takich jak pracownika spieszącego się. żeby po nadgodzinach zdążyć na pociąg,
albo bezdomnego szukającego bezpiecznego kąta. Wolne, ciężkie kroki kierujące się w stronę jego
pleców.
Ian z radością powitał paniczny strach, który sprawił, że serce zabiło mu mocniej, a oddech uwiązł w
gardle. Doskonale wiedział, że kiedy się odwróci i spojrzy, wyjaśnienie okaże się banalne. Zamarł
więc i rozkoszował się nieznanym, póki pozostawało nieznane, zadowolony z wywołanej strachem fali
adrenaliny, dzięki której wszystkie zmysły wyostrzały się, a sekundy wydawały długie jak godziny.
Nie odwrócił się, póki kroki nie pokonały sześciu schodków prowadzących na peron.
A wtedy było już za późno. Ledwie zdążył krzyknąć.
Wysiadając z autobusu i wchodząc na stację metra w Eglinton, Vicki Nelson wcisnęła podbródek w
kołnierz płaszcza. Może i był kwiecień, ale wciąż wilgotny, zimny i bez śladu wiosny.
- No cóż, to była katastrofa - stwierdziła. Starszy pan, który wysiadł z autobusu tuż za nią, wydał z
siebie jakiś pytający dźwięk. Spojrzała na niego obojętnie, a potem przyspieszyła kroku. „Więc nie
tylko jestem marnym towarzyszem, tak podenerwowanym, że aż strach ze mną porozmawiać, ale w
dodatku gadam do siebie". Westchnęła. Lawrence był przystojny, ale nie w jej typie. Odkąd osiem
miesięcy temu odeszła z policji, nie spotkała jeszcze takiego mężczyzny. „Powinnam była to
przewidzieć, kiedy zgodziłam się umówić z kimś atrakcyjniejszym od siebie. Nie wiem, czemu się
zgodziłam".
To nie do korka prawda. Zgodziła się, bo była sa-motna. Doskonale o tym wiedziała - ale nie miała
zamiaru się przyznawać.
W połowie pierwszych schodów prowadzących na południowy peron usłyszała krzyk. Czy raczej
półkrzyk, nagłe zdławiony. Jednym susem znalazła się na pierwszym podeście. Z miejsca, gdzie stała,
widziała przez szybę tylko połowę każdego peronu i żadnych śladów wskazujących, z której strony
nadciągały kłopoty. Ale południowy peron był bliżej.
Pokonując naraz dwa, trzy schodki, darła się:
- Wezwijcie policję!!! - Nawet jeśli nikt jej nie słyszał, mogła przynajmniej odstraszyć to coś, co
spowodowało krzyk.
Dziewięć lat na służbie i nigdy nie musiała użyć broni. A teraz bardzo była jej potrzebna. Dziewięć lat
na służbie i nigdy nie słyszała takiego krzyku.
„Gdzie ty, do diabła, idziesz?" - pojękiwała racjonalna część jej umysłu. „Nie masz broni! Nie masz
wsparcia! Nie masz pojęcia, co tam się dzieje! Osiem miesięcy bez służby i już zapomniałaś wszystko,
czego cię uczyli! Co ty, do cholery, chcesz udowodnić?"
Vicki zignorowała ten głos i parła naprzód. Może i próbowała coś udowodnić. I co z tego.
Kiedy wypadła na peron, natychmiast się zorientowała, że wybrała ten niewłaściwy, i przez chwilę
była z tego bardzo zadowolona.
Ogromna ilość krwi - szerokie czerwone strumienie i drobne karmazynowe kropelki - rozbryznę-ła się
łukiem po wyłożonych pomarańczową glazurą ścianach stacji. Na podłodze, z szeroko otwartymi
oczami i ustami i kompletnie zmasakrowanym gardłem, leżał młody mężczyzna. Nie: ciało młodego
mężczyzny. Niedawno zjedzony obiad stanął Vicki w gardle, ale zdobyte podczas wielu śledztw w
sprawie zabójstw opanowanie pomogło jej go z powrotem przełknąć.
Wiatr w tunelu przyspieszył i usłyszała nadjeżdżający z północy pociąg. Był blisko.
Słodki Jezu, tylko tego brakowało. Całkiem prawdopodobne, że o 12:35 w niedzielną noc pociąg bę-
dzie całkiem pusty, nikt nie wysiądzie i nie zauważy
ciała ani rozbryzgów krwi na ścianach na południowym końcu północnego peronu. Ale biorąc pod
uwagę, jak działał współczesny świat, było o wiele bardziej prawdopodobne, że z ostatniego wagonu
wyjdzie grupa dzieci i maleńka staruszka o słabym sercu i spojrzą prosto w wytrzeszczone oczy i
otwarte w niemym krzyku usta świeżego trupa.
Zostało tylko jedno rozwiązanie.
Ryk pociągu wypełnił stację, kiedy Vicki z bijącym mocno sercem i szumem adrenaliny w uszach
zeszła na południowe tory. Drewniane przejście nad szynami było zbyt daleko, prawie na środku linii
betonowych filarów, wiec skoczyła nad nimi, starając się nie myśleć, ile z milionów woltów płynących
w tym czymś wystarczy, by zmienić ją w węgiel. Chwiała się przez chwilę na krawędzi podkładu,
przeklinając swój długi płaszcz i żałując, że nie włożyła kurtki, a potem, chociaż wiedziała, że to naj-
głupsza rzecz, jaką może zrobić, spojrzała prosto na nadjeżdżający pociąg.
Czemu był tak blisko? Światło oślepiało, łoskot ogłuszał. Zamarła niczym zahipnotyzowana, pewna,
że jeśli się poruszy, upadnie, a metalowe koła bestii pokroją ją na kawałeczki.
I wtedy coś wzrostu człowieka zamigotało w północnym tunelu. Nie dostrzegła wiele, tylko rozma-
zany cień, ciemną plamę w świetle reflektora pociągu, ale wyrwało ją to z oszołomienia i pozwoliło
pokonać resztę torów.
Żwir chrzęścił jej pod stopami, metal drgał, aż wreszcie sięgnęła rękami skraju peronu i podciąg-
nęła się. Świat wypełniły dźwięki i światła, a coś delikatnie otarło się o jej podeszwę.
Ręce miała lepkie od krwi, ale nie swojej i w tej chwili tylko to się liczyło.
Zanim pociąg się zatrzymał, narzuciła na ciało swój płaszcz i wyciągnęła legitymację.
Maszynista wystawił głowę.
Vicki machnęła w jego kierunku skórzaną okładką i warknęła:
- Zamknąć drzwi! Już!
Drzwi, jeszcze nie do końca otwarte, zamknęły się.
Dopiero kiedy maszynista ponownie wystawił głowę, przypomniała sobie, że ma oddychać.
- Wezwij policję przez radio - poleciła. - Powiedz im. że to 10-33, nieważne, co to znaczy! -
uprzedziła
pytanie. - Oni wiedzą! I nie zapomnij im powiedzieć gdzie. - Ludzie w nagłych sytuacjach robili
głupsze rzeczy. Kiedy maszynista schował się z powrotem do pociągu, spojrzała na okładkę i
westchnęła, palcem wskazującym popychając okulary w górę nosa. Legitymacja prywatnego
detektywa w takich wypadkach nie znaczyła absolutnie nic, ale ludzie reagowali na władzę, nie na
drobiazgi.
Odsunęła się od ciała. Z bliska zapach krwi i ury-ny - dżinsy chłopaka były z przodu mokre - prze-
dzierał się przez metaliczne zapachy metra. Samotna twarz wyjrzała przez okno najbliższego wagonu.
Vicki prychnęła w jej kierunku i przygotowała się na czekanie.
Po niecałych trzech minutach z ulicy dobiegł ją
słaby dźwięk syren. Prawie się rozpogodziła. To były najdłuższe trzy minuty jej życia.
Spędziła je na myśleniu, dodając do siebie rozbryzg krwi i ułożenie ciała. Wynik tego działania nie
przypadł jej do gustu.
Z tego, co wiedziała, nic nie mogło zadać pojedynczego ciosu wystarczająco mocno, żeby przedrzeć
się przez ciało jak przez chusteczkę higieniczną, nie pozostawiając ofierze czasu na obronę. Nic. Ale
coś to zrobiło.
I było w tunelach.
Vicki przechyliła się, aż zdołała zajrzeć w mrok za ostatnim wagonem. Włosy na karku stanęły jej
dęba. Zastanawiała się, co kryją cienie. Dostała gęsiej skórki, i to nie tylko z powodu chłodu. Nigdy
nie uważała się za specjalnie obdarzoną fantazją, wie-
działa, że zabójca już dawno uciekł, ale coś w tym tunelu było.
Charakterystyczny stukot policyjnych butów wyrwał ją z zamyślenia. Ręce trzymała z dala od siebie.
Policjanci wezwani do brutalnego morderstwa, znajdując nad zwłokami kogoś umazanego krwią,
mogli dojść do pochopnych wniosków.
W kilka minut zapanował chaos, ale na szczęście czterech z sześciu funkcjonariuszy słyszało o „Wik-
torii Nelsona" i po wymianie przeprosin i wytłumaczeń zabrali się do pracy.
- ...mój płaszcz na ciele, kazałam maszyniście wezwać policję i czekałam. - Vicki patrzyła, jak
funkcjonariusz West z zapałem bazgrze w swoim służbowym notatniku, i skryła uśmiech. Pamięta-
ła, jak to jest być młodym i pełnym zapału. Prawie. Kiedy podniósł wzrok, skinęła w stronę ciała i za-
pytała: - Chce pan zobaczyć?
- O nie! - Po chwili dodał, odrobinę zakłopotany: - To znaczy nie powinniśmy niczego ruszać przed
przyjazdem tych z zabójstw.
Wydział zabójstw. Żołądek Vicki skurczył się, a dobry nastrój znikł. Zapomniała, że nie ona tu rządzi.
Nie była nikim więcej niż świadkiem - pierwszym na miejscu zbrodni, i to tylko dlatego, że zrobiła
parę naprawdę głupich rzeczy, by się tu dostać. Z powodu mundurów czuła się jak dawniej, ale za-
bójstwa... jej wydział. Nie, już nie jej. Wierzchem nadgarstka poprawiła okulary.
Przyłapany na gapieniu się funkcjonariusz West z zakłopotaniem spuścił wzrok.
- Hm... chyba nikt nie będzie miał nic przeciwko, jeśli zmyje pani krew z rąk.
- Dzięki. - Vicki zdobyła się na uśmiech, ale zignorowała niezadane pytanie. Jak dobrze albo jak źle
widziała, to wyłącznie jej sprawa. Niech sobie krąży kolejna porcja plotek. - Gdyby mógł pan
wyciągnąć parę chusteczek z mojej torby...
Młody funkcjonariusz wsunął niepewnie dłoń do wielkiej torby z czarnej skóry i najwyraźniej napraw-
dę mu ulżyło, kiedy wyciągnął ją razem z chusteczkami, wciąż mając wszystkie palce. O torbie Vicki
krążyły legendy nie tylko w komendach miejskich, ale i w okolicach. Większość krwi na jej rękach za-
schła w czerwonobrązowe plamy, reszta jedynie się rozmazywała. Mimo to Vicki ścierała ją
chusteczką, czując się przy tym jak Lady Makbet.
- Niszczymy dowody? „Celluci" pomyślała. „Musieli wysłać Mikea Cel-
luciego. Ten drań zawsze za cicho chodził". Nie rozstali się w zbyt dobrej atmosferze. Zanim się do
niego odwróciła, zdołała ukryć swoją reakcję.
- Po prostu próbuję utrudnić ci życie. - Głos i towarzyszący mu uśmiech były w oczywisty sposób
fałszywe.
Skinął głową. Zbyt długi kosmyk brązowych włosów opadał mu na twarz.
- Granie własnymi atutami to zawsze najlepszy sposób. - Jego wzrok wyminął kobietę i skupił się na
ciele. - Złóż zeznanie Dave'owi. - Stojący za nim partner pomachał. - Ja pogadam z tobą później. To
twój płaszcz?
- Mój. - Vicki patrzyła, jak Celluci podnosi przesiąknięty krwią materiał za róg, i wiedziała, że przez
chwilę nie będzie dla niego istniało nic poza ciałem i jego najbliższym otoczeniem. Choć ich metody
się różniły, był tak samo oddany wykonywaniu swoich obowiązków jak ona - jak ona była, poprawiła
się w myślach - i nieoficjalny wyścig, jaki między sobą rozgrywali, wpływał na wiele śledztw.
Włączając te, których żadne z nich nie prowadziło.
- Vicki?
Przestała zaciskać zęby i wciąż wycierając ręce, przeszła za Dave'em Grahamem kilka metrów dalej.
Uśmiechnął się z lekką nieśmiałością. Kiedy Vi-cki opuszczała służbę i doszło do ostatecznej roz-
grywki, on był partnerem Mike'a Celluciego dopiero od miesiąca.
- Może zrobimy to zgodnie z procedurą? Vicki wypuściła powietrze z płuc. Nawet nie zauważyła, że
wstrzymuje oddech.
-Jasne, tak będzie dobrze. - Ucieczka od emocji w policyjne procedury: światowa tradycja sił po-
rządkowych.
Kiedy rozmawiali, pociąg metra, już pusty, wolno odjechał ze stacji.
- ...słysząc krzyk, pobiegłaś w dół na południowy peron, potem przez tory przed nadjeżdżającym z
północy pociągiem i dotarłaś do ciała. Podczas przekraczania torów...
W głębi ducha Vicki się wzdrygnęła. Dave Graham był jednym z najmniej skłonnych do oceniania
innych ludzi na świecie, ale nawet on nie mógł ukryć przebijającej w głosie opinii o jej wyczynie.
- ...zobaczyłaś coś o kształcie człowieka, co wydawało się luźnym, powiewającym ubraniem i prze-
leciało między tobą i światłami. Tak było?
- W rzeczy samej. - Bez tych wszystkich starannie zapisanych szczegółów wyglądało to na naprawdę
głupie zachowanie.
- W porządku. - Zamknął notes i podrapał się w nos. - Będziesz się... hm... gdzieś tu kręcić?
Vicki zmrużyła oczy, kiedy policyjny fotograf strzelił kolejną szybką serię zdjęć. Nie widziała Mike'a,
ale słyszała, jak w głębi tunelu wywarkuje rozkazy swoim doprowadzonym do perfekcji tonem głosu a
la „dar boży dla biura śledczego". W głębi tunelu... Włosy na karku znowu jej sie zjeżył, kie-dy
przypomniała sobie to wrażenie, że coś się czai, coś mrocznego, coś, skoro już o tym mowa, złego.
Nagle poczuła potrzebę ostrzeżenia Celluciego, żeby był czujny. Nie zrobiła tego. Wiedziała, jak by
zareagował. Jak ona by zareagowała, gdyby zamienili się miejscami.
- Vicki? Będziesz w pobliżu?
Na końcu języka miała „nie, wiecie, gdzie mnie szukać, gdybyście czegoś jeszcze potrzebowali", ale
ciekawość - tego, co policja może odkryć, tego, jak długo uda jej się pozostawać w pobliżu ukochanej
pracy i nie załamać - zmieniła „nie" w mruknięcie:
- Przez jakiś czas. - Byłaby potępiona, gdyby teraz uciekła.
Patrzyła, jak Celluci wchodzi po schodkach na peron i rozmawia z technikiem, wskazując ręką za
siebie, na tory. Technik zaprotestował, że do pracy potrzebuje odpowiedniego oświetlenia, ale Celluci
zignorował to zastrzeżenie. Parskając z niezadowoleniem, technik zabrał swoją torbę i skierował się
do tunelu.
Jak zawsze czarujący, pomyślała, kiedy Celluci zgarnął jej płaszcz z posadzki i ruszył w stronę Vicki,
lawirując między ludźmi koronera, którzy w końcu zapięli pomarańczowy plastikowy worek z ciałem.
- Nie musisz mówić - odezwała się, kiedy był już wystarczająco blisko, głosem celowo zimnym, pra-
wie sarkastycznym i, jak miała nadzieję, nieujaw-niającym buzujących w niej emocji, które ściskały
wnętrzności. - Jedyne odciski palców na miejscu
zbrodni są moje? - Oczywiście na miejscu była masa innych odcisków, na razie nieokreślonych. To
sprawa dla komendy, ale krwawe ślady rąk rozsiane przez Vicki łatwo zidentyfikują.
- Bingo, Sherlocku. - Rzucił jej płaszcz. - A ślad krwi prowadzi do wnęki i tam się urywa.
Vicki wzdrygnęła się, kiedy wyobraziła sobie, co się działo tuż przed tym, jak dotarła na peron.
- Sprawdziliście południową stronę?
- Tam straciliśmy ślad. - W jego tonie brzmiało niewypowiedziane „nie ucz ojca dzieci robić". Uniósł
rękę, ucinając następne pytanie. - Kiedy Dave rozmawiał z tobą, wysłałem jednego z mundurowych,
żeby pogadał ze staruszkiem, ale ten wpadł w histerię. Ciągle tylko bredzi o Armagedonie. Zięć przy-
jedzie go odebrać, pójdę do niego jutro.
Vicki spojrzała na drugi koniec stacji, gdzie starszy pan, który wysiadł za nią z autobusu, rozmawiał z
policjantką.
Nawet z tej odległości widać było, że nie wyglądał najlepiej. Miał poszarzałą twarz i chyba bełkotał
niekontrolowanie, zaciskając wychudzoną dłoń z wyraźnie zarysowanymi ścięgnami na rękawie
funkcjonariuszki.
- A co z metrem? Zamknęliście je na tę noc? -zapytała, z powrotem skupiając uwagę na stojącym obok
policjancie.
- Taaa. - Mike pomachał ręką w stronę końca peronu, - Chcę, żeby Jake wyczyścił tę wnękę. - Spo-
radyczne błyski światła dowodziły, że fotograf ciągle
pracował. - To nie jest jedna z tych spraw, które da się rozwiązać w kilka minut. - Wcisnął ręce w kie-
szenie płaszcza i rzucił światu nieprzyjazne spojrzenie. - Ale sądząc po rabanie, jakiego narobiła
komisja do spraw transportu, zamykamy wszystko w godzinach szczytu, żeby pozbierać śmieci.
- Więc jaka to sprawa? - to pytanie było najbliższe temu, które Vicki naprawdę chciała zadać: czy on
też poczuł tę nieokreśloną obecność.
Wzruszył ramionami.
- Ty mi powiedz. Zadałaś sobie wiele trudu, żeby wylądować w samym środku tego wszystkiego.
- Byłam tu - odburknęła. - Wolałbyś, żebym ten fakt zignorowała?
- Nie miałaś broni, wsparcia, nie miałaś pojęcia, co się dzieje na dole - Celluci wygłosił dokładnie tę
samą litanię, którą sama sobie wcześniej powtarzała. - Nie mogłaś w ciągu ośmiu miesięcy zapomnieć
wszystkiego.
- A co ty byś zrobił? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Nie próbowałbym się zabić tylko po to, by udowodnić, że jeszcze mogę.
Cisza, jaka zapadła po tym stwierdzeniu, ważyła więcej niż cementowy blok i Vicki pod jej ciężarem
zacisnęła mocniej zęby. Czy to właśnie robiła? Spuściła wzrok na czubki swoich butów, a potem pod-
niosła i spojrzała na Mike'a. Mając metr siedemdziesiąt wzrostu, nie musiała często zadzierać głowy,
by spojrzeć jakiemuś mężczyźnie w twarz, ale Celluci ze swoim metrem dziewięćdziesiąt sprawiał, że
czuła się maleńka. Nienawidziła czuć się maleńka.
- Jeśli znowu będziemy się rozwodzić nad moim
odejściem ze służby, to ja się stąd zmywam. Podniósł ręce w zmęczonym geście poddania.
- Masz rację. Jak zwykle. Przepraszam. Nie będziemy nad niczym się rozwodzić.
- Ty zacząłeś - w jej głosie pobrzmiewała wrogość. Trudno. Powinna była posłuchać instynktu i pójść
sobie zaraz po złożeniu zeznania. Musiała oszaleć, skoro zdecydowała się pozostać w pobliżu
Celluciego.
Mięsień na jego szczęce drgnął.
- Powiedziałem, że przepraszam. Proszę bardzo, jeśli chcesz, rób za superkobietę, ale może - dodał
napiętym głosem - może nie chcę cię zobaczyć martwej. Może nie mam zamiaru zapomnieć o ośmio-
letniej przyjaźni...
- Przyjaźni? - Vicki poczuła, że jej brwi wędrują w górę.
Celluci przeczesał palcami włosy gestem, który zdradzał, jak bardzo stara się utrzymać nerwy na
wodzy.
- Może nie mam zamiaru zapomnieć o ośmioletniej przyjaźni i czterech latach seksu przez jakieś
głupie nieporozumienie!
- Tylko seksu? I niczego więcej? - Vicki postanowiła pójść po linii najmniejszego oporu, ignorując
bardziej skomplikowany temat nieporozumienia. Brak powodów do kłótni nigdy nie stanowił dla nich
problemu. - Dla mnie to nie był tylko seks, detektywie!
Teraz już oboje krzyczeli.
- Czy ja powiedziałem, że to był tylko seks ?! -Rozłożył szeroko ramiona, a jego głos odbijał się echem
od kafelków na ścianach stacji. - To był wspaniały seks, jasne? Genialny seks! To... Czego?!
Poczerwieniały na twarzy funkcjonariusz West aż podskoczył.
- Zablokował pan ciało - wyjąkał.
Z niewyraźnym przekleństwem na ustach Cellu-ci cofnął się pod ścianę.
Kiedy wyprowadzano wózek, zawartość leżącego na nim jaskrawopomarańczowego worka kiwała się
lekko na boki. Vicki zacisnęła pięści i rozważała umieszczenie jednej z nich dokładnie na klasycznie
pięknym nosie Mike'a Celluciego. Jak mogła pozwolić mu tak na siebie wpłynąć? Zdecydowanie miał
talent do przedzierania się przez jej starannie
zbudowane ściany samokontroli i wpychania nosa w emocje, nad którymi, jak sądziła, panowała. Do
diabła z nim. I nie wpływał na nią dobrze fakt, że tym razem to on miał rację. Kąciki jej ust uniosły
się lekko w górę. Cóż, przynajmniej znowu ze sobą rozmawiali...
Gdy wózek przejechał, wyprostowała palce, położyła dłoń na ramieniu Celluciego i powiedziała:
- Następnym razem zrobię wszystko zgodnie z procedurą.
To były najbliższe przeprosin słowa, na jakie mogła się zdobyć, i on o tym wiedział.
- Czemu miałabyś teraz zaczynać... - westchnął. -Słuchaj, jeśli chodzi o opuszczenie służby... Vicki,
nie jesteś ślepa, mogłaś zostać...
- Celluci... - wywarczała jego nazwisko przez zaciśnięte zęby. Zawsze mówił o jedno zdanie za
dużo.
- Nieważne. - Wyciągnął rękę i poprawił jej spadające okulary. - Podwieźć cię do centrum?
Spojrzała na swój zniszczony płaszcz.
- Czemu nie.
Kiedy szli za wózkiem po schodach, Celluci szturchnął ją lekko w ramię.
- Miło znów się z tobą pokłócić.
Poddała się - ostatnie osiem miesięcy nie stanowiło pasma triumfalnych zwycięstw - i uśmiechnęła.
-Ja też tęskniłam.
Poniedziałkowe gazety pisały o morderstwie na pierwszych stronach. Brukowiec miał nawet kolorowe
zdjęcie wózka wyprowadzanego ze stacji, z odcinającą się od szarości i błękitów, wręcz obsceniczną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]