[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lee Pattison
Papierowy tygrys
Rozdział 1
Melissa starała się, by nigdy nie przeoczyć wystawy nagrodzonych prac dziennikarzy i fotoreporterów, jaka co roku odbywała się w Melbourne.
Czytała właśnie artykuł jakiegoś Pata O'Neille'a, ambitnego dziennikarza, wyróżnionego za świeże spojrzenie na wiele spraw, gdy ktoś ją nagle objął znienacka i zawołał radośnie: - Skarbie, jak się cieszę, że cię widzę. Dzwoniłem do ciebie, ale sekretarka powiedziała mi, że właśnie poszłaś na wystawę. Witaj w kraju.
Jake Curtin był wysokim, energicznym mężczyzną o długiej rudej brodzie, tak gęstej, że „można by nią wypchać materac", jak powiedział kiedyś jeden z kolegów. Objął Melissę serdecznie i ucałował w oba policzki. Pociągnął ją za sobą przez salę mówiąc bez przerwy.
- Jak było w Singapurze? Widziałaś już moje zdjęcia? Wiesz, podoba mi się sposób ich rozmieszczenia...
Wyróżnienia nie były dla Jake'a niczym niezwykłym. Pracował we wszystkich punktach zapalnych świata i jego nazwisko musiało po prostu znajdować się zawsze na Ustach nagród, gdyż był najlepszy w zdjęciach reportażowych. Zdjęcia jego autorstwa częściej gościły na tytułowych stronach gazet niż zdjęcia jego trzech największych konkurentów.
Melissa i Jake poznali się na uniwersytecie w Melbourne. Szybko odkryli w sobie pokrewne dusze i zaprzyjaźnili się. Częste podróże zawodowe obojga nie były w stanie osłabić tej przyjaźni. Wprawdzie nigdy nie pracowali razem, ale respektowali wzajemnie swoją pracę, cieszyli się ze swych sukcesów, współczuli sobie, gdy upragnione nagrody trafiały do kogoś innego. Kiedy Melissa przed dwoma laty dostała wysokie odznaczenie, Jake był akurat za granicą, ale przysłał jej stamtąd ogromną butlę szampana.
W tym roku Melissa nie wzięła udziału w wystawie. Jej ojciec chorował przez cały rok, rzuciła więc wszystko, żeby móc go pielęgnować. Śmierć ojca była dla niej bolesnym ciosem - jeszcze się z niego nie otrząsnęła. Jake pomógł jej wtedy bardzo. Przychodził do niej często i pocieszał, jak mógł.
A teraz pokazywał jej wybór swoich najlepszych zdjęć z minionego roku.
Melissa oglądała je w napięciu. Jake objaśniał każdy szczegół. Tłumaczył, pod jakim kątem ustawiał aparat, żeby uzyskać określone ujęcie, jakiego oświetlenia używał.
- Żeby uzyskać ten efekt - wskazał jedno zdjęcie - wisiałem pół godziny na stalowych szelkach piętnaście metrów nad ziemią.
- Wcale się nie dziwię, że żadna firma nie chce cię ubezpieczać - roześmiała się Melissa. - Widzę tu jeszcze kilka innych zdjęć, które każdego agenta ubezpieczeniowego przyprawiłyby o zawrót głowy.
Były to zdjęcia z całego świata. Uzbrojeni mężczyźni z twarzami przepełnionymi nienawiścią na ulicach Belfastu, Bejrutu, Gwatemali, Hondurasu. Zdjęcia zniszczonych budynków, a obok ich mieszkańcy koczujący na resztkach pościeli i mebli, pozostałych po eksplozji; przerażające zdjęcia roztrzaskanych samochodów i zwłok pasażerów, którzy zginęli w zamachach bombowych. Potworna, a jednocześnie fascynująca dokumentacja ludzkiej, a właściwie nieludzkiej działalności.
Melissa zauważyła, że Jake nie komentował tych zdjęć. Poprowadził ją natomiast do zdjęć z rajdu samochodowego. - Te auta jadą przez prowizoryczny most, zbudowany w Macao, ustawiłem się na zakręcie tego mostu, auta jechały wtedy prosto na mnie i mogłem strzelić najlepsze ujęcia...
I jak zwykle, kiedy Jake Curtin zaczynał mówić o swojej pracy, skończyło to się prelekcją dla zebranych, którzy z zainteresowaniem słuchali go i pytali o wszystko, co miało związek z fotografią.
Kilka osób odgrodziło Melissę od Jake'a. Spróbowała przecisnąć się do wyjścia. Nagle poczuła coś miękkiego pod obcasem i usłyszała bolesny okrzyk: - Auuu! - Odwróciła się przestraszona ze słowami przeprosin na ustach.
Nie powiedziała jednak nic, ponieważ ujrzała przed sobą najatrakcyjniejszego mężczyznę w swoim życiu. Przemknęło jej przez myśl, że gdzieś, kiedyś już go widziała, ale potem pokręciła ledwie dostrzegalnie głową. Nie, nigdy go nie spotkała, bo przecież musiałaby go zapamiętać.
Naturalną opaleniznę podkreślał jeszcze intensywny błękit oczu nieznajomego. Te oczy jak szafiry spoglądały na nią spod gęstych, ciemnych brwi. Wokół pięknie zarysowanych ust widniały leciutkie zmarszczki mimiczne, zdradzające poczucie humoru. Włosy miał gęste i ciemne jak brwi i Melissa zastanowiła się przez chwilę, co by nieznajomy powiedział na to, gdyby pogładziła go po tych włosach.
O Boże, co też mi przychodzi do głowy! - przestraszyła się. Kto, jak kto, ale ona powinna wiedzieć, że sam wygląd, nawet najatrakcyjniejszy to nie wszystko. Doświadczyła tego na sobie wiążąc się na sześć miesięcy z Brianem, niezwykle przystojnym aktorem... Zostawił ją bez chwili namysłu, gdy na horyzoncie pojawiła się bogata wdowa z grubą książeczką czekową i koneksjami w przemyśle filmowym.
Pamiętając aż nazbyt dokładnie to upokorzenie, powiedziała w końcu sztywno: - Przepraszam. Mam nadzieję, że nie zrobiłam panu krzywdy.
- Pewnie, że nie. Zawsze krzyczę „Auuu!" na tych wystawach. - Wesoły ton, jakim nieznajomy powiedział te słowa i kpina w jego oczach rozzłościły nagle Melissę. Odwróciła się gwałtownie.
Incydent zakończyłby się na tym, gdyby nie Jake, który rozpoznał w przystojniaku swego znajomego. - Bob, nareszcie! - krzyknął z daleka i utorował sobie drogę do nich. Jednym ramieniem objął mężczyznę, a drugim Melissę.
- Widzę, że dwoje moich najlepszych przyjaciół już nawiązało znajomość.
Melissa pokręciła przecząco głową, mężczyzna uczynił to samo, nie wspominając o incydencie sprzed kilku minut.
- Nie znacie się? No to poznajcie się - Melissa Sherman... Bob Whitney!
Bob Whitney!
Pobyt Melissy za granicą musiał stępić jej dziennikarskie zmysły. Zdziwiła się, że nie rozpoznała w nieznajomym Whitneya.
Bob Whitney był prawą ręką Kevina O'Sullivana, jednego z najpotężniejszych ludzi świata. Chodziły słuchy, że ma zostać jego następcą, gdy O'Sullivan, starszy już pan, przeniesie się w stan spoczynku.
Nic dziwnego, że twarz Whitneya wydała się jej znajoma. Widziała ją często w gazetach i czasopismach. Dopiero co, przed kilkoma dniami, w samolocie z Singapuru przeglądała magazyn, w którym było zdjęcie Whitneya z jego szefem.
Przyjrzała mu się z nagłym zainteresowaniem.
O Kevinie O'Sullivanie mówiono, że pierwszy swój milion zarobił jeszcze przed ukończeniem dwudziestego roku życia. Niektórzy twierdzili, że wszystko, czego się dotknął, zamieniało się w złoto. Najdziwniejsze zaś było to, że największe sukcesy odnosił w branży wydawniczej, chociaż przyznawał publicznie, że jest legastenikiem. Mówiono, że nie jest w stanie przeczytać, ani napisać jednego zdania. Posiadał jednak niezwykłą zdolność dobierania sobie właściwych ludzi do współpracy.
A Bob Whitney właśnie się do nich zaliczał.
Melissa przeczytała gdzieś, że załatwiał dla O'Sullivana najgorsze, najbardziej niemiłe sprawy. Trzymał z daleka od O'Sullivana tych, których on nie chciał oglądać i przygotowywał pieczołowicie każdą transakcję.
O'Sullivan znany był z hojności dla swoich wiernych pracowników. Wiadomo było powszechnie, że Whitney i kilku innych ludzi z koncernu O'Sullivana otrzymywali bardzo wysokie wynagrodzenie za swoją pracę.
Przed kilkoma laty O'Sullivan zdecydował się rozszerzyć swe imperium z wydawnictw książkowych na gazety i magazyny. Wykupił wszystko, co leżało w zasięgu jego możliwości - wydawnictwa znajdujące się na krawędzi bankructwa, jak również takie, które legitymowały się niejakimi sukcesami na rynku prasowym, ale potrzebowały zastrzyku finansowego.
Dotychczas działał głównie w Anglii i w Ameryce, ale teraz zainteresował się także Australią. Ludzie z branży zastanawiali się, co tu zamierza nabyć. Obecność Boba Whitneya w Melbourne na pewno nie była przypadkowa. Niedługo opinia publiczna dowie się, po co tu przyjechał.
Głośny głos Jake'a wyrwał Melissę z zamyślenia, a kiedy dotarł do niej sens jego słów, zaczerwieniła się.
- Bob, ty jesteś zdolny do wszystkiego... Potrafiłbyś nawet namówić Eskimosa do kupna lodówki w środku zimy. Może przekonałbyś Melissę, żeby mi pozowała do zdjęć? Postawię ci kolację, jeśli tego dokonasz!
Melissa aż się skuliła pod badawczym wzrokiem Boba, który lustrował sylwetkę, chcąc najwyraźniej ocenić, czy Jake słusznie upiera się przy fotografowaniu jej. Rozzłoszczona Melissa zacisnęła wargi i wyprostowała się dumnie. Nie ma się czego wstydzić, do diabła! Figurę ma przecież bez zarzutu!
Melissa miała jasne włosy o ciekawym srebrzystym odcieniu. Niewiele osób wierzyło, że to ich naturalny kolor, jednak zdjęcia Melissy z dzieciństwa mogły zaświadczyć, że nie musi stosować farby. Ale najpiękniejsze w Melissie były oczy. Ciemnofioletowe, okolone ciemnymi długimi rzęsami.
- Oprócz Liz Taylor nigdy u nikogo nie widziałem takich oczu - powiedział Jake, oceniwszy je okiem fotografa już przy ich pierwszym spotkaniu.
Bob ujął Melissę pod brodę tak, że musiała na niego spojrzeć. Przestrzeń między nimi zdawała się być naładowana elektrycznością.
- Dlaczego nie chce pani dać się sfotografować Jake'owi? - Głęboki głos Boba pasował do jego wyglądu - silny, pewny siebie głos.
- Ależ on już ma masę moich zdjęć! - odparła. Jake parsknął oburzony.
- Przecież to tylko przypadkowe zdjęcia, które robiłem, kiedy tego nie widziałaś. To zupełnie co innego, dobrze o tym wiesz.
Bob i Melissa ciągle patrzyli sobie w oczy. I znowu Melissa poczuła nieodpartą chęć, żeby go pogładzić po włosach...
- Chodźmy stąd napić się czegoś!
Jake zepsuł czar tej chwili... Melissa zerknęła na kieliszek w połowie napełniony szampanem, który trzymała w ręce. Skinęła na przechodzącego kelnera i odstawiła go na tacę. - Przydałoby się jakieś porządne piwo, bo już mam dość tego kwaśnego paskudztwa - powiedział Jake.
Jake jako jedyny z tej trójki przyjechał na wystawę samochodem, dosyć zużytym citroenem. Bob usiadł na tylnym siedzeniu, przystosowanym raczej do przewożenia bagażu, Melissa zaś z przodu na niskim siedzeniu obok kierowcy.
- Do klubu dziennikarzy?
Melisa spojrzała na Jake'a z powątpiewaniem. - W piątek wieczorem o tej porze? Uważasz, że to dobry pomysł?
Jake wzruszył ramionami. - Masz rację, jak zawsze zresztą. Będą tam tłumy hałaśliwych wariatów. Co proponujesz?
- McGill's.
Piętnaście minut później siedzieli w niszy małego baru przy końcu Swanston Street. Kiedy dostali drinki, Jake zaczął bombardować Boba pytaniami.
- Czy to prawda, że wykupiliście tutaj cały szereg czasopism? Bob zawahał się przez chwilę, zanim powiedział: - W poniedziałek i tak wszystko zostanie ogłoszone, a giełda w weekend jest zamknięta, mogę ci więc o wszystkim spokojnie opowiedzieć. Tak, to prawda. Kupiliśmy „People's World" i „Everyone's Life". Melissa odstawiła z brzękiem kieliszek.
- „People's World"? Ależ to niemożliwe! To jest przecież ukochane dziecko Neda Bartletta, a on nigdy by się przecież nie zgodził na sprzedaż.
Bob skrzywił się z zakłopotaniem. - „Nigdy" - to długo. Zdziwiłaby się pani widząc, jak często pieniądze skracają ten, wydawałoby się, ostateczny termin. Poza tym wydawnictwo było nie tylko jego własnością.
- Ale „People's World" był przedsięwzięciem rodzinnym. Nikt spoza rodziny nie był w posiadaniu akcji.
Bob uśmiechnął się cynicznie. - Są ludzie, którzy sprzedaliby nawet własną babkę, tyle że za odpowiednią cenę.
- Uważa pan, że za pieniądze można kupić wszystko?
Intensywnie niebieskie oczy Boba musiały zauważyć wyraz pogardy w ciemnofioletowych oczach Melissy, ale ich właściciel bynajmniej się nie zmieszał. Bawiąc się kieliszkiem, odparł powoli i spokojnie: - Nie, nie wszystko, ale dość dużo.
Jake postanowił przerwać ciszę pełną napięcia, jaka zapadła po słowach Boba.
- Czy macie dalsze plany podboju rynku australijskiego?
- Chcemy kupić wszystko, co się da. Słyszałem, że w Sydney jest szereg magazynów, które ewentualnie moglibyśmy nabyć.
- Pojedziesz tam?
- Dopiero po konferencji prasowej w poniedziałek, na której podamy do wiadomości, co i od kogo już kupiliśmy.
Melissa zrozumiała, że Bob Whitney przyzwyczajony jest do osiągania zamierzonego celu za wszelką cenę. Czuła potężną siłę emanującą od tego człowieka.
Przeczytała kiedyś o nim, że jest zimnym i bezwzględnym biznesmenem i jej dotychczasowe obserwacje tylko to potwierdzały. Tak, tylko zimny i bezwzględny człowiek mógł odebrać Nedowi Bartlettowi jego ukochany magazyn.
Pomyślała ciepło o Nedzie, który był przyjacielem jej ojca, o jego pracy i życiu, w którym najważniejszy był właśnie „People's World". Jej ojciec też był taki. Większą część swego życia spędził na pracy dla swoich gazet.
Melissa zadrżała.
Czy „Sherman Group" też kiedyś trafi w obce ręce?
Odsunęła tę myśl od siebie. Głównymi funkcjonariuszami byli ciotka Margaret i wujek Pat, a oni na pewno nie sprzedaliby akcji. No, tak, ale Bartlettów też by nigdy nie posądziła o chęć sprzedaży ich pisma! Zrobiło się jej zimno.
- Czy zamierza pan także kupować gazety? - spytała mimochodem. Miała nadzieję, że głos jej nie zadrży i nie zdradzi jej obaw.
Bob Whitney pokręcił przecząco głową. - Nie, jesteśmy zainteresowani tylko magazynami. Wielkich dzienników nie ma na tym rynku, a małe gazety regionalne wychodzą w niewielkich nakładach. Nie będziemy ich kupować. - Spojrzał przelotnie na Melissę. - A dlaczego pani pyta? Może chciałaby pani dla nas pisać? Chętnie przejrzałbym pani artykuły. Czy są dobre?
Jake odpowiedział za nią. - W zeszłym roku Melissa opublikowała artykuł o sprzeniewierzeniu pieniędzy przez pewien szpital, za który zebrała mnóstwo pochwał.
- Hmm, taka specjalistka od sensacyjnych reportaży zawsze nam się może przydać. - Bob Whitney wyraźnie się ożywił.
Melissa machnęła ręką. - To nie była aż tak wielka sensacja. Miałam zrobić reportaż z jednego z tutejszych szpitali i potknęłam się o pewne nieścisłości. To, co opowiadali pacjenci wydało mi się też dość osobliwe. Można powiedzieć, że przypadkowo trafiłam na ten skandal.
Bob uśmiechnął się wyrozumiale. - Afera Watergate zaczęła się też od zwykłego włamania. Wtedy ważny był reporter, który wiedział ile jest dwa plus dwa i potrafił sobie wszystko pokojarzyć...
Melissa poczuła się trochę zakłopotana. Milczała. Nagle spojrzała na zegar wiszący nad barem i stwierdziła z przerażeniem, że siedzą tu już dwie godziny. Podskoczyła na krześle.
- O Boże, o ósmej ma ktoś po mnie przyjechać, a jeszcze muszę się przebrać. Nie zdążę!
Jake i Bob popatrzyli na siebie znacząco. Jake położył uspokajająco dłoń na ramieniu Melissy. - Niepotrzebnie tak się denerwujesz. Podwiozę cię przecież, gdzie tylko zechcesz.
Melissa spojrzała na swój jasnoszary kostium, podniosła stopę do góry i pokazała Jake'owi but, który miała na niej. - Myślisz, że tak można grać w tenisa? - spytała z uśmiechem kręcąc dziesieciocentymetrowym obcasem.
Jake roześmiał się głośno. - No, tak, jeśli jesteś umówiona na tenisa, to rzeczywiście twój ubiór nie wydaje mi się zanadto stosowny.
Wyszli na zewnątrz. Jake odwrócił się do Melissy i Boba. - Poczekajcie tu na mnie. Przyprowadzę samochód. - Poszedł na parking po samochód.
Melissa i Bob spoglądali za nim w milczeniu. Oboje zastanawiali się gorączkowo nad tematem do podtrzymania rozmowy.
Bob pierwszy odchrząknął. - Ta sztuka teatralna, o której pani wspominała... Mówiła pani, że jest grana w „Her Majesty's"...
- Melissa skinęła twierdząco głową. - Czy istnieje nadzieja, że okazałaby pani odrobinę współczucia samotnemu, obcemu w tym mieście mężczyźnie i poszłaby z nim jutro wieczorem na tę sztukę? Mówiła pani, że nie widziała jej jeszcze.
Melissa była absolutnie zaskoczona tą propozycją. Samotny obcy mężczyzna, pomyślała. Ktoś taki jak ty z pewnością niedługo pozostanie samotny. Po chwili odezwała się ku własnemu zdziwieniu: - Jutro wieczorem? Chętnie... tylko, że miejsca na to przedstawienie są wyprzedane już na kilka tygodni naprzód. Obawiam się, że nie dostaniemy biletów.
Bob uśmiechnął się. - Pewien jestem, że uda mi się to załatwić
- powiedział spokojnie.
Wcale w to nie wątpię. Na pewno sobie poradzisz, pomyślała Melissa. Wyjęła z torebki karteczkę i długopis, napisała na niej swój adres i podała Bobowi.
- Tu jest mój adres i telefon. Przedstawienie zaczyna się o ósmej.
- Może poszlibyśmy wcześniej coś zjeść? Pokręciła głową z żalem.
...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]