[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Rachel BaileyWyspy namiętnościROZDZIAŁ PIERWSZYDella Walsh po raz ostatni spojrzała tęsknie na panoramę Melbourne i weszła na mostek luksusowegostatku wycieczkowego „Cora Mae", który był jej domem.Przed nią na pokładzie stała grupa ludzi ubranych w ciemne garnitury skupiona wokół wysokiegomężczyzny odwróconego plecami do niej. Mężczyzna miał na sobie dobrze skrojoną marynarkę, trzymał sięprosto, ciemnoblond włosy dotykały jego kołnierzyka. Obok stał kapitan, a z różnych punktów holuprzyglądały im się grupki zaciekawionych członków załogi.Mężczyzna znajdujący się w centrum uwagi to był najprawdopodobniej on. Luke Marlow, człowiekmający odziedziczyć „Cora Mae".Zaciekawiona weszła do holu. Wielu ważniejszych członków załogi, ona także, zostało zaproszonychdzisiaj na oficjalne odczytanie testamentu Patricka Marlowa. Wszystkich nurtowało pytanie: co jego bratanek ispadkobierca zrobi ze statkiem, który odziedziczy?Sprzeda go? Przebuduje? Zmieni sposób jego funkcjonowania?Della była chyba bardziej zainteresowana przyszłym właścicielem statku niż inni pracownicy - od latsłyszała o nim opowieści od Patricka. Być może wiedziała o Luke'u więcej niż o swoich przyjaciołach.Kiedy podeszła bliżej, usłyszała słowa kapitana:- Lekarz zaraz opatrzy tę ranę.W tej chwili kapitan spostrzegł Dellę.- Doktor Walsh! W samą porę. Pan Marlow skaleczył się w palec i trzeba mu założyć szwy.Della uśmiechnęła się, podchodząc bliżej. Udzieli pomocy temu mężczyźnie, tak jakby był zwykłym pa-cjentem, a nie człowiekiem, który wkrótce zostanie jej szefem.- Dzień dobry, panie Marlow. Proszę pójść ze mną do ambulatorium. Obejrzymy pana rękę.Luke Marlow powoli się odwrócił. Kiedy spojrzenie jego stalowoszarych oczu utkwiło w jej twarzy,Della poczuła na ciele gęsią skórkę. Czy zdenerwowała się dlatego,żejej los leży w jego rękach? A może tojego twarz - mocno zarysowane kości policzkowe, prosty nos i zmysłowe usta - tak na nią podziałała? Wkażdym razie Delli nie podobało się,żewywarł na niej takie wrażenie.- Teraz przyznaję - rzekł z namysłem, nie spuszczając z niej wzroku -żemoże przydałoby się założyćszwy.Kapitan skinął głową z zadowoleniem.- Zajmę się pana pracownikami, a steward przyjdzie po pana, kiedy doktor Walsh opatrzy rękę.Tłumek ludzi się rozstąpił i Luke Marlow zbliżył się do Delli. Kiedy stanął naprzeciwko niej, jej sercezabiło mocniej. Wysoki i charyzmatyczny, rzucał na nią urok.Przestała się uśmiechać. To niemożliwe. Przysięgła sobie,żejuż nigdy nie zainteresuje siężadnymmężczyzną. W dodatku ten człowiek będzie jej szefem. Być może zadecyduje o jej losach. Wyprostowała się iwystudiowany uśmiech pojawił się na jej twarzy.LTR- Tędy proszę - powiedziała, wskazując kierunek. Kiedy weszli w głąb holu wyposażonego w wykwint-ne meble iżyrandole,zastanawiała się, czy zauważył spojrzeniaścigającego ze wszystkich stron.- Proszę mi coś powiedzieć, doktor Walsh. - Jego głos był niski i seksowny. - Czy zawsze tyle osób witagości?Wsiedli do windy. Della wcisnęła przycisk na trzeci pokład.- Nie, ale pan nie jest zwykłym gościem. Uniósł brwi nieco ciemniejsze niż włosy.- A jakim?Takim, przy którym robiło jej się słabo. Nie odzywała się przez chwilę. Był nie tylko pierwszymgościem, który tak na nią działał, ale i jedynym mężczyzną, odkąd... Nie powinna o tym myśleć.- Słyszeliśmy,żema pan odziedziczyć „Cora Mae".- Aha! - Włożył rękę do kieszeni spodni.Myślał,żenie wiedzą? Patrick Marlow nie robił sekretu z tego,żema zamiar uczynić bratanka spadko-biercą.- Plotki szybko się tu rozchodzą.- Plotki? Dużo jest tych plotek?Na statku „Cora Mae" pracowało trzysta trzydzieści osób. Wśród nich byli sezonowi pracownicy, którzychcieli skorzystać z okazji, by zwiedzićświat.Ale była też duża grupa ludzi, którzy stanowili zżyty zespół. Sta-tek był ich domem. Zarówno jedni, jak i drudzy snuli domysły na temat Luke'a Marlowa. Patrick często opo-wiadał Delli o swym bratanku, jego uprzywilejowanym pochodzeniu i sukcesach, jakie odnosił w biznesie. Alew tych opowieściach nie było mowy o tym, jaki urok roztacza ten mężczyzna.Drzwi windy otworzyły się i ruszyli korytarzem. Luke wciąż czekał cierpliwie na odpowiedź.- Kilka, większość pewnie wyssana z palca.- Opowie mi pani?Uśmiechnęła się pod nosem. Miałaby opowiadać temu mężczyźnie, jakie krążą o nim plotki?- Raczej nie.Gdy weszli do ambulatorium, Della zatrzymała się przy recepcji.- Jody, czy jest doktor Bateman? - spytała pielęgniarkę.Luke Marlow dziwnie na nią działał. Może po prostu jest zestresowana, bo za godzinę będą odczytywaćtestament Patricka i to przypomniało jej,żeprzyjaciel już nieżyje.W każdym razie, skoro nie była przekonana,żepowinna zająć się bratankiem Patricka, to lepiej będzie, jeśli przekaże go koledze.Cal Bateman wyszedł z gabinetu, słysząc swoje nazwisko. Della odetchnęła z ulgą.- Cal, pan Marlow prawdopodobnie musi mieć założone szwy na palcu. - Spojrzała na Luke'a. - DoktorBateman się panem zajmie.Już chciała odejść, gdy usłyszała:- Nie.Serce zabiło jej mocniej. Odwróciła się powoli.- Słucham?Luke spojrzał na nią bez wyrazu.LTR- Jeśli potrzebne są szwy, to chciałbym,żebypani je założyła, doktor Walsh.Co za różnica, który lekarz się nim zajmie?- Zapewniam pana,żedoktor Bateman jest znakomitym chirurgiem. Ma wysokie kwalifikacje wdziedzinie chirurgii plastycznej, więc na pana ręce nie zostaną blizny. Ja nie mogę dać takiej gwarancji.- Blizny tożadenproblem - odparł niewzruszony. - Chcę,żebypani się mną zajęła, doktor Walsh.Jej twarz stężała. Czy on z nią flirtuje? Nikt tego nie robił oprócz... jej męża. Specjalnie stwarzała wokółsiebie aurę niedostępności, by uniknąć takich sytuacji. Luke Marlow chyba jednak nie był mężczyzną, któryzwracałby uwagę na takie rzeczy. Westchnęła. W końcu jest lekarzem. Potraktuje bratanka Patricka jak zwykłe-go pacjenta.- Oczywiście. Proszę do gabinetu, panie Marlow.- Luke.- Wolałabym zwracać się do pana po nazwisku, jeśli nie robi to panu różnicy. - Włożyła biały kitel. -Możliwe,żeza parę godzin okaże się pan moim szefem.- Robi mi różnicę. Zaraz przekłuje pani moją skórę igłą. Czułbym się lepiej, gdyby atmosfera byłaswobodniejsza.Usiadł na krześle i wcale nie wyglądał na zdenerwowanego. Skoro jednak zaraz odziedziczy statek, toon tu rządzi. Skinęła głową.- W porządku, Luke.Spojrzał na identyfikator przyczepiony do jej kitla,- Doktor Adele Walsh - przeczytał. - Czy mogę mówić do ciebie Adele?Wzdrygnęła się. Tylko mąż nazywał ją Adele. Przed oczami stanęła jej twarz Shane'a.- Wolę Della.- Della. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Podoba mi się. Ale chciałbym cię o coś spytać.- Słucham.- Mówiono mi,żejeden z lekarzy na statku opiekował się moim wujkiem podczas choroby. To byłakobieta.- Tak.- Ty?Skinęła tylko głową, bo nie była w stanie mówić. Chwilami nie mogła uwierzyć,żePatricka już nie ma.To był taki energiczny mężczyzna, pełenżycia,i nagle go zabrakło. Jegośmierćsprawiła,żeDelliprzypomniało się, jak dwa lata temu straciła męża.Luke spojrzał na nią z powagą.- Dziękuję,żeprzy nim byłaś.- Proszę. Ale nie musisz mi dziękować. Uważałam go za przyjaciela. Zasługiwał na to,żebydożyćkońca swoich dni na ukochanym statku, a nie w hospicjum.- Jedno mnie dręczy. Nikt z rodziny nie wiedział,żeon umiera. W ciągu ostatnich paru miesięcyrozmawiałem z nim kilka razy przez telefon i nic mi nie powiedział. Co trzy miesiące spędzał kilka dni u mojejLTRmatki. Wiedzieliśmy,żeostatnio nie mógł przyjechać, bo był chory, ale nie sądziliśmy,żemoże być takźle.Dlaczego nikt nam nie powiedział?Kilka razy sugerowała Patrickowi, by wyjawił rodzinie,żema raka, a potem proponowała,żesama ichzawiadomi. Nie zgadzał się. Nie chciał, by widzieli go w złym stanie. Wolał, by pamiętali go z czasów, gdy byłzdrowy. Della zastanawiała się, czy prawdziwym powodem nie było to,żenie chciał przyjąć do wiadomościfaktu,żejest bardzo ciężko chory.- Patrick był dumny. Uważał,żetak będzie lepiej.- Jak długo chorował?- Prawie rok. Miał dwa cykle chemioterapii. Cztery miesiące temu jego stan się pogorszył. Ale wciążbył aktywny i zarządzał statkiem jeszcze miesiąc przedśmiercią.- Czy bardzo cierpiał?- Nie. Podawałam mu morfinę i inne leki przepisane przez lekarzy. - Był bardzo dzielny. Czasem nawetmusiała namawiać go, by zechciał przyjąć jakieśśrodkiprzeciwbólowe.- Czy... - Luke się zawahał. Przegarnął ręką włosy. - Nie chciałbym cię urazić, ale czy konsultował siętakże z innymi lekarzami?To zrozumiałe,żebratanek Patricka o to pytał. Gdyby jej wuj był chory, spytałaby o to samo, by miećpewność,żenie doszło dożadnychzaniedbań.- Jego lekarzem prowadzącym była doktor onkolog z Royal Sydney Hospital, z którą miałam stałykontakt. Mogę podać ci jej dane, jeśli chcesz.Luke pokręcił głową.- Przez ostatnie dwa miesiąceżyciaPatrick sam płacił lekarzowi, który wyręczał mnie w obowiązkach,po to,żebymmogła się opiekować tylko nim. Poza tym sprowadziliśmy wykwalifikowaną pielęgniarkę, któraczuwała przy nim przez całą dobę.Ale nawet kiedy pielęgniarka miała dyżur, Della i tak nie chciała odchodzić odłóżkachoregoprzyjaciela. Luke pokiwał głową.- Czy będziesz obecna na odczytaniu testamentu?- Tak. - Patrick kazał jej obiecać,żeprzyjdzie. Powiedział,żezostawi jej mały prezent, choć zapewniałago,żeto niepotrzebne.- Mam nadzieję,żePatrick zapisał ci coś w testamencie w podziękowaniu za pomoc. Gdyby nie zdążyłtego zrobić, odwdzięczę ci się w jego imieniu.Della pomyślała,żeszczodrością Luke przypomina jej Patricka. Przypomniało jej się, jak Patrick mówiło swoim bratanku,żeto prawdziwy książę.- To miło z twojej strony, ale nie ma potrzeby. Wykonywałam swoją pracę, ale przede wszystkim byłambardzo przywiązana do Patricka. Nie mogłabym postąpić inaczej.- Jestem ci wdzięczny,żeprzy nim byłaś.- Cieszę się,żetak uważasz. A teraz, jeśli chcesz zdążyć na odczytanie testamentu, pokaż mi tę rękę.Zerknął na zegarek.- Masz rację.LTR
[ Pobierz całość w formacie PDF ]