[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KAROL DICKENS
WIELKIE NADZIEJE
KSIĄŻKA i WIEDZA
WARSZAWA 1951
Przełożyła z oryg. ang. - KAROLINA BEYLIN
Tytuł oryginału: „Great Expectations"
Powieść po raz pierwszy wydana została w oryginale w roku 1861
Red. odpowiedzialny Krystyna Czerwiniowska
Okładkę projektował Antoni Uniechowski
Książka i Wiedza" Warszawa
Printed in Poland
Lipiec 1951 r.
Tłoczono 10 000 + 500 egz.
Zakłady Graficzne "Książka i Wiedza" w Wałbrzychu
Obj. ark. wydawn. 31 Nr zam. 361
Druk ukończono dnia 16. VII. 51
Pap. druk. mat. kl. V, 80 g, 61X86 cm. Obj. ark. druk. 31
F-2-30505
ROZDZIAŁ1
1 1 Nazwisko mojego ojca brzmiało Pirrip,
a mnie dano imię Filip. Mój dziecinny język nie potrafił oddać wyraźnie tych dwu dźwięków
i stapiał je w krótkie miano Pip. Nazwałem, więc sam siebie Pipem i wszyscy zaczęli tak
mnie nazywać.
Podątję, że i mój ojciec nosił nazwisko Pirrip na odpowiedzialność napisu na nagrobku oraz
siostry mojej, żony kowala Joego Gargeryego. Ponieważ nigdy nie widziałem ojca ani matki,
ani ża<dnej ich podobizny (w owych czasach nie wiedziano jeszcze nic o fotografii), moje
pierwsze wyobrażenie o rodzicach, i o ic h wyglądzie wiązało się, nie wiadomo czemu, z ich
nagrobkami! Kształt liter na kamieniu nagrobnym mego ojca nasunął mi clziwaczną myśl, że
był to krępy, kwadratowy mężczyzna o ciemnych wijących się włosach. Z rodzaju i
charakteru liter na-pisij: „A także Georgiana, małżonka powyższego" wyciągnąłem dziocinny
wniosek, że matka moja musiała być piegowata i słabowita. Pięciu kamiennym tabliczkom,
umieszczonym równym rządkiem na grobie (każda z nich miała około półtorej stopy długości
i poświęcone były pamięci moich pięciu braciszków, którzy #byt wcześnie zrezygnowali z
walki o życie), zawdzięczam niemal religijną wiarę, że urodzili się oni leżąc na grzbiecie z
rękami to kieszeniach spodenek i nigdy nie zmieniali pozycji.
Nasza okolica była bagnista i rozciągała się wzdłuż wijącej się rzeki, o dwadzieścia mil od
morza. Moje najwcześniejsze wyraźne wspomnienie tyczy się pewnego późnego
pochmurnego popołudnia.
5
Zdałem sobie wówczas w (?ałej pełni sprawę, że zarośnięta krzywami posępna przestrzeń to
cmentarz, że Filip Pirrip, ni szczyk z tej parafii, a także <3eorgiana, małżonka powyższ zmarli
i zostali pochowani, że Aleksander, Bartłomiej, Abrab Tobiasz i Roger, ich synowie, również
lte żyją i spoczęli w j bie. że ciemne, płaskie pustkowie za cmentarzem, poprzecin groblami,
kopcami i zagrodami, gdzie pasło się bydło, to baj ska. Że ciemna smuga na horyzoncie to
rzeka że odległy, d żywioł, od którego wieje porywisty wiatr, to riorze, i że m drżący ze
strachu tłumoczek, który nagle wybuchnął płaczem Pip.
- Cicho bądź! - wrzasnął straszliwy głos i spomiędzy L bów koło kościoła wyskoczył nagle
mężczyzna. - Cictho, ty m diable, bo poderżnę ci gardło! {
Straszny człowiek w szarym ubraniu z grubego suk"na, z ł cuchem brzęczącym mu u nogi.
Człowiek bez kapelusza, z głc owiązaną szmatą, w podartych butach na nogach. Człowiek
0( kający wodą, zabłocony, poraniony kamieniami, podrapany ż rem, poparzony pokrzywami,
pokłuty cierniami. Człowiek ku jacy, drżący, który rzucał wokół siebie przerażone spojrzei i
miotał przekleństwa. Człowiek, którego zęby szczękały g śno, gdy chwycił mnie pod brodę.
- O, niechże mi pan nie podrzyna gardła - błagałem niony - proszę, niech pan tego nie czyni,
panie! s
- Jak się nazywasz, gadaj! - powiedział człowiek - p -- Pip, panie.
- Jeszcze raz - powtórzył wpatrując się we mnie - gadaj.
- Pip, Pip, panie.
- Pokaż, gdzie mieszkasz. Pokaż palcem to miejsce.
Wskazałem miejsce, gdzie znajdowała się nasza wioska, płaskim brzegu rzeki, wśród olch i
żywopłotów, o milę lub więcej od kościoła.
Teraz nieznajomy odwrócił mnie i wypróżnił mi kieszenie. Nie było w nich nic prócz kawałka
chleba. Gdy kościół wrócił ć swej pozycji - gdyż przez chwilę ten człowiek, taki silny i okrój
ny, przekręcił kościół tak, że widziałem dzwonnicę u swoic stóp - więc gdy kościół wrócił do
zwykłej pozycji, okazało się,
6
siedzę na nagrobku, cały drżący, a mój oprawca zajada żarłocznie chleb.
- Ty szczeniaku - zapytał mężczyzna oblizując wargi - skąd masz takie tłuste policzki?
Rzeczywiście miałem wówczas okrągłe policzki, mimo że na mój wiek byłem nieduży i
raczej słaby.
- Do diabła, zjadłbym je chętnie - zauważył potrząsając groźnie głową. - Mam na nie wielką
ochotę.
Poważnie wyraziłem nadzieję, że tego nie uczyni, i coraz mocniej tuliłem się do nagrobka, na
którym siedziałem, po to, by nie spaść, i po to, by powstrzymać się od płaczu.
- Więc słuchaj - odezwał się nieznajomy. - Gdzie jest twoja matka?
- Tutaj, panie - odparłem.
Skoczył gwałtownie w tył i obejrzał się przez ramię.
- Tutaj, panie - powtórzyłem nieśmiało - „A także Cteor-giana" to moja matka.
- O - zawołał cofając się o krok - a czy to twój ojciec, ten obok niej?
- Tak, panie - odparłem - to on „nieboszczyk z tej parafii".
- Ha - mruknął i zaczął się zastanawiać. - Więc u kogo mieszkasz i dokąd się udasz, o ile
naturalnie pozwolę ci jeszcze żyć, a to niezdecydowana sprawa...
- U siostry, panie, ujjani Gargery, żony Joego Gargeryego, kowala, panie.
- Kowala? tak? - powtórzył patrząc na swą nogę.
Rzucił jeszcze parę ponurych spojrzeń na nogę, potem na mnie. Wreszcie podszedł blisko do
grobowej płyty, na której siedziałem, wziął mnie za oba ramiona i przechylił w tył tak daleko,
jak tylko pozwalała na to długość jego rąk. Oczy jego utkwione były władczo w moich, a
moje, pełne strachu, w jego źrenicach.
- A teraz słuchaj, od tego zależy twoje życie. Wiesz, co to pilnik?
- Tak, panie.
- A wiesz, co to żywność?
7
! -I
- Tak, panie.
Po każdym pytaniu przeginał mnie mocniej w tył po to, bym czuł się bardziej bezradny i
przerażony.
- Przyniesiesz mi pilnik - potrząsnął mną znowu -i przyniesiesz mi żywność - znów mnie
przechylił - przyniesiesz mi tutaj jedno i drugie - szarpnął mną - inaczej wyrwę ci serce i
wątrobę. - Potrząsnął mną raz jeszcze.
Byłem okropnie przerażony i kręciło mi się w głowie tak bardzo, że uczepiłem się kurczowo
jego ręki. Prosiłem:
- Jeżeli pan będzie tak łaskaw i puści mnie, to może prze stanie mnie mdlić i będę mógł lepiej
słyszeć, co pan mówi.
Przegiął mnie i zawinął mną młynka tak, aż kościół fikną kozła i zakręcił się wokół własnego
kurka na wieży. Potem tei okropny człowiek postawił mnie pionowo na płycie grobowej i wy
głosił następujące straszne słowa:
- Przyniesiesz mi jutro rano pilnik i żywność, dużo żywne
ści. Będę czekał na ciebie tam, przy tej starej forteczce. Zrobis
to i nie piśniesz o niczym ani jednego słowa. Nie okażesz mn
gnięciem oka, żeś widział osobę podobną do mnie. Tyli?
pod tym warunkiem będziesz żył. Jeżeli jednak nie posłucha!
mnie, choćby w najmniejszym drobiazgu, wyrwę ci serce i watr
bę, upiekę i zjem. Nie myśl, że jestem tutaj sam. Niedaleko ukr
wa się jeden młody człowiek, w porównaniu z którym ja jeste
aniołem. Ten młody człowiek słyszy to, co ja teraz mówię. Ma <
szczególny, tajemniczy, jemu tylko wiadomy sposób wyrywan
chłopcom wątroby i serca. Chłopiec może zaryglować drzwi, p
łożyć się do ciepłego łóżka, otulić się kołdrą, naciągnąć ją na g3
wę, może być przekonany, że jest bezpiecznie schowany, ale <
młody człowiek wśliźnie się i tak bez szelestu do niego, otwoi
mu brzuch. Na razie powstrzymuję tego młodego człowieka
robienia ci krzywdy, ale przychodzi mi to z trudnością. No, co
na to?
Odpowiedziałem, że wezmę pilnik i co zdołam zebrać z zai sów, i przyniosę mu to raniutko
do forteczki.
- Powiedz: „Niech Bóg pokarze mnie śmiercią, jeżeli tego zrobię" - rozkazał mi mężczyzna.
8
Powiedziałem to i wówczas postawił mnie na ziemi.
- A teraz - upominał - pamiętaj, co obiecałeś, pamiętaj o owym młodym człowieku i idź do
domu.
- Doo-bra-nooc panu - wyjąkałem.
- Jak tu okropnie - odparł patrząc na wilgotną i wietrzną równinę - chciałbym być żabą albo
węgorzem.
To mówiąc przycisnął do drżącego ciała ramiona, jakby dla rozgrzewki, i kulejąc szedł ku
murowi kościelnemu. Patrzyłem za nim, jak torował sobie drogę wśród pokrzyw i głogów
zarastających cmentarz, i przez chwilę zdawało się mym oczom, że ogania się w ten sposób
przed rękami umarłych, które wyciągają się ku niemu z grobów, by schwytać go za łydki i
wciągnąć pod ziemię. Doszedłszy do muru kościelnego przesadził go jak ktoś o zdrętwiałych
i sztywnych nogach i wówczas raz jeszcze obejrzał się na mnie. Kiedy to zobaczyłem,
odwróciłem twarz w stronę domu i jak najszybciej zrobiłem użytek z nóg. Ale zerkając przez
ramię widziałem, jak szedł ku rzece, wciąż tuląc do siebie ramiona i wyszukując obolałymi
nogami kamienie, położone na bagni-sku dla umożliwienia przejścia podczas rzęsistych
deszczów lub przypływu.
Gdy zatrzymałem się po chwili, by raz jeszcze się za nim obejrzeć, bagniska wydały mi się
ciemną poziomą linią, a rzeka jeszcze jedną poziomą kresą, choć mniejszą i mniej od tamtej
wyraźną. Niebo przedstawiało mi się jak przestrzeń poorana krwawymi i ciemnymi pręgami.
Na brzegu rzeki rozróżniałem już teraz tylko dwa ciemne przedmioty. Jednym z nich była
latarnia morska przypominająca beczkę o rozluźnionych obręczach, umieszczona na słupie i z
bliska ogromnie niezdarna i brzydka. Drugi stanowiła stara szubienica ze zwisającymi
łańcuchami, na której powieszono niegdyś pirata. Mężczyzna kulejąc szedł ku niej, jak gdyby
był wskrzeszonym owym piratem i chciał się ponownie sam powiesić. Ta myśl przeraziła
mnie okropnie i patrząc na pasące się bydło, które podnosiło ku niemu głowy, zastanawiałem
się, czy i ono tak myśli. Rozejrzałem się, czy nie zobaczę gdzie owego okropnego młodego
człowieka, którym straszył mnie nieznajomy. Ale mimo że nie widziałem go w pobliżu,
przeraziłem się tak bardzo na samą myśl, że pobiegłem pędem do domu.
ROZDZIAŁ
2 Siostra moja, żona Joego Gargeryego
ode mniejstarsza o lat przeszło dwadzieścia i słynęła wśród i dów z tego, że wychowała mnie
„własnoręcznie". Zastań jąc się wówczas, co mogłoby to znaczyć, i wiedząc, że sióstr? ja ma
bardzo ciężką rękę zarówno w stosunku do mnie jals swego męża, doszedłem do wniosku, że
musiała nas obu vi wać „własnoręcznie".
Siostra moja nie była ładną kobietą i miałem wrażei „własnoręcznie" zmusiła Joego, by się z
nią ożeniŁJJoe, pr: ny mężczyzna, miał jasne kędziory okalające łagodną i oczy, w których
niezdecydowany błękit mieszał się z barv łek. Był to łagodny, cierpliwy, dobry i łatwy w
obejściu p coś w rodzaju Herkulesa, zarówno w sile jak i słabości.
Siostra moja miała czarne oczy i włosy i tak czerwoni policzków, że nieraz zastanawiałem
się, czy też nie używ: zamiast mydła. Wielka i koścista, nie rozstawała się prawi z grubym
fartuchem, który zawiązywała z tyłu na dwie 1 i którego groźny kwadrat na piersiach jeżył się
szpilkam mi. Nieustanne noszenie tego fartucha poczytywała sobie ką zasługę, a Joemu robiła
gorzkie wyrzuty, że skazuje taki strój. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego uważała, chodzić w
tym fartuchu i dlaczego nie zdejmowała go, 1 się podobałoj
Kuźnia Joego graniczyła z naszym domkiem zbuć z drzewa, jak większość ówczesnych
domów mieszkalnyc] ]i. Gdy wróciłem pędem z cmentarza, zastałem kuźnię kniętą i Joego
siedzącego samotnie w kuchni. Tjoe i ja towarzyszami niedoli i nieustannymi spiskowcami,
toteż żyłem jeszcze zamknąć drzwi, gdy zwierzył mi się z cze; jemnicy.
- Twoja siostra - powiedział me wstając ze sweg przy kominku - szukała cię i wybiegała już
dwanaści dwór, a teraz wyszła po raz trzynasty, Pip.
- Doprawdy?
- Tak, Pip, i co gorsza zabrała ze sobą Łaskotaj
10
i
m
¦ff
Na tę okropną wieść zacisnąłem palce na jedynym guziku kurtki i kręciłem nim w
przerażeniu, patrząc w ogień z rozpaczą. Łaskot był to kij Joego, o lśniącym końcu,
wygładzonym od łaskotania mojej osoby.
- Tak - mówił Joe - najpierw usiadła, potem zerwała się, chwyciła Łaskota i wściekła
wybiegła na dwór. Wyleciała wściekła, Pip. Wypadła jak bomba - zakończył rozgarniając
płonące polana pogrzebaczem.
- Czy dawno wybiegła, Joe? - spytałem takim tonem, ja-[im mówi się do dziecka. Nigdy nie
traktowałem Joego inaczej tiż jak mego rówieśnika.
Joe rzucił okiem na holenderski zegar i powiedział:
- No, ostatnim razem wyleciała jakie pięć minut temu, Pip. le właśnie nadchodzi. Schowaj się
za drzwi, prędko, zakryj się ;cznikiem.
Usłuchałem go. Moja siostra wbiegając otworzyła szeroko •zwi, a poczuwszy za nimi jakąś
przeszkodę domyśliła się na-chmiast prawdy i zaaplikowała mi Łaskota. Potem schwyciła nie
i jak to często czyniła, cisnęła niby paczkę do Joego. Kowal ipał mnie w locie i ukrył za
kominkiem, odgradzając od żony ą długą nogą.
- IGdzie byłeś, ty małpiszonie - krzyczała siostra tupiąc gą - gadaj mi zaraz, gdzieś się
włóczył, podczas kiedy ja psu-n sobie krew z niepokoju. Gadaj, bo cię wyciągnę z tego kąta, )
ćby na twoim miejscu znalazło się pięćdziesięciu Pipów chro-nych przez pięciuset Gargerych.
- Byłem tylko na cmentarzu - wyznałem szlochając i rozdając sobie ciało.
- ffra cmentarzu - krzyknęła - od dawna spoczywałbyś na mtarzu, gdyby mnie nie było na tym
świecie. Kto cię własno-nie wychował, kto? gadaj!
- Tyś mnie wychowała - jęknąłem.
- A dlaczego to zrobiłam, chciałabym wiedzieć?
- Nie wiem - zaskomliłem.
- I ja także tego nie wiem! - krzyczała. - Wiem tylko, że hwili twego przyjścia na świat nie
zdjęłam z siebie tego far-a. I wiem także, jak okropnie być żoną kowala (i w dodatku eryego),
nawet gdy się nie jest twoją matkąh
11
Myśli moje nagle oderwały się od tej sprawy, gdy i łem smutnie w ogień. Z żarzących się
węgli wypłynął uciekinier na bagnisku, jego noga okuta w łańcuchy, ta młody człowiek,
pilnik, żywność, straszliwe zobowiązanie przestępstwa, które miałem popełnić pod tym
gościnnym
- (Ha! - wrzasnęła moja siostra odstawiając wreszc miejsce - cmentarz! - Możecie gadać o
cmentarzu, wy Jeden z nas co prawda nie wspominał nawet o cmen' Wiem, że to mnie
odprowadzicie wkrótce na cmentarz! z was zostanie para po mojej śmierci! (
Podczas gdy siostra przygotowywała teraz herbatę, J na mnie ponad swą wyciągniętą nogą
badawcze spojrzi gdyby chciał sprawdzić, jaką to parę będziemy stanowili opłakanych
okolicznościach.' Potem pogładził się po jas] dziorach i lnianych faworytach i wodził
niebieskimi oc żoną Czynił to zawsze podczas burzliwych zajść.
iMoja siostra miała szczególny, jej właściwy sposób dla nas chleba. Przyciskała lewą ręką
bochenek dó pie czym niekiedy pozostawała w chlebie szpilka lub igła, kt< dowaliśmy w
czasie jedzenia. Potem brała na koniec noża ką ilość masła i smarowała całą powierzchnię
bochen ruchem, jakim aptekarz smaruje plastry. Używała przy dzo zręcznie obu stron ostrza,
zeskrobując i wygładzając i skórce. Następnie potężnym ciosem krajała duży kawał s i
przedzieliwszy go nożem na połowy, wręczała Joemu
Mimo że chciało mi się ogromnie jeść, nie byłem pev mam prawo spożyć ten chleb. Czułem,
że muszę zostawić mego okropnego znajomego i jego jeszcze okropniejszej rzysza.
Wiedziałem, że moja siostra jest skrzętną goi i że nie uda mi się nic zwędzić ze spiżarni.
Toteż posta wsunąć sobie kromkę w nogawkę spodni.
Wykonanie tego postanowienia kosztowało mnie ban le. Było to tak, jak gdybym się
zdecydował skoczyć z da sokiego domu albo dać nurka w głęboką wodę. Sprawę j ła jeszcze
nieświadomość Joego. fTako oddani sobie to niedoli - szwagier był mi dobrym kolegaj -
mieliśmy zwj równywać postępy czynione przez obu przy zjadaniu ch czasu do czasu
wyciągaliśmy wzajemnie ku sobie nad
12
kromki i podziwialiśmy jeden drugiego, co dodawało nam bodźca do dalszych zabiegów.
Tego wieczoru Joe kilkakrotnie zapraszał mnie do zwykłego przyjacielskiego
współzawodnictwa pokazując, jak szybko znika jego porcja chleba, lecz za każdym razem
widział, że na jednym kolanie trzymam żółty kubek z herbatą, a na drugim - nietkniętą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]