[ Pobierz całość w formacie PDF ]
1
Michael P. Kube-McDowell
Próba Tyrana
2
PRÓBA TYRANA
Tom III trylogii KRYZYS CZARNEJ FLOTY
MICHAEL P. KUBE-McDOWELL
Przekład
JAROSŁAW KOTARSKI
3
Michael P. Kube-McDowell
Próba Tyrana
4
Tytuł oryginału
TYRANTS TEST
Redakcja stylistyczna
MAGDALENA STACHOWICZ
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSK.I
Korekta
DANUTA WOŁODK.O
Ilustracja na okładce
DREW STRUZAN
Opracowanie graficzne okładki
WYDAWNICTWO AMBER
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Informacje o nowo
ś
ciach i pozostałych ksi
ąŜ
kach Wydawnictwa AMBER oraz
mo
Ŝ
liwo
ść
zamówienia mo
Ŝ
ecie Pa
ń
stwo znale
źć
na stronie Internetu
http://www.amber.supermedia.pl
Dla wiernej załogi:
Russa Galena
Toma Dupree
Sue Rostoni
Lynn Bailey
Copyright © & TM 1996 by Lucasfilm, Ltd
Ali rights reserved. Used under authorization.
Published originally under the title
Tyrant's Test by Bantam Books
I dla jej dzielnego kapitana,
George'a Lucasa.
5
Michael P. Kube-McDowell
Próba Tyrana
6
Min
ę
ło dwie
ś
cie lat, a las nie zmienił si
ę
ani troch
ę
. Tyle,
Ŝ
e tym razem wyst
ę
puj
ą
w roli ojca, a nie syna...
Chewbacca doskonale pami
ę
tał te
Ŝ
idiotyczn
ą
wypraw
ę
do Lasu Cieni, któr
ą
przedsi
ę
wzi
ą
ł wraz z Salporinem jeszcze przed przej
ś
ciem inicjacji. Wyruszyli
wówczas nie uzbrojeni, je
ś
li nie liczy
ć
ostrza
ryyyk,
które Salporin „po
Ŝ
yczył" od
starszego brata. Cichcem odł
ą
czyli si
ę
od grupy rówie
ś
ników i zeszli do królestwa, w
którym dzieciaki, jakimi wówczas byli, nie miały nic do szukania.
Zamierzali stawi
ć
czoło nieznanemu, lecz zamiast tego po prostu najedli si
ę
strachu. Ich odwaga malała w miar
ę
, jak schodzili na coraz słabiej o
ś
wietlone pi
ę
tra
lasu. Gdy wreszcie dotarli do Lasu Cieni, wystarczył płochliwy „tkacz pułapek", by w
te p
ę
dy rzucili si
ę
z powrotem ku bezpiecznym, dobrze znanym okolicom.
To, co wtedy zobaczyli
ś
my - lub wydawało nam si
ę
,
Ŝ
e zobaczyli
ś
my- stało si
ę
tematem nocnych koszmarów, powtarzaj
ą
cych si
ę
a
Ŝ
do chwili, gdy przeszli
ś
my
inicjacj
ę
. Biedny Salporin... Ja musiałem czeka
ć
zaledwie sze
ść
dni.
Nawet je
ś
li Attitchitcuk wiedział o ich wyczynie, nigdy nie zdradził si
ę
z tym ani
jednym słowem.
Chewbacca zmierzył syna wzrokiem. W
ą
tpił, czy nerwowo rozbiegane oczy
młodzie
ń
ca widziały kiedykolwiek jak
ąś
tajemnicz
ą
wypraw
ą
. Wiele lat temu mały
Lumpawarrump wyruszył samotnie do lasu nieopodal Rwookrrorro na poszukiwanie
jagód
wasaka
i zabł
ą
dził. Z czasem opowie
ść
o jego przygodzie urosła do rozmiarów
rodzinnej legendy, pełnej niebezpiecznych stworze
ń
, rodem zarówno z lasu, jak i z
mrocznych zakamarków wyobra
ź
ni. Cho
ć
epizod nie nale
Ŝ
ał do niebezpiecznych,
strach malca był jak najbardziej realny. Od tego czasu młody Wookiee wolał nie
oddala
ć
si
ę
od rówie
ś
ników i rodzinnego drzewa.
Mallatobuck i Attitchitcuk pozwalali mu ró
Ŝ
ni
ć
si
ę
od kolegów. Nigdy nie
zmuszali go do udziału w brutalnych, siłowych zabawach dorastaj
ą
cych samców,
podczas których młodzi Wookiee poznawali ten charakterystyczny, ofensywny styl
walki, wymagaj
ą
cy szale
ń
czej odwagi. Gdy Chewbacca po raz pierwszy rzucił si
ę
z
dono
ś
nym rykiem na powitanie syna, Lumpawarrump o mało si
ę
nie poddał, całkiem
tak, jakby ju
Ŝ
był ci
ęŜ
ko ranny.
Wszyscy ci
ęŜ
ko prze
Ŝ
yli t
ę
chwil
ę
. Pó
ź
niej jednak Chewbacca zdał sobie spraw
ę
,
Ŝ
e jest to cena, jak
ą
jego syn zapłacił za brak kontaktu z ojcem.
Spłacaj
ą
c Hanowi Solo honorowy dług
Ŝ
ycia, Chewbacca opu
ś
cił swojego
potomka, pozostawiaj
ą
c go pod opiek
ą
matki i dziadka. Nie mógł ich wini
ć
za miło
ść
i
trosk
ę
, którymi obdarzyli młodzie
ń
ca, ale czego
ś
mu brakowało... Czego
ś
, co
rozpaliłoby
rrakktorr,
buntowniczy ogie
ń
, b
ę
d
ą
cy sercem i sił
ą
ka
Ŝ
dego Wookiee.
Lumpawarrump nie miał nawet przyjaciela, takiego jak Salporin, z którym mógłby
toczy
ć
walki na niby.
R O Z D Z I A Ł
1
Trzy poziomy poni
Ŝ
ej Rwookrrorro i osiemna
ś
cie kilometrów na pomocny wschód
wzdłu
Ŝ
Szlaku Rryatt, Otchła
ń
Umarłych sprawiała wra
Ŝ
enie jednolitej, zielonej
ś
ciany,
rozci
ą
gaj
ą
cej si
ę
przed Chewbacc
ą
i jego synem, Lumpawarrumpem.
Na tym pi
ę
trze d
Ŝ
ungli
wroshyr,
porastaj
ą
cej Kashyyyk, spl
ą
tana sie
ć
pni i
konarów była niemal naga. Przez zwarte sklepienie przebijało si
ę
tak niewiele
ś
wiatła,
Ŝ
e li
ś
cie pojawiaj
ą
ce si
ę
na gał
ę
ziach natychmiast wi
ę
dły. Tylko szare odrosty
paso
Ŝ
ytniczych welonowców i płaskolistnych niby-shyrów oraz wsz
ę
dobylskie pn
ą
cza
kshyy
zdobiły tutejsze
ś
cie
Ŝ
ki.
Ro
ś
liny te nie wyst
ę
powały tu jednak na tyle licznie, by zablokowa
ć
przej
ś
cie i
zmusi
ć
Wookieech do poruszania si
ę
poni
Ŝ
ej g
ę
stej sieci konarów. Podobnie jak
stworzenia, które uczyniły to pi
ę
tro lasu swoim domem, mogli swobodnie przemierza
ć
powierzchni
ę
ro
ś
linnego g
ą
szczu. Mimo nikłego o
ś
wietlenia, widoczno
ść
si
ę
gała
pi
ę
ciuset metrów, a jedynej kryjówki mogły dostarczy
ć
pnie samych drzew
wroshyr.
Taki wła
ś
nie był Las Cieni, królestwo zwinnych
rkkrrkkrl,
zwanych „tkaczami pułapek"
i powolnych
rroshm,
które
Ŝ
ywi
ą
c si
ę
welonowcami nie dopuszczały do zarastania
ś
cie
Ŝ
ek.
Najliczniejszymi mieszka
ń
cami tej krainy były małe igłoplu-skwy o kolczastych
j
ę
zykach. Ich tr
ą
bki ss
ą
ce mogły przebi
ć
tward
ą
kor
ę
drzew
wroshyr
i dosi
ę
gn
ąć
płyn
ą
cych wewn
ą
trz soków.
Nieuchwytne
kkekkrrg rro,
pi
ę
ciono
Ŝ
nych Stra
Ŝ
ników Cienia, uwa
Ŝ
ano za
najniebezpieczniejsze z tutejszych zwierz
ą
t. Zwykle trzymały si
ę
dolnej cz
ęś
ci tego
pi
ę
tra lasu i bardzo ceniły sobie smak mi
ę
sa. Stra
Ŝ
nicy Cienia nie odwa
Ŝ
yliby si
ę
zaatakowa
ć
dorosłego Wookiee, lecz pradawna i w wi
ę
kszo
ś
ci zapomniana - tradycja
uczyniła z nich symbol niewidzialnego, przyczajonego wroga. Niewielu Wookieech
miało odwag
ę
nie si
ę
gn
ąć
po bro
ń
na widok jednego z tych stworze
ń
.
Wszystko to - i o wiele wi
ę
cej - obja
ś
niał Chewbacca swojemu synowi w drodze z
wy
Ŝ
ej poło
Ŝ
onych terenów łowieckich, zwanych Ogrodami Półmroku. Przez cały czas
powracały do niego natr
ę
tne wspomnienia. Niektóre z nich dotyczyły jego własnej
wyprawy inicjacyjnej, któr
ą
odbył w towarzystwie ojca, Attitchitcuka, inne za
ś
prób,
które dały mu prawo noszenia
baldrica
oraz pokazywania si
ę
w mie
ś
cie z broni
ą
, a
tak
Ŝ
e wyboru własnego imienia.
Według kalendarza nadszedł ju
Ŝ
czas. Lumpawarrump osi
ą
gn
ą
ł wzrost dojrzałego
osobnika, lecz brakowało mu jeszcze czego
ś
, czym mógłby wypełni
ć
t
ę
rosł
ą
sylwetk
ę
.
Było oczywiste,
Ŝ
e rozmiarom nie towarzyszy odpowiednia siła. Poza tym wida
ć
było,
Ŝ
e Lumpawarrump podziwia swego sławnego ojca i z parali
Ŝ
uj
ą
c
ą
niecierpliwo
ś
ci
ą
pragnie uzyska
ć
jego aprobat
ę
. Tymczasem Chewbacca wci
ąŜ
próbował oceni
ć
mo
Ŝ
liwo
ś
ci młodzie
ń
ca.
7
Michael P. Kube-McDowell
Próba Tyrana
8
- W tej chwili nie mog
ę
poda
ć
Ŝ
adnych dodatkowych informacji. Trzyma
ć
dwa
tysi
ą
ce metrów i czeka
ć
.
- Przyj
ą
łem. Eskadra Bravo, wygl
ą
da na to,
Ŝ
e nie s
ą
jeszcze gotowi,
Ŝ
eby nas
przyj
ąć
. Lecimy kursem równoległym, utrzymuj
ą
c dystans dwóch kilometrów od
lotniskowca. Szyk liniowy, odst
ę
py jak przy l
ą
dowaniu. Czekamy na sygnał.
- Czy mi si
ę
zdaje, czy wycelowali w nas działa? - szepn
ą
ł Ferry Dziewi
ęć
,
nadaj
ą
c na cz
ę
stotliwo
ś
ci bojowej numer dwa, przeznaczonej do komunikacji mi
ę
dzy
członkami eskadry. -Mam przed nosem cztery lufy baterii ci
ęŜ
kich dział.
Płat Mallar podniósł oczy znad przyrz
ą
dów i uwa
Ŝ
nie zlustrował burt
ę
lotniskowca przez celownik optyczny. Rzeczywi
ś
cie, wygl
ą
dało na to,
Ŝ
e spora liczba
dział jest skierowana w stron
ę
ich eskadry.
- Mo
Ŝ
e nie chodzi o nas - odszepn
ą
ł Płat. - W ko
ń
cu nie wiemy, co tu si
ę
działo.
- Kontrola lotów „Ryzyka" do dowódcy eskadry Bravo. Niech wszystkie maszyny
wył
ą
cz
ą
silniki główne i manewrowe. Naprowadzimy was promieniem
ś
ci
ą
gaj
ą
cym
- Zrozumiałem - odpowiedział porucznik Bos. - Eskadra Bravo, słyszeli
ś
cie
rozkaz? Wykona
ć
.
- Poruczniku, tu Ferry Pi
ęć
. Nawet manewrowe?!
- Ferry Pi
ęć
,
ś
ci
ą
gn
ą
nas jak po sznurku. Nie wiesz, co si
ę
mo
Ŝ
e sta
ć
, je
ś
li b
ę
dziesz
miał wł
ą
czone silniki manewrowe w momencie przechwycenia przez wi
ą
zk
ę
promieni?
- Wiem, sir. Przepraszam, sir. Po prostu nie rozumiem... Po co oni to robi
ą
,
poruczniku? Dlaczego nie pozwalaj
ą
nam wyl
ą
dowa
ć
samodzielnie?
- To nie nasza sprawa - odparł Bos. - Rób, co ka
Ŝą
.
- Ja tam wiem, dlaczego - stwierdził ponuro Ferry Osiem. -Nie s
ą
pewni, z kim
maj
ą
do czynienia. Podejrzewaj
ą
,
Ŝ
e Yeve-thowie wci
ą
gn
ę
li nas w zasadzk
ę
i wsadzili
do naszych maszyn swoich
Ŝ
ołnierzy. Przemy
ś
lcie to sobie.- Dowódca eskadry Bravo,
rozpoczynamy operacj
ę
przej
ę
cia - zameldowano z pokładu „Ryzyka". - Zalecam cisz
ę
radiow
ą
do odwołania.
- Potwierdzam, „Ryzyko". Eskadra Bravo, ogłaszam cisz
ę
radiow
ą
.
Jego syn miał zr
ę
czne r
ę
ce. Cho
ć
trwało to a
Ŝ
dziewi
ęć
dni, Lumpawarrump
skonstruował pierwszorz
ę
dn
ą
kusz
ę
. Drobnych bł
ę
dów, które przy tym popełnił, nie
unikn
ą
łby jedynie do
ś
wiadczony wojownik. Dowiódł te
Ŝ
pewno
ś
ci r
ę
ki, celnie
strzelaj
ą
c do
kroyie
podczas próby my
ś
liwskiej.
Drugi test, polegaj
ą
cy na schwytaniu i zabiciu wielkookiego szybko
Ŝ
era na
poziomie trzecim, trwał jeszcze dłu
Ŝ
ej i nie zako
ń
czył si
ę
pełnym sukcesem. Próba,
która czekała młodego Wookiee tu, w Otchłani Umarłych, mogła okaza
ć
si
ę
dla niego
zbyt trudna.- Wyja
ś
nij mi, co tu widzimy - polecił Chewbacca.
- Stoimy przed wielk
ą
ran
ą
, zadan
ą
puszczy przez jaki
ś
obiekt, który dawno temu
spadł z nieba. Jeste
ś
my na dnie wielkiej jamy Anarrad, któr
ą
wida
ć
z najwy
Ŝ
szych
punktów obserwacyjnych Rwookrrorro.
- Dlaczego Kashyyyk nie zaleczył tej rany?
- Nie wiem, ojcze.
- Dlatego,
Ŝ
e
katarny
potrzebowały domu.
Ś
wiatło wpada t
ę
dy w gł
ą
b lasu,
pobudzaj
ą
c siły
Ŝ
yciowe drzew
wroshyr.
Zielone listowie daje schronienie
daubirdom
oraz
mallakinom,
do których z kolei ci
ą
gn
ą
sieciowce i błotniaki. I tam wła
ś
nie ucztuje
kataru,
prastary ksi
ąŜę
lasu.
- Skoro Kashyyyk podarował
katarnom
to miejsce, to dlaczego musimy na nie
polowa
ć
?
- Stanowi o tym pakt, który zawarli
ś
my z nimi dawno temu.
- Nie rozumiem.
- Dawniej to one polowały na nas. Przez tysi
ą
ce pokole
ń
bogactwa najwy
Ŝ
szego
pi
ę
tra lasu nale
Ŝ
ały do nich. A jednak nie udało im si
ę
nas zniszczy
ć
. Nic na tej
planecie nie dzieje si
ę
na pró
Ŝ
no, synu.
Katarny
dały Wookieem sił
ę
i odwag
ę
, to dzi
ę
ki
nim odnale
ź
li
ś
my w sobie
rrakktorr.
Dzi
ś
polujemy na nie, by odwdzi
ę
czy
ć
si
ę
za ten
dar, lecz pewnego dnia role znów si
ę
odwróc
ą
.
Lotniskowiec „Ryzyko" wyłonił si
ę
przed Płatem Mallarem niczym skalista, szara
wyspa na
ś
rodku niesko
ń
czonego morskiego pustkowia. My
ś
liwce orbitowały wokół
niego jak klucz drapie
Ŝ
nych ptaków.
- Według mnie wygl
ą
da cholernie dobrze - powiedział Feny Jeden.
- To tylko pozory - odparł Ferry Cztery. — Pourywaj
ą
nam łby za to,
Ŝ
e
stracili
ś
my komandora.
- Do
ść
gadania. Wyrówna
ć
szyk - rzucił porucznik Bos, dowódca eskadry. -
Kontrola lotów lotniskowca „Ryzyko", tu dowódca eskadry Bravo. Prosz
ę
o jak
najszybsze podanie wektorów podej
ś
cia. Mam dziesi
ęć
ptaków gotowych do powrotu
na grz
ę
d
ę
.
W normalnych okoliczno
ś
ciach szef kontroli lotów przekazałby opiek
ę
nad
eskadr
ą
oficerowi dy
Ŝ
urnemu, kieruj
ą
cemu którym
ś
z aktywnych hangarów, a ten z
kolei wł
ą
czyłby systemy laserowego naprowadzania i bezpiecznie skierował maszyny
ku l
ą
dowisku. Jednak tym razem wszystkie hangary „Ryzyka" były szczelnie
zamkni
ę
te.
My
ś
liwiec zwiadowczy porucznika Bosa jako pierwszy został wci
ą
gni
ę
ty do
wn
ę
trza „Ryzyka" niewidzialn
ą
r
ę
k
ą
promienia
ś
ci
ą
gaj
ą
cego. Płat Mallar nie widział,
co stało si
ę
potem, bo z jego pozycji nie było wida
ć
wn
ę
trza hangaru, a właz został
natychmiast zamkni
ę
ty. Pi
ęć
minut pó
ź
niej identyczny manewr wykonano ze statkiem
porucznika Grannella.
Zanim przyszła kolej na my
ś
liwiec Pl
ą
ta Mallara, min
ę
ła niemal godzina - długa,
samotna godzina niecierpliwego milczenia. Nigdy nam nie wybacz
ą
tego, co
zrobili
ś
my, pomy
ś
lał Płat, gdy jego statek zacz
ą
ł si
ę
porusza
ć
. Ju
Ŝ
nigdy nam nie
zaufaj
ą
.
- Dowódca eskadry, utrzyma
ć
dystans dwóch tysi
ę
cy metrów i czeka
ć
na dalsze
instrukcje.
- Co si
ę
dzieje, „Ryzyko"?
Ś
wiatła we wn
ę
trzu hangaru nastawiono na tak
ą
moc, by bez kłopotu dokona
ć
przegl
ą
du my
ś
liwców i wykry
ć
ewentualne obce obiekty. Po niemal dwóch dniach
sp
ę
dzonych w bladej po
ś
wiacie wska
ź
ników i ekranów, Płat Mallar niemal o
ś
lepł od
blasku reflektorów. Zanim oczy przystosowały si
ę
do zmiany o
ś
wietlenia, usłyszał
d
ź
wi
ę
k syreny alarmowej, a potem syk siłowników unosz
ą
cych osłon
ę
kokpitu.
- Wyła
ź
stamt
ą
d! - warkn
ą
ł kto
ś
rozkazuj
ą
co, przystawiaj
ą
c drabink
ę
do burty statku.
9
Michael P. Kube-McDowell
Próba Tyrana
10
Major zmarszczył brwi.- Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, synu, ale jedno
jest pewne: na twoim miejscu nie prosiłbym na razie o nic.
Mru
Ŝą
c oczy, Płat zacz
ą
ł wstawa
ć
z fotela, lecz natychmiast opadł na miejsce,
powstrzymany pl
ą
tanin
ą
niewidocznych przewodów. Przez chwil
ę
walczył z
wtyczkami i zaczepami, a potem zacz
ą
ł gramoli
ć
si
ę
przez burt
ę
. Czyja
ś
pomocna dło
ń
naprowadziła jego stop
ę
na najwy
Ŝ
szy szczebel drabinki.
Zanim dotarł do płyty l
ą
dowiska, widział ju
Ŝ
na tyle dobrze, by rozró
Ŝ
ni
ć
sze
ś
ciu
Ŝ
ołnierzy w hełmach i pancerzach, otaczaj
ą
cych jego maszyn
ę
. Wszyscy wycelowali w
jego stron
ę
ci
ęŜ
kie blastery i obserwowali, jak schodzi z drabiny i odsuwa si
ę
od
kadłuba statku.
Dwaj oficerowie znajduj
ą
cy si
ę
najbli
Ŝ
ej niego nie byli uzbrojeni.
- Melduje si
ę
podporucznik Płat Mallar. Co tu si
ę
dzieje? -spytał, próbuj
ą
c
mruganiem zlikwidowa
ć
wiruj
ą
ce przed oczami plamki.
- Nie ruszaj si
ę
st
ą
d, dopóki nie sprawdzimy twojej płytki identyfikacyjnej -
polecił jeden z oficerów.
Mallar wydobył srebrzysty dysk ze specjalnej kieszonki na ramieniu i podał j
ą
mówi
ą
cemu.
Major wsun
ą
ł płytk
ę
do przeno
ś
nego czytnika i przez chwil
ę
patrzył na ekran.
- Jakiej jeste
ś
rasy?
- Granna
ń
skiej.
- To co
ś
nowego - powiedział oficer, oddaj
ą
c dysk Mallarowi. - Czy Granna
przypadkiem nie nale
Ŝ
y do Imperium?
- Nie wiem, jaki jest jej aktualny status, sir - odparł Mallar. -Urodziłem si
ę
na
Polneye i nigdy nie interesowałem si
ę
polityk
ą
.
- Czy
Ŝ
by? - Major pstrykni
ę
ciem palców odesłał czterech
Ŝ
ołnierzy. Dwaj pozostali
zarzucili bro
ń
na ramiona i stan
ę
li za Mallarem. - Prosz
ę
o raport o stanie maszyny.
W tym momencie Mallar zauwa
Ŝ
ył jeszcze jednego pilota, stoj
ą
cego nieopodal z
kaskiem pod pach
ą
. Za jego plecami czekała ekipa techniczna z wózkiem pełnym
sprz
ę
tu.
- Przy pełnej mocy wska
ź
nik silnika numer trzy dochodzi prawie do czerwonej
kreski; poza tym nie zauwa
Ŝ
yłem nic szczególnego.
- Uszkodzenia bojowe?
- Zostali
ś
my schwytani w pole grawitacyjne kr
ąŜ
ownika klasy Interdictor, a potem
dostali
ś
my jedn
ą
lub dwie salwy z dział jonowych. Wszystko wysiadło na prawie pi
ęć
minut.
- Czy pó
ź
niej wyst
ę
powały jakie
ś
nieprawidłowo
ś
ci w pracy systemów?
- Nie, wszystko wróciło do normy, kiedy tylko ustabilizowało si
ę
działanie
integratora. Komputer zapisał to w dzienniku lotu.
- Doskonale - stwierdził major. - Podporuczniku Mallar, niniejszym dokonuj
ę
oficjalnego przej
ę
cia my
ś
liwca rozpoznawczego o numerach KE-40409, wymagaj
ą
cego
kontroli technicznej i zwalniam pana z odpowiedzialno
ś
ci za t
ę
jednostk
ę
. Sier
Ŝ
ancie,
prosz
ę
odprowadzi
ć
tego pilota do kajuty DD-18 i pozosta
ć
z nim do czasu przybycia
oficera, który przyjmie sprawozdanie z misji.
- Czy mógłbym najpierw przeładowa
ć
filtry? - spytał Mallar, stukaj
ą
c w
prostok
ą
tne pudło zawieszone na piersiach.
- Wysłuchałe
ś
mnie uwa
Ŝ
nie i zapami
ę
tałe
ś
wszystko, co ci powiedziałem. A teraz
zobaczymy, czego si
ę
naprawd
ę
nauczyłe
ś
.
Lumpawarrump zsun
ą
ł kusz
ę
z ramienia i potarł pazurem wypolerowan
ą
,
metalow
ą
powierzchni
ę
kolby.
- Postaram si
ę
,
Ŝ
eby
ś
miał powody do dumy.
- Pami
ę
taj o jeszcze jednej rzeczy: o
ś
wietle. Nie pozwól,
Ŝ
eby noc zastała ci
ę
w
gł
ę
bi Otchłani Umarłych.
Katarn
nadal jest władc
ą
ciemno
ś
ci i nawet Wookiee musz
ą
si
ę
z tym liczy
ć
.
- Ojcze, ile
katarnów
udało ci si
ę
zabi
ć
?
- Pi
ęć
razy wyruszałem, by upolowa
ć
ksi
ę
cia ciemno
ś
ci - odparł Chewbacca. - Raz
mi uciekł. Trzy razy udało mi si
ę
zwyci
ęŜ
y
ć
. Za pi
ą
tym razem dał mi ostrze
Ŝ
enie, bo
nie byłem wystarczaj
ą
co uwa
Ŝ
ny. - Chewbacca chwycił syna za nadgarstek i
poprowadził jego dło
ń
wzdłu
Ŝ
podwójnej blizny, ukrytej pod futrem na lewej piersi. -
B
ą
d
ź
wi
ę
c ostro
Ŝ
ny, mój synu.
Lumpawarrump patrzył na niego przez chwil
ę
, a potem cofn
ą
ł r
ę
k
ę
i zacz
ą
ł
ładowa
ć
kusz
ę
. Chewbacca powstrzymał go gestem.
- Dlaczego? Mam wyruszy
ć
bez broni?
- Poczekaj na wła
ś
ciwy moment. Je
ś
li udasz si
ę
na polowanie z kusz
ą
gotow
ą
do
strzału, mo
Ŝ
e si
ę
zdarzy
ć
,
Ŝ
e zechcesz odda
ć
szybki, daleki i... niecelny strzał. Wtedy
pozbawisz si
ę
przewagi i nawet nie zauwa
Ŝ
ysz, kiedy prastary ksi
ąŜę
zaatakuje ci
ę
i pokona.
Te słowa do reszty odebrały Lumpawarrumpowi pozory odwagi.
- Boj
ę
si
ę
, ojcze.
- Bój si
ę
, ale walcz.
Lumpawarrump patrzył na niego w milczeniu, po czym z wolna zarzucił bro
ń
na
rami
ę
.
Chewbacca i Lumpawarrump stali razem na skraju Otchłani Umarłych, gdzie
Szlak Rryatt skr
ę
ca w stron
ę
Kkkellerr.
- Ju
Ŝ
czas - rzekł Chewbacca. - Opowiedz mi, czego si
ę
nauczyłe
ś
. Wymie
ń
zasady polowania na
katarny.
Lumpawarrump spojrzał nerwowo w stron
ę
zielonej g
ę
stwiny.
- Nigdy nie odwraca
ć
si
ę
plecami do
katarna,
bo zaatakuje. Nigdy nie ucieka
ć
, bo
on jest szybszy. Nie spieszy
ć
si
ę
z oddaniem strzału, bo
katarn
zd
ąŜ
y znikn
ąć
.
- Jak zatem masz pokona
ć
swego przeciwnika?
- Musz
ę
by
ć
cierpliwy i odwa
Ŝ
ny - wykrztusił Lumpawarrump. Nie zabrzmiało to
jak przejaw odwagi. -
Katarn
pozwoli si
ę
ś
ledzi
ć
, dopóki nie rozpozna, z jakim
przeciwnikiem ma do czynienia.
- I co wtedy?
- Wtedy stan
ę
i b
ę
d
ę
czekał, a
Ŝ
poczuj
ę
na twarzy jego oddech, a do moich
nozdrzy dotrze wo
ń
wydzieliny jego gruczołów. Moja dło
ń
musi by
ć
pewna, bym
pierwszym strzałem trafił go prosto w pier
ś
, drugi bowiem przeszyje ju
Ŝ
tylko
powietrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]