[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Kira SinclairMaskaradaTłumaczenie:Marcin CiastońROZDZIAŁ PIERWSZYSweetheart, Karolina Południowa,gdzie wszyscy żyją długo i szczęśliwie.Devlin Warwick zmarszczył brwi, mijając znak przy drodze.Tak naprawdę dopiero gdy stąd wyjechał, zaznał trochę szczęścia.Nacisnął pedał gazu. Osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt pięć... stodwadzieścia kilometrów na godzinę. Celowo przekroczyłdozwoloną prędkość. Tym razem szeryf Grant przynajmniejbędzie miał powód, żeby mu uprzykrzyć życie.Pędząc przed siebie, opuścił szyby i nastawił głośniej muzykęheavymetalową. Mieszkańcy Sweetheart nie spodziewali się, conastąpi. Dev długo czekał na tę chwilę.Dziesięć lat temu przepędzono go stąd, wciąż dźwięczały muw uszach głosy potępienia. Mieszkańcy miasteczka nie tolerowaliskandali, ale chętnie o nich plotkowali, a Dev zapewnił im spororozrywki.Kiedy dziadek wyrzucił go z domu, Dev stracił jedyną bliskąmu osobę. Najsmutniejsze, że Devlin wcale nie dopuścił sięwystępku, o który go oskarżono. Teraz wrócił, by pochwalić sięodniesionym sukcesem, choć wszyscy przewidywali, że zostanieprzestępcą jak jego ojciec.Zatrzymał się na podjeździe pod domem dziadka, niewyłączając silnika. Mógłby przenocować w motelu... Jednakprzeszłość nie miała już znaczenia. Dziadek zmarł cztery latatemu, a Dev nie miał pojęcia o jego chorobie.Dom należał teraz do niego. Pięćdziesięcioletni budynek wciążwyglądał tak samo. Tylko gdzieniegdzie widać było upływ czasu;drugi stopień w schodach werandy na pewno skrzypiał jakdawniej, okiennice wymagały malowania.Trawnik i ładnie przycięte krzewy były w idealnym stanie, alehortensje babci przekwitły kilka miesięcy wcześniej. Może zadomem zachowały się jeszcze pąki jej róż? Gdy wspominałbabcię, zawsze widział ją pochyloną nad rabatką. Dla zagubionegochłopca te wspólne chwile w ogródku były jak koło ratunkowe.Niestety jego wizyty w Sweetheart nigdy nie trwały dłużejniż kilka tygodni, a gdy zamieszkał tu na stałe w wieku piętnastulat, babci nie było już na świecie.Kiedy stanął przed zielonymi drzwiami, powróciło do niegowspomnienie ostatniego wieczoru, który spędził w domu. Dziadekkrzyczał, a w pewnym momencie rzucił o ścianę jedną z cennychfigurek babci. Odłamek porcelany zranił Devlina w policzek.Dev dotknął blizny, która nieustannie przypominała mu otamtych wydarzeniach. Dostał nauczkę: skoro i tak musiałzapłacić za grzech, którego nie popełnił, lepiej było go popełnić iczerpać z tego przyjemność.Z domem wiązały się jego najgorsze wspomnienia, ale także tenajlepsze. Dziadek przyjął go pod swój dach, gdy Dev nie miałdokąd pójść, był dla niego jak surowy ojciec, choć Dev czuł się wSweetheart jak więzień, nie mogąc sprostać oczekiwaniomdziadka. Wolał, by nie wymagano od niego zbyt wiele, właściwieto odczuł ulgę, gdy przestał mieć nadzieję, że tym razem będzieinaczej.Po latach ciężkiej pracy odniósł sukces. Bez wahania podjąłdecyzję, by przebić cenę Sweetheart Consortium na budowęnowego kurortu. Może straci przez to trochę pieniędzy, ale mógłsobie na to pozwolić. Znalazł też czas, by osobiście nadzorowaćprojekt.Ostatnio więcej czasu spędzał w salach konferencyjnych,pozwalając, by jego menedżerowie kierowali pracami na miejscu,ale teraz postanowił znowu zakosztować fizycznej pracy i...zemsty. Nie mógł się doczekać reakcji mieszkańców miasteczkana wieść, kogo zatrudnili.Zrządzeniem losu przyjechał w czasie Jesiennej Maskarady,jednej z dorocznych imprez, które odbywały się w Sweetheart. Topozwoli mu rozejrzeć się po okolicy, sprawdzić, co się zmieniło,kto teraz zarządza miasteczkiem i w jaki sposób najlepiej dopaśćtych, którzy odsądzili go od czci i wiary, nie zadając sobie trudusprawdzenia faktów.Wniósł bagaże do środka i poszedł się przebrać. Wolałbywłożyć dżinsy i ciężkie buty, które zwykle nosił na placu budowy,ale równie dobrze czuł się w świetnie skrojonych garniturach.Czerwona jedwabna maska była niecodziennym dodatkiem, aledzięki niej pozostanie anonimowy, przynajmniej przez jedenwieczór. W duchu śmiał się z własnego dowcipu, bozwieńczeniem maski były diabelskie rogi. Diabeł wśród aniołów.Dzisiaj spokojnie się wszystkiemu przyjrzy, a jutro weźmie siędo pracy, delektując się frustracją mieszkańców miasteczka,którzy z pewnością zechcą uprzykrzyć mu życie.Tym razem jednak Sweetheart nie mogło mu już niczegoodebrać.Jesienna Maskarada była najważniejszym wydarzeniem roku,wszyscy cieszyli się, mogąc na chwilę ukryć swoją tożsamość.Wszyscy oprócz Willow Portis, która czuła się niezręcznie igłupio. Czekała, aż ktoś wyśmieje jej kostium, choć jak na raziewszyscy go chwalili.- Szybko, dotknij mnie!Willow spojrzała zdziwiona na gladiatora. Jego kostiumleżałby znacznie lepiej, gdyby mężczyzna miał umięśnione ciało.- Po co?- Będę mógł powiedzieć znajomym, że dotknął mnie anioł. -Willow odepchnęła zalotnika, kierując się do stołu z przekąskami.Jej przyjaciółka Jenna zajmowała się cateringiem, lecz Willownigdzie nie mogła jej znaleźć.- Popijając poncz, przyglądała się tłumowi. Mieszkała wSweetheart od urodzenia, a mimo to nie potrafiła rozpoznaćwszystkich twarzy ukrytych pod maskami.Zgadywała, że Tony i Michelle Sewellowie przyszli na bal wkostiumach Tarzana i Jane, a towarzyszący im superbohater toWes Unger, najlepszy przyjaciel Tony’ego. Seksowna pielęgniarkato Carol Ann Kline, rozwódka szukająca nowego faceta...Nagle Willow poczuła, że czyjeś ręce obejmują ją w talii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]