[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Margit Sandemo
TRZY ORŁY
Tajemnica Czarnych Rycerzy 10
Tytuł oryginału: „De ukjente”
Streszczenie
W miarę zbliżania się do celu grupa staje się coraz mniej liczna. Dotyczy to również przeciwników.
Ze współczesnych pomocników rycerzy pozostają jedynie Antonio, Jordi, Unni, Morten i Sissi oraz Juana, która dołączyła do nich stosunkowo niedawno, oraz bardzo dyskusyjna postać - Miguel.
Flavia, Pedro i Gudrun już się poddali. Morten właściwie również, na razie jednak nie wiadomo, co z nim począć. Stanowi on wielki problem dla grupy.
Sprzymierzeńcy rycerzy znajdują się teraz na równinie u podnóży masywu górskiego Picos de Europa, położonego w północnej Hiszpanii, skąd widać wejście do pierwszego wąwozu, który zaprowadzić ich ma do tajemniczej doliny, będącej celem ich wyprawy.
Emma i Alonzo z niedobitkami depczą im po piętach, lecz ponieważ stracili trzech swoich towarzyszy, to razem z Kennym i Tommym jest ich tylko czworo.
Trójka nieznanych przeciwników pobłądziła i chwilowo nie stanowi zagrożenia.
Mnisi czy raczej kaci inkwizycji stracili jeszcze jednego ze swej gromady i zostało ich również tylko czterech. Mnisi bacznie śledzą poczynania grupy i o wszystkim donoszą Emmie.
Leon - Wamba tkwi w ukryciu i czeka, aż nadejdą ludzie, którzy wskażą mu miejsce ukrycia skarbu.
Demon Tabris, czyli Miguel, połamał wszystkie kości żeńskiemu demonowi Zarenie, która musiała powrócić do Ciemności, by tam ją wyleczono i przywrócono jej siły. To zaś może potrwać.
Tabris - Miguel właśnie zdradził grupie młodych, że jego mistrz, władca Ciemności, ukarał go za jego słabość okazywaną wobec ludzi. Miguel musi być człowiekiem, dopóki sprzymierzeńcy rycerzy nie osiągną celu. Później będzie mógł znów zmienić się w Tabrisa, aby pojmać Urracę i zabrać ją do Mistrza.
Następnie zaś zabije wszystkich w grupie, taki rozkaz wydał pan Ciemności. Miguel ujawnił również, że to Jordi jest tym z braci, który nigdy nie powróci z ukrytej doliny.
KILKA SŁÓW O BOHATERACH:Unni Karlsrud
21 lat. Ukochana Jordiego, potomkini rycerza don Sebastiana de Vasconia. Zostało jej trzy i pół roku życia, jeśli nie zdołają rozwikłać zagadki rycerzy, a tym samym zniweczyć przekleństwa.
Jordi Vargas
29 lat. Wybrany przez rycerzy, którzy, licząc na jego pomoc, odroczyli o pięć lat jego ostateczną śmierć. Potomek don Ramira de Navarra. Pozostały mu trzy miesiące życia.
Antonio Vargas
27 lat. Brat Jordiego, niedotknięty przekleństwem. Świeżo upieczony lekarz.
Vesla Ødegård Vargas
23 lata. Zona Antonia. Pozostała w Norwegii, ponieważ spodziewa się dziecka.
Morten Andersen
24 lata. Potomek don Ramira, pozostały mu trzy miesiące życia.
Sissi
22 lata. Potomkini don Garcii de Cantabria, pozostały jej trzy lata życia. Szwedka, zakochana w Mortenie, ale nie jest pewna, czy jej uczucie przetrwa.
Gudrun Vik Hansen
66 lat. Babcia Mortena.
Don Pedro de Verin y Galicia
61 lat. Potomek don Federica de Galicia, niedotknięty przekleństwem.
Flavia 44
lata. Włoszka, dawna macocha Mortena.
Juana
Hiszpanka, młoda uczona, zakochana w Miguelu.
Rycerz don Galindo de Asturias nie ma żyjących potomków.
Po stronie zła:
Emma Lang
Bardzo piękna, lecz na wskroś zła młoda dama.
Alonzo
Jej kochanek, przywódca hiszpańskich łotrów, który już uciekł.
Tommy, Kenny
Dwaj norwescy kryminaliści.
Chudy mężczyzna
Nieznany, wciąż czai się z tyłu.
Thore Andersen
Jego szofer i pomocnik.
Asystent chudego
Postać zupełnie nieznana.
Leon
Dawniej kochanek Emmy i przywódca bandytów. Teraz wcielił się w czarnoksiężnika Wambę i pilnuje skarbu, którego poszukują wszyscy stojący po stronie zła.
Czterech diabelskich katów inkwizycji
Na początku było ich trzynastu, lecz czarownica Urraca, przyjaciółka rycerzy, wyeliminowała jednego z nich, jednego zniszczył Jordi, Unni zaś rozprawiła się z siedmioma. Nazywają siebie świętymi mnichami, lecz można o nich powiedzieć wszystko, tylko nie to.
Demony:
Tabris
Demon szóstej godziny, duch wolnej woli. W świecie ludzi występuje pod postacią młodego człowieka Miguela.
Zarena
Żeński demon zemsty; ukazuje się w wielu postaciach.
Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał skryć ją już przed wieloma stuleciami, zioła i trawy porosły zielonym kobiercem.
Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią, ukryte. Któż chciałby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?
Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnić spokój ducha i zamożność wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.
Cóż z tego jednak, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?
A może jednak nie? Czyż liści bluszczu, który, wijąc się, omotał świętość i usiłował ją zadusić, nie przenika drżenie? Czy nie pobrzmiewa dalekie, ledwie słyszalne echo pokrytego patyną kościelnego dzwonu? Czy nie powtarza: „Chodź, chodź tutaj! Jesteśmy tu. Czekamy”?
CZĘŚĆ PIERWSZAMIĘDZY NOCĄ A ŚWITEM1
Unni siedziała blisko, bliziutko Jordiego na trawie. Obejmowała go mocno, tak mocno, jakby nigdy nie miała zamiaru go puścić.
- Nie wolno ci wchodzić do tej doliny - zaszlochała głosem zduszonym od płaczu.
- Przecież muszę - odparł cicho. - Odnaleźć ją mogą jedynie dwaj bracia. I na pewno stamtąd wrócę, obiecuję ci to - dodał przygnębiony.
Miguel posłał mu spojrzenie wyrażające wielkie niedowierzanie.
- Ale my, pozostali, też chyba musimy tam iść? - spytała Sissi.
- Tak, to nie ma znaczenia, czy będzie nam towarzyszył ktoś jeszcze - odparł Jordi. - Ale bracia są najważniejsi.
- I Unni - dodał Miguel.
- Dlaczego Unni? - spytał Morten, tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, że aż położył się na ziemi.
- Unni jest bardzo ważna z wielu powodów. Ale jedno jest przecież oczywiste: to ona jest tą tak zwaną najnędzniejszą z nędznych i to ona wskaże drogę.
- Przecież już ją nam wskazała. Z pomocą dwóch małych ptaszków.
- To jeszcze nie koniec - oświadczył Miguel krótko. Antonio popatrzył na niego zdziwiony. Młody „Hiszpan” był niezwykle podobny do Jordiego, przypominał go zarówno budową ciała, jak i kolorem włosów, a może trochę również rysami twarzy. Po chwili Antonio zdecydował się zadać Miguelowi pytanie:
- Ile ty właściwie wiesz? Miguel zwlekał z odpowiedzią.
- Otrzymałem trochę informacji od Mistrza, ale on również nie wie, co jest waszym celem, i nie rozumie, o co w tym chodzi. Urraca przesłoniła wgląd w tajemnicę, a i Wamba również przyczynił się do niemożności jej przeniknięcia.
- Ale Wamba chyba trzyma jego stronę?
- Wamba wałęsa się po wymiarach. Mistrz go utracił, podobnie zresztą jak Urracę. Ale memu panu zależy tylko na niej.
- Stracił też rycerzy. I mnichów.
- Ciemność nie zna rycerzy. Ma natomiast kontakt z mnichami. To właśnie oni wezwali na ziemię mnie i Zarenę.
- To znaczy, że im służysz?
Miguel w grymasie złości lekko uniósł górną wargę.
- Naprawdę sądzisz, że tak jest?
Antonio w odpowiedzi nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Nie, właściwie nie.
Umilkli. Nikt nie chciał pytać Miguela, czy to prawda, że jako Tabris wszystkich ich uśmierci. Nie chcieli w to wierzyć. Bali się rozważać to nawet w myślach. Juana czuła się tak nieszczęśliwa, że pozostała w niej jedynie nadzieja, iż prędzej czy później przebudzi się ze złego koszmaru. Wszystko, na co tak bardzo się cieszyła, powoli rozpadało się na coraz drobniejsze kawałeczki, a każdy z nich sprawiał wielki ból.
Jordi wstał.
- Ale tutaj zostać nie możemy. Banda Emmy może w każdej chwili dotrzeć na równinę. Pozostaje tylko jedno pytanie: czy jest jakieś miejsce, w którym moglibyśmy ukryć Mortena i w którym czekałby aż do naszego powrotu?
Celowo mówił optymistycznie o zakończeniu tej wyprawy.
Morten również wstał.
- Nie chcę być piątym kołem u wozu. Ale ta chwila odpoczynku dobrze mi zrobiła. Nie chcę, żebyście mnie tu zostawiali i kazali mi czekać na to, że nigdy się nie zjawicie. Idę z wami.
- Jesteś pewien, że masz dość sił?
- Nie jestem. Ale z dwojga złego...
- Z dwojga? - wykrzyknęła Unni. - To doprawdy łagodnie powiedziane! No dobrze, będziemy się zmieniać przy prowadzeniu naszego chłopczyka pod rączkę. Dwójkami.
Jordi ruszył w stronę malutkiej jaskini.
- Mam wrażenie, że widziałem tam coś, co mogłoby posłużyć ci jako kostur wędrowny, z nim byłoby ci łatwiej iść. Cieszę się, że pójdziesz z nami, Mortenie.
Prawdę powiedziawszy, wszyscy się z tego cieszyli. Naprawdę trudno byłoby zostawić chłopaka samego, bez sił, na tym pustkowiu. Antonio podał mu jeszcze jedną tabletkę uśmierzającą ból i w końcu Morten, podpierając się znalezionym kijem, kulejąc, ruszył za nimi.
Oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że przez niego marsz będzie się bardzo opóźniał. Musieli jednak się z tym pogodzić. Najważniejsze, że się nie rozdzielili.
Emmy na razie nigdzie nie było widać, lecz doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że mnisi informują ją o wszystkim przez cały czas. I że żadna próba wymknięcia się spod ich obserwacji na niewiele się zda. Unni westchnęła:
- Ach, gdybym mogła rozprawić się z tymi ostatnimi czterema upiorami!
Chudy mężczyzna z niesmakiem spoglądał na niezamieszkane górskie chaty, do których dotarli. Było ich całkiem sporo i nie miały żadnego związku z piętnastym wiekiem. Wybudowano je raczej na początku wieku dwudziestego.
- Innymi słowy całkiem zmarnowany czas! - prychnął.
- Owszem, ale teraz wiemy przynajmniej, gdzie są ci idioci! - stwierdził Thore Andersen.
- Owszem, to wiemy aż za dobrze! Znaleźli chatę hycla, my natomiast nie.
- Mają nad nami sporą przewagę - przytaknęła asystentka, bo wreszcie wyszło na jaw, że asystent jest kobietą. - Zatrzymamy się tutaj i odpoczniemy?
- Nie ma mowy! Trzeba się spieszyć. Ciężko westchnęli.
A więc powrotna droga, długa, kamienista. Właściwie wręcz trudno mówić o drodze, to raczej bezdroża. A potem jeszcze długi marsz w pogoni za zdobyczą.
Wąwóz z bliska nie wyglądał ani trochę przyjemnie. Jeśli kiedykolwiek wiodła tędy jakaś ścieżka, to teraz całkowicie zarosła i zniknęła. Dno wąwozu było straszliwie nierówne, zaścielone głazami, które osunęły się z góry. Wśród nich wyrosły krzaki, gdzieniegdzie kępa wykrzywionych drzew.
Z rezygnacją przyglądali się temu smutnemu widokowi.
- Przydałyby nam się tutaj piły i siekiery - stwierdził Antonio. - A może raczej maczety.
- Najlepszy byłby jednak chyba buldożer - uznała Unni.
Morten się nie odzywał. Tęsknił za swoim łóżkiem, które zostało w domu, w Norwegii. I marzył o ślicznych pielęgniarkach, które by się nim zajmowały. Mogłyby mieć miękkie ręce i łagodne uśmiechy, przypominać jasnowłose, niebieskookie anioły. Morten nie na żarty się bał, że jak tak dalej pójdzie, czeka go w tym ponurym miejscu śmierć albo kalectwo.
- Od czego zaczniemy? - spytał Jordi, a Morten w odpowiedzi pomyślał: „Przestańcie udawać takich twardzieli, nie widzicie, jak bardzo cierpię?”
Ale Jordi pozostał głuchy na jego dzielnie w milczeniu znoszone udręki.
- Miguelu, jesteś pewien, że droga wiodła właśnie tędy?
- Tak, ten krótki odcinek dawnej bitej drogi, który udało mi się zobaczyć, prowadził dokładnie tutaj.
- Płynie tędy jakaś rzeczka - zauważyła Sissi. Również ona pozostawała nieczuła na męki Mortena.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]